Maria Sara miała samochód na placu Lóios, oboje chcieli się przespacerować, korzystając z niemal ciepłej nocy, trochę wilgotnej. Przed zejściem w dół ulicą Limoeiro zabawili na punkcie widokowym i pooglądali Tag, szerokie i tajemnicze morze wewnętrzne. Raimundo Silva położył dłoń na ramieniu Marii Sary, znał to ciało, znał je, świadomość tej znajomości sprawiła, że poczuł przypływ nieograniczonej mocy i drugi, przeciwny, przypływ nieograniczonej pustki, leniwe zmęczenie, jak wielki ptak, który zawisł nad światem, oddalając chwilę lądowania. Teraz wracali do domu, powoli, noc zdawała się nie mieć kresu, nie musieli biec, aby zatrzymać czas, albo natychmiast go ruszyć z miejsca, na więcej niż to czas nie pozwala. Maria Sara powiedziała, Ciekawa jestem tego, co napisałeś, może masz rację, kiedy mówisz, że zostaniesz autorem, Myślałem, że będziesz na tyle rozsądna, żeby mnie nie brać poważnie, Nigdy nic nie wiadomo, nigdy nic nie wiadomo, najlepsze materiały nie służą tylko do tego, żeby na nie spadały plamy, Skoro już jako redaktor jestem skazany na smażenie się w piekle, wyobraź sobie, jakie będzie moje przeznaczenie jako autora, Gorsza niż piekło, jak sądzę, jest tylko otchłań, czyli limbus, Też mi się tak wydaje, ale jak na limbus jestem już za stary, a ponieważ jestem ochrzczony, jeśli uda mi się umknąć przed karą, przed nagrodą nie dam rady, niech będzie wiadomo, że nie ma alternatywy, tutaj była Brama Żelazna, zburzono ją jakieś dwieście lat temu, oto, co z niej zostało, nikt nie wie, jak wyglądała, Nie zmieniaj tematu, pomysł jest dobry, Jaki pomysł, Żebyś opublikował tę historię, W naszym wydawnictwie, To jest jakiś pomysł, Byłabyś bardzo kiepską dyrektorką literacką, można by cię kupić uczuciami, Wychodzę z założenia, że książka będzie miała dobry poziom, I wierzysz, że nasi szefowie, po tym jak z nich zakpiono, Jeśli mają choć trochę poczucia humoru, Nigdy nic takiego u nich nie zauważyłem, co w sumie może też być moją winą, brakiem spostrzegawczości, Skończ książkę, a później się zobaczy, nie szkodzi spróbować, To, co mam w domu, to nie książka, to kilkadziesiąt stron nie powiązanych ze sobą scen, To punkt wyjścia, Bardzo dobrze, ale w takim razie stawiam warunek, Jaki, Będę redaktorem mojej własnej książki, Po co, skoro pisarz zawsze źle poprawia sam siebie, Żeby się nie zdarzyło, że ktoś wstawi mi tak w miejsce nie. Maria Sara zaśmiała się i powiedziała, Naprawdę cię lubię. A Raimundo Silva, Staram się robić wszystko, żeby tak zostało. Szli w górę Calcada do Correio Velho, tą drogą, której zwykle unikał, jednakże dzisiaj czuł się lekki i uskrzydlony, a zmęczenie, jakie bez wątpienia odczuwał, było inne, nie domagało się odpoczynku, domagało się nowego zmęczenia. O tej porze ulica była pusta, miejsce i okazja były sprzyjające, Raimundo Silva pocałował Marię Sarę, w dzisiejszych czasach nie ma nic bardziej powszedniego niż pocałunek na ulicy, ale powinniśmy pamiętać, że Raimundo Silva należy jeszcze do pokolenia dyskretnego, które nie afiszowało się po ulicach ze swymi uczuciami, a już na pewno nie ze swymi żądzami. Zuchwałość nie była znowu aż taka wielka, źle oświetlona, pusta ulica, ale to dopiero początek. Nie przestali się wspinać, zatrzymali się na początku schodów, Święty Kryspin ma sto trzydzieści cztery stopnie, powiedział Raimundo Silva, i są strome jak w azteckich świątyniach, ale po wejściu na górę od razu znajdziemy się w domu, Nie skarżę się, chodźmy, Tam w górze, pod tymi oknami, jeszcze widać szczątki wizygockich murów, przynajmniej tak twierdzą specjaliści, Do których teraz ty też się zaliczasz, W żadnym razie, zaledwie przeczytałem kilka tekstów, bawiłem się albo uczyłem, powoli odkrywając różnice pomiędzy patrzeniem, widzeniem i zauważaniem, To ciekawe, To elementarne rozróżnienie, przypuszczam, że nawet prawdziwa wiedza polega na świadomości, iż musieliśmy zmienić poziom percepcji, Barbarzyńco najbardziej gocki ze wszystkich, to ja zmieniam poziomy, odkąd zaczęliśmy się wspinać na tę górę, zatrzymajmy się chwilę na tym stopniu, muszę odetchnąć, przynajmniej minutę, usiądźmy. To słowo i następująca po nim czynność przypomniały Raimundowi Silvie dzień, kiedy to uciekając przed strachem, jaki czuł na myśl o spotkaniu z Costą, zbiegł po tych schodach i usiadł na jednym z tych stopni, ukrywając przed oskarżycielskimi oczyma, które widział w wyobraźni, nie tylko swoje tchórzostwo, ale także wstyd, że je odczuwa. Pewnego dnia, kiedy pewny już będzie rodzącej się teraz miłości, będzie musiał opowiedzieć Marii Sarze te mimo wszystko drobne utrapienia duszy, choć równie dobrze może zdecydować się zachować milczenie, aby nie pokrył się plamami ze śniedzi pozytywny obraz jego osoby, jaki zdoła stworzyć w przyszłości i utrzymać. Jednakże teraz, kiedy jeszcze nie podjął żadnej decyzji co do tego, co w końcu zrobi, czuje ciężar zlekceważonego skrupułu, niewczesny wyrzut sumienia kłujący jak cierń. Przyrzeka sobie, że nie puści w niepamięć tego ostrzeżenia świadomości, i nagle zdaje sobie sprawę z ciszy, jaka zaległa pomiędzy nimi, może wynikającej ze skrępowania, ale nie, oblicze Marii Sary jest spokojne, pogodne, tknięte jasnością wątłego księżyca, rozrzedzającą odrobinę mrok w tym miejscu, gdzie nie dociera światło ulicznych latarń, to on jest skrępowany, i to tylko z powodu tego, że wie, iż coś ukrywa, powiedzmy, że nie jest to wstyd ani strach, ale strach przed wstydem. Jeśli Maria Sara nic nie mówi, to dlatego, że nie czuje się do tego zobowiązana, jeśli Raimundo Silva zacznie mówić, to po to, żeby zataić prawdziwy powód swego milczenia. Jakiś czas temu był tu pies, kundel, ale zniknął, od tego oświadczenia rozpoczął historię swego spotkania ze zwierzakiem, ubarwiając ją wystarczająco, by stała się bardziej rzeczywista i autentyczna, Nie chciał odejść z tego miejsca, dwa albo trzy razy dałem mu jedzenie, a przypuszczam, że dożywiali go też niektórzy mieszkańcy, ale chyba nie za wiele, bo zwierzak zawsze wyglądał, jakby zdychał z głodu, nie wiem, co się z nim stało, czy zebrał wystarczająco dużo odwagi, żeby wyruszyć w świat w poszukiwaniu lepszego życia, czy wyzionął ducha tu, na miejscu, dzisiaj myślę, że powinienem był się nim lepiej zająć, w końcu nie kosztowałoby tak wiele przynoszenie mu codziennie resztek z obiadu albo nawet kupienie mu puszki z jedzeniem dla psa, jednej z tych, które teraz sprzedają, nie zbiedniałbym od tego. Przez następne kilka minut Raimundo Silva mówił o swej odpowiedzialności i winie, był jednak świadomy, że fałszywym niepokojem zastępuje inny, prawdziwy, przerażającą niepewność tego, co będzie potem, nagle zamilkł, poczuł się śmieszny, dziecięcy, tyle zachodu z powodu wałęsającego się psa, brakowało tylko, żeby Maria Sara opatrzyła to jakimś komentarzem, bez zainteresowania, na przykład biedne zwierzę, i właśnie to powiedziała, Biedne zwierzę, a zaraz potem, wstając, Chodźmy.
Siedząc przy malutkim stoliku, przy którym pisał Historię oblężenia Lizbony, patrząc na ostatnią stronę w oczekiwaniu zbawiennego słowa, które dzięki przyciąganiu albo nagłemu wstrząsowi ożywi przerwany strumień, Raimundo Silva powinien powiedzieć do samego siebie, tak jak Maria Sara na schodach Świętego Kryspina wczorajszej nocy, Chodźmy, ale teraz innym tonem, jakby chodziło o rozkaz, Chodźmy, pisze, brnie naprzód, rozwija, skraca, komentuje, podsumowuje, a więc bez żadnego podobieństwa do tamtego delikatnego, Chodźmy, które nie przetrwawszy w przestrzeni, dalej rozbrzmiewało w nich, krok za krokiem, aż przerodziło się w pochwalną pieśń, kiedy łóżko jeszcze raz zaoferowało im swą pościel. Wspomnienie wspaniałej nocy opanowuje myśli Raimunda Silvy, zaskoczenie, gdy zbudził się rano i zobaczył, i poczuł to nagie ciało obok siebie, niemożliwa do wyrażenia przyjemność dotykania go, tu, tam, przyzwoicie, jakby całe ono było różą, mówienie do samego siebie, Powoli, nie budź jej, pozwól, żeby cię rozpoznała, róża, ciało, kwiat, potem niecierpliwość dłoni, przedłużona i natarczywa pieszczota, aż Maria Sara otwiera oczy i uśmiecha się, powiedzieli jednocześnie, Kochanie, i przytulili się do siebie. Raimundo Silva poszukuje odpowiedniego słowa, przy innej okazji te same byłyby przydatne, Kochanie, ale należy wątpić, czy Mogueime i Ouroana będą kiedyś potrafili to wypowiedzieć, poza tym, że w chwili, w której się znajdujemy, tych dwoje jeszcze nawet się nie spotkało, a co dopiero mówić o tak gwałtownych wyznaniach uczuć, których wyrażenie zdaje się znajdować poza ich zasięgiem.