I w ten sposób nadeszła Noc Przeznaczenia, ta, o której mówi się w dziewięćdziesiątej siódmej surze Koranu i która upamiętnia pierwsze objawienie proroka, i podczas której, zgodnie z tradycją, objawiają się wydarzenia całego roku. Jednakże na tych Maurów z Lizbony przeznaczenie nie będzie czekało tak długo, dopełni się w tych dniach, i nadeszło nieoczekiwanie, bo nie objawiła go Noc sprzed roku albo nie potrafiono odczytać tajemnicy, sugerując się tym, że chrześcijanie znajdowali się jeszcze tak daleko na północ, ten podły Ibn Arrinque i jego galisyjskie wojsko. Nie można dociec powodu, dla którego Maurowie wzniecili na całej długości murów ogromne ognie, które jak wielka ognista korona otaczały miasto, płonęły całą noc, napawając strachem i religijnym niepokojem serca Portugalczyków, których zdumiewające widowisko być może natchnęłoby wątpliwościami co do bliskiego zwycięstwa, gdyby nie mieli wiarygodnych informacji o aktach rozpaczy, do jakich posunęli się nieszczęśnicy. O świcie, kiedy almuademowie zwołali wiernych na modlitwę, ostatnie kolumny czarnego dymu pięły się pionowo w górę ku przejrzystemu niebu i zabarwione przez słońce na czerwono snuły się, pchane słabą bryzą, ponad rzekę, w kierunku Almady, jak groźba.
Rzeczywiście dopełniły się dni. Podkopywanie się dobiegało końca, trzy wieże, normandzka, francuska i portugalska, której budowa szybko dogoniła dwie pozostałe, rosły w pobliżu murów jak ogromni księża wznoszący straszliwą pięść, mając obrócić w perzynę barierę, której zaczyna teraz brakować cementu woli i odwagi. Maurowie spoglądają jakby we śnie na zbliżające się wieże i czują, że ich ramiona ledwie mogą unieść miecz i naprężyć cięciwę łuku, że zamglone oczy nie potrafią ocenić odległości, oto zbliża się klęska gorsza niż śmierć. W dole ogień trawi mur, z wykopu wydobywają się kłęby dymu jakby z dogorywającego smoka. I wtedy właśnie ostatnim wysiłkiem Maurowie, usiłując we własnej rozpaczy znaleźć ostatnie siły, rzucają się naprzód przez Bramę Żelazną, aby jeszcze raz podpalić wieżę, bo z góry nie udało się jej zniszczyć, tym razem jest lepiej chroniona. Z jednej i drugiej strony zabija się i umiera. Udaje się wzniecić ogień, ale pożar się nie rozprzestrzenia, Portugalczycy bronią wieży z taką samą furią, z jaką Maurowie atakują, ale w pewnej chwili, jedni ranieni, inni udając rannych, porzucają zbroje albo biegną w pełnym uzbrojeniu, część wojska umknęła, rzucając się do wody, wstyd, dobrze chociaż, że nie ma tu krzyżowców, aby rozpowiadali później o tym przypadku tchórzostwa za granicą, gdzie można zdobyć sławę albo ją stracić. Co do brata Rogeira, to jest bezpieczny, obserwuje bitwę w innych miejscach, a nawet jeśli ktoś mu wyjawił, co się tutaj wydarzyło, zawsze możemy zaoponować, Skąd pan może wiedzieć, skoro pana tam nie było. Słabli w oporze Maurowie, podczas gdy Portugalczycy o silniejszym sercu byli teraz w natarciu, wzywając na pomoc Dziewicę, i albo z tego powodu, albo dlatego, że każdy materiał ma ograniczoną wytrzymałość, nie ma to znaczenia, z wielkim hukiem runął mur, powstała ogromna wyrwa, przez którą po opadnięciu dymu i kurzu można było w końcu zobaczyć miasto, wąskie ulice, stłoczone domy, ludzi w panice. Maurowie przygnębieni nieszczęściem wycofali się, zamknięto Bramę Żelazną, niepotrzebnie, bo niemal tuż obok jest inne, nowe przejście, nie ma w nim wrót, chyba że uznamy za nie piersi Maurów zasłaniających drogę do miasta w rozpaczliwym gniewie, który ponownie spowodował wahanie Portugalczyków, dobrze, że w tej sytuacji wieża była już gotowa do ataku i przysunęła się do murów w chwili, kiedy okrzyk grozy i jęk agonii dobiegł z innych części miasta, to dwie następne wieże podeszły pod mury, stwarzając mosty, po których żołnierze z krzykiem, Naprzód, naprzód, wskakiwali na blanki. Lizbona została zdobyta, stracona została Lizbona. Gdy poddano zamek, wstrzymano rzeź. Jednakże kiedy słońce, schodząc do rzeki, przecięło horyzont, usłyszano z głównego meczetu głos almuadema nawołującego po raz ostatni z wysokości swego schronienia, Allah akbar. Dreszcz przebiegł Maurów na wezwanie Allacha, lecz okrzyk nie dobiegł końca, bo jakiś chrześcijański żołnierz o bardziej żarliwej wierze albo myśląc, iż jeszcze brakuje mu jednego zabitego, by uznać wojnę za zakończoną, wbiegł na almadenę i jednym ciosem miecza odrąbał głowę starca, w którego ślepych oczach rozbłysło światło, w chwili gdy gasło życie. Jest trzecia nad ranem. Raimundo odkłada długopis, wstaje powoli, wspierając się na dłoniach spoczywających na stole, jakby nagle spadły mu na ramiona wszystkie lata, jakie jeszcze musi przeżyć, wchodzi do pokoju ledwie oświetlonego słabą lampką i ostrożnie się rozbiera, stara się nie hałasować, lecz pragnie w głębi ducha, aby Maria Sara się obudziła, po nic szczególnego, chce tylko jej powiedzieć, że historia dobiegła końca, ona jednak nie śpi i pyta, Skończyłeś, i on odpowiada, Tak, skończyłem, Powiedz mi, jak się kończy, Śmiercią almuadema, A Mogueime i Ouroana, co się z nimi stało, Według mnie Ouroana wróci do Galicii, a Mogueime wraz z nią, a zanim wyruszą, znajdą w Lizbonie ukrytego psa, który będzie im towarzyszył w podróży, Dlaczego myślisz, że oni muszą odejść, Nie wiem, zgodnie z logiką powinni pozostać, Zostaw ich w spokoju, my zostaniemy. Głowa Marii Sary spoczywa na ramieniu Raimunda, on lewą dłonią pieści jej włosy i twarz. Nie zasnęli od razu. Pod daszkiem balkonu dyszał ciężko jakiś cień.