Wiemy, że nie ma wiele ponad to, łazienka do niedawna służąca też jako salon kosmetyczny, kuchnia od tostów i skromnych, powtarzających się posiłków, gabinet, w którym jeszcze przed chwilą bawiliśmy, salonik, niegościnny i porzucony, te drzwi prowadzą do sypialni. Z dłonią na klamce Raimundo Silva zdaje się wahać, czy je otworzyć, powstrzymuje go swego rodzaju przesadny szacunek, zdecydowanie jest człowiekiem z innych czasów, boi się uchybić skromności kobiety, stawiając ją w obliczu lubieżnego widoku łóżka, nawet jeśli ona sama nalega, Proszę pokazać mi swoje mieszkanie, co każe nam przypuszczać, iż doskonale wie, co ją czeka. Drzwi w końcu się otwierają, oto sypialnia z jej przesadnym mahoniem, z przodu łoże, biała, gruba kapa, pod poduszką wywinięte prześcieradło, przez okno sączy się światło i osłabia ostrość konturów, cisza zdaje się oddychać. Mamy kwiecień, słońce zachodzi już dość późno, dni stają się coraz dłuższe, czy to dlatego Raimundo Silva nie zapala światła, czy też dlatego, żeby nie spłoszyć tego ledwo poczętego półmroku, który wprawia go w stan zaniepokojenia, żeby tylko Maria Sara nie pomyślała czegoś złego o jego zamiarach, zbyt dobrze wiemy wszyscy z własnego doświadczenia albo z opowieści, jak często dociera się do olśnienia mrocznymi ścieżkami, błądząc wśród najgłębszej ciemności. Maria Sara natychmiast zauważyła dwie róże w wazonie na małym stoliku przy oknie oraz kartki papieru, jedna trochę zapisana na środku, po lewej krótki wiersz, teraz Raimundo Silva powinien zapalić tę lampkę, aby stworzyć nastrój, ale nie zrobił tego, stanął z boku, obok łóżka, jakby chciał się ukryć, i czekał na słowa, bał się, że nie zdoła przewidzieć, jakie słowa zostaną wypowiedziane, nie myślał o gestach, o czynach, jedynie o słowach, tutaj, w tym pokoju.