Ułożeni w rzędzie, z nagimi stopami dotykającymi krawędzi błotnego wału, którego wilgoć i miękkość utrzymują przypływy oraz fale, zmarli pod spojrzeniami i przekleństwami zwycięskich Maurów czekają na załadunek. Zwłoka bierze się stąd, że transportowanych jest mniej niż ochotników, co mogłoby nas dziwić, skoro chodzi o zadanie tak ciężkie i ponure, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę spodziewaną rekompensatę w postaci odzieży, ale chodzi o to, że wszyscy ci ludzie naprawdę chcą popłynąć jako przewoźnicy i tragarze, bo obok cmentarza właśnie w ostatnich dniach zainstalowała się dzielnica rozrywki, dotąd koczujące w jarach i parowach kobiety czekały, aż się okaże, jak zakończy się ta wojna, czy Portugalczycy szybko uporają się z przeciwnikiem, czy też dojdzie do dłuższego oblężenia, wszystko na to teraz wskazuje, w takiej sytuacji należy urządzić się wygodniej, wybrać jakieś ocienione miejsce, bo dni są upalne, a i ciało się rozgrzewa od fizycznej pracy, powstało więc kilka chałup z gałęzi, jako łóżko wystarczy wiązka siana albo zielonej trawy, która z czasem zmieni się w proch i zmiesza się z prochem zmarłych. Nie potrzeba było wspinać się na szczyty erudycji, aby zauważyć, jak w tych średniowiecznych czasach, mimo oporu Kościoła wobec podobnych klasycznych zestawień, razem spacerowali Eros i Tanatos, w tym przypadku z Hermesem w charakterze pośrednika, bo nierzadko tymi samymi ubraniami zmarłych płacono za usługi kobiet, które u zarania sztuki i w początkach państwa jeszcze towarzyszyły szczerze i radośnie transportom klientów. Wobec tego nie będzie już nas dziwić licytacja, Ja pojadę, ja pojadę, bo nie chodzi o współczucie dla poległych towarzyszy ani o ucieczkę na kilka godzin od walk frontowych, chodzi o nieugaszony apetyt ciała, zależny, któż by to pomyślał, od kaprysu, sympatii lub antypatii sierżanta.
A teraz przejdźmy się odrobinę wzdłuż tego rzędu zakrwawionych i brudnych ciał leżących ramię w ramię w oczekiwaniu na załadunek, niektórzy mają jeszcze otwarte oczy utkwione w niebie, inni z półprzymkniętymi powiekami zdają się powstrzymywać wybuch śmiechu, mamy tu prawdziwą wystawę otwartych ran, w których gnieżdżą się muchy, nie wiadomo, kim są albo kim byli ci mężczyźni, jedynie najbliżsi przyjaciele mogą znać ich imiona, albo dlatego, że przybyli z tego samego miejsca, albo dlatego, że razem znaleźli się w niebezpieczeństwie, Zginęli za ojczyznę, powiedziałby król, gdyby przyszedł oddać poległym ostatni hołd, ale Dom Alfons Henriques ma w swym obozie własnych nieboszczyków, nie musi przychodzić tak daleko, przemówienie, gdyby je wygłosił, odnosiłoby się w równym stopniu do wszystkich, którzy w tej chwili czekają na załatwienie, podczas gdy roztrząsa się niezwykle istotne kwestie, kto popłynie jako przewoźnik, a kto będzie machał łopatą na cmentarzu. Wojsko nie będzie musiało zawiadamiać rodzin, przesyłając telegram, Wypełniając swój zaszczytny obowiązek, poległ na polu chwały, zdecydowanie delikatniejszy to sposób niż powiedzenie wprost, Zginął, bo jakiś skurwysyn Maur roztrzaskał mu łeb kamieniem, chodzi o to, że ta armia jeszcze nie prowadzi rejestrów, dowódcy orientują się z grubsza, że pierwszego dnia mieli dwanaście tysięcy żołnierzy, po czym każdego dnia muszą ileś tam odliczyć, żołnierz na froncie nie potrzebuje imienia, Bydlaku, jeśli się cofniesz, strzelę ci w łeb, i on się nie cofnął, i spadł kamień, i on zginął. Zwali go Galindo, to ten, jest teraz w takim stanie, że nawet własna matka by go nie rozpoznała, zmiażdżona głowa z jednej strony, twarz zalana zakrzepłą krwią, a po prawej ma Remigiusza przeszytego dwiema strzałami na wylot, bo obaj Maurowie, którzy w jednej chwili wzięli go na cel, mieli sokole oko i samsonowe ramię, ale nic nie tracą na zwłoce, za kilka dni przyjdzie i na nich kryska i zostaną, tak jak ci tutaj, wystawieni na słońcu, w oczekiwaniu na pogrzeb wewnątrz murów miasta, bo oblężenie odcięło Maurów od cmentarza, gdzie Galisyjczycy dokonali najbezecniejszych profanacji. Czerpią korzyść jedynie z tego, jeżeli można tak powiedzieć, że mogą zostać pożegnani przez rodziny, przez zawodzenie kobiet, ale to, kto wie, może być jeszcze gorsze dla morale wojska, zmuszonego do oglądania spektaklu łez bólu i cierpienia, żałoby bez pocieszenia, Mój synu, mój synu, podczas gdy w obozie oblegających wszystko odbywa się pomiędzy mężczyznami, bo kobiety, jeżeli nawet tam się znajdują, mają inne cele i zadania, rozchylić nogi dla każdego, kto się pojawi, żołnierz martwy, żołnierz stojący na baczność, przyzwyczajenie nie pozwala dostrzec różnic co do grubości i długości, poza nadzwyczajnymi przypadkami. Galindo i Remigiusz po raz ostatni przepłyną zatokę, jeśli wcześniej już ją przepłynęli w tym kierunku, bo skoro oblężenie dopiero się rozpoczęło, nie brak mężczyzn, którzy nie mieli jeszcze okazji wyzwolić się od sekretnych humorów, śmierć zabrała ich w pełni życia, którego żaden z nich nie zdążył wykorzystać. Razem z nimi, rozciągnięci na dnie łodzi jedni na drugich z powodu braku przestrzeni, popłyną też Diogo, Goncalo, Fernao, Martinho, Mendo, Garcia, Lourenco, Pero, Sancho, Alvaro, Moco, Godinho, Fuas, Arnaldo, Soeiro oraz ci, których jeszcze brakuje do rachunku, niektórzy mają takie samo imię, jednakże tutaj ich nie wspominamy, aby nie można było zaprotestować, O tym już była mowa, równie dobrze moglibyśmy napisać, Płynie łodzią Bernardo, a byłoby na niej trzydziestu nieboszczyków o tylko jednym imieniu, nigdy nie przestaniemy powtarzać, Imię to nic takiego, dowód możemy odnaleźć w Allachu, który pomimo posiadania dziewięćdziesięciu dziewięciu imion, nie zdołał być więcej niż bogiem.
Znalazł się Mogueime na łodzi, ale płynie żywy. Udało mu się wyjść cało z ataku, ani jednego draśnięcia, i to nie dlatego, żeby zbytnio chronił własną skórę, można za niego przyrzec, że zawsze znajdował się w. pierwszej linii, przy taranach, tak jak Galindo, ale ten nie miał szczęścia. Wysłanie na cmentarz równa się więc wyczytaniu w rozkazie dziennym, hołd oddany w obliczu wojska stojącego w szyku paradnym, przepustka, a sierżant doskonale wie, w jaki sposób jego ludzie wykorzystają czas pomiędzy wypłynięciem i powrotem, żal mu, że sam nie może im towarzyszyć, idzie ze swym dowódcą Mem Ramiresem do książęcego obozu, dokąd zwołano dowódców, aby przeprowadzić bilans, rzecz jasna bilans strat po dzisiejszym ataku, na tym przykładzie możemy zobaczyć, że życie wyższych szarż nie zawsze jest usłane różami, a niewykluczone, że król właśnie ich obciąży winą za porażkę, a ci zrzucą ją na sierżantów, którzy znowu nie będą mogli zasłaniać się tchórzostwem żołnierzy, bo jak wiadomo, całą swoją wartość bojową żołnierz zawdzięcza swemu sierżantowi. Jeśli tak się zdarzy, należy się spodziewać, że zostaną zawieszone pozwolenia uczestniczenia w pogrzebach, nieboszczycy niech sobie sami pływają, w końcu i tak mogą obrać tylko jeden kurs, czas już rozpocząć historię statków widm. Na przyległym zboczu kobiety na progu chat spoglądają na zbliżające się łodzie wypełnione ładunkiem trupów i żądz, a jeśli któraś z nich jest przypadkiem w środku z jakimś mężczyzną, poruszy się zdradliwie, żeby się pośpieszył, bo ci żołnierze na pogrzebowych gondolach, może z powodu nieuświadomionej konieczności zrównoważenia nieuchronności śmierci z prawem do życia, są znacznie bardziej rozpaleni niż którykolwiek żołnierz albo cywil w rutynowym działaniu, a wiadomo, że szczodrość wzrasta proporcjonalnie do satysfakcji z ugaszonego żaru. Bez względu na to, jak niewiele znaczy imię, te kobiety też je posiadają, poza powszechnym określeniem dziwek, pod jakim są znane, mamy tu więc Tareje, tak jak królewska matka, albo Mafaldy, tak jak królowa, która w zeszłym roku przybyła z Sabaudii, albo Sanche, albo Maiory, albo Elviry, albo Dórdie, albo Enderąuiny, albo Urraki, albo Doroteie, albo Leonory, a dwie z nich mają śliczne imiona, jedna nazywa się Chamoa, a druga Moninha, chciałoby się wyciągnąć je stamtąd i zabrać do domu, nie tak jak zrobiłby Raimundo Silva z psem ze schodów Świętego Kryspina, z litości, ale po to, żeby zbadać, jaka tajemnica wiąże osobę z posiadanym przez nią imieniem, nawet kiedy ona zdaje się mniej interesująca niż ono.
Płynie Mogueime przez zatokę z dwoma celami wszystkim wiadomymi i jednym sekretnym. O wiadomych mówiono już wystarczająco dużo, mamy otwarte doły czekające na przyjęcie zmarłych i kobiety otwarte na przyjęcie żywych. Z rękoma jeszcze brudnymi od czarnej i świeżej ziemi Mogueime spuści spodnie i, jedynie zakasawszy koszulę, podejdzie do wybranej przez siebie kobiety, ona też tylko podciągnie spódnicę, trzeba dopiero wymyślić sztukę kochania na ziemiach zdobytych tak niedawno, Maurowie zabrali ze sobą całą swą wielką wiedzę na ten temat, tak się mówi, a jeśli któraś z tych prostytutek pochodzi z Maurów i za sprawą pechowego zrządzenia losu została zagnana do międzynarodowego obiegu, zachowa na razie w tajemnicy sztuki swojej nacji, aż w którymś momencie będzie mogła zacząć sprzedawać nowości po wyższych cenach. Oczywiście Portugalczycy nie są tak całkowicie nieokrzesani w tych sprawach, w końcu możliwości zależą od środków dostępnych wszystkim ludziom mniej więcej w tym samym stopniu, lecz brak im rzecz jasna finezji i wyobraźni, talentu do subtelnej gry, wprawy w mądrym powstrzymywaniu, oględnie rzecz biorąc, cywilizacji i kultury. Nie wyobrażajmy sobie, że przez to, iż Mogueime jest bohaterem tej historii, będzie bardziej kompetentny i wyrobiony niż którykolwiek z jego kompanów. Jeśli obok charczał z rozkoszy Lourenco i ryczała Elvira, jednako gwałtownie odpowiedziało im tych dwoje, Doroteia uważa, aby nigdy nie zostać w tyle za tą pierwszą w kwestii efektów wokalnych, a Mogueime, skoro tak mu się podoba, nie ma powodu, żeby milczeć. Póki nie pojawi się Dom Dinis, król poeta, zadowólmy się tym, co mamy.
Kiedy łodzie powrócą na drugi brzeg zdecydowanie lżejsze, Mogueime na nich nie będzie. Nie dlatego, że zdecydował się zdezerterować, taka myśl nie przeszła mu przez głowę, zwłaszcza przy jego reputacji, wszak ma już miejsce zapewnione w Wielkiej historii Portugalii, nie są to rzeczy, które się traci przez lekkomyślność, przez głupotę, on jest tym Mogueime, który był przy zdobyciu Santarem, i basta. Jego sekretnym celem, którego nie podejrzewał nawet Galindo, było udanie się stąd drogami, które zostały opisane przy przemieszczaniu się wojsk ze wzgórza Świętego Franciszka na Wzgórze Dziękczynienia, do obozu królewskiego, gdzie zgodnie z posiadanymi przez niego informacjami oddzielnie ustawiono namioty krzyżowców, chce sprawdzić, czy przez szczęśliwy zbieg okoliczności w jakimś zaułku nie spotka kochanki Niemca o imieniu Ouroana, o której nie przestaje myśleć, choć nie ma wątpliwości, iż nie jest ona kąskiem na jego ząb, wszak zwykły żołnierz może aspirować tylko do korzystania z powszechnie dostępnych dziwek, prywatne nałożnice są przyjemnością i przywilejem panów, co najwyżej można się nimi wymienić, ale tylko między równymi sobie. Tak naprawdę nie wierzy w to, iż będzie miał szczęście ją zobaczyć, ale bardzo chciałby ponownie odczuć to ściśnięcie żołądka, którego doświadczył już po dwakroć, pomimo wszystko nie może się uskarżać, bo pomiędzy tyloma udręczonymi pożądaniem samcami samice są dobrze strzeżone, szczególnie gdy wychodzą zaczerpnąć świeżego powietrza, dowodem na to jest fakt, że Ouroanie towarzyszył służący rycerza Henryka uzbrojony jak do bitwy, choć należy do służby wewnętrznej.
Wielkie są różnice pomiędzy pokojem i wojną. Kiedy wojsko stało tu obozem, podczas gdy krzyżowcy decydowali, czy zostają, czy odpływają, a starcia nie wykraczały poza pojedyncze potyczki, wymiany strzał w powietrzu i fajerwerki wyzwisk, Lizbona wydawała się klejnotem, by tak rzec, spoczywającym na zboczu wzgórza, wystawionym na pożądliwość słońca, cała pokryta refleksami, zwieńczona na szczycie zamkowym meczetem rozbłyskującym zielono-niebieskimi mozaikami, z przedmieściem zwróconym w tym kierunku, z którego ludność jeszcze się nie wycofała, jeśli można ją było z czymś porównać, to jedynie z przedsionkiem raju. Teraz poza murami widać tylko spalone domy i zwalone ściany i nawet z tak dużej odległości dostrzec można wyraźnie oznaki zniszczenia, jakby portugalskie wojsko było rojem białych mrówek zdolnych do pożarcia zarówno drewna, jak i kamieni, nawet jeśli miałyby im się połamać zęby i mieliby utracić życie przy tej wycieńczającej pracy, co już mieliśmy okazję zobaczyć, a to jeszcze przecież nie koniec. Mogueime nie wie, czy boi się śmierci. Wydaje mu się naturalne, że inni umierają, to się zawsze zdarza na wojnach, po to, żeby tak się działo, wymyślono wojny, ale gdyby sam sobie miał zadać pytanie, czego najbardziej się boi ostatnimi czasy, pewnie by odpowiedział, że nie tak bardzo samej śmierci, kto wie, czy przypadkiem nie już podczas najbliższego szturmu, ale czegoś innego, co po prostu nazwalibyśmy stratą nie samego życia, ale tego, co w życiu się wydarza, na przykład gdyby zdarzyło się tak, że pojutrze Ouroana będzie mogła być jego, niech nie sprawi przeznaczenie albo wola Pana Naszego, że on zginie właśnie jutro. Wiemy już, że Mogueime nie może mieć myśli takich jak ta, jego myśl porusza się po ścieżkach bardziej bezpośrednich, niech śmierć przyjdzie później, niech wcześniej przyjdzie Ouroana, pomiędzy jej przyjściem i jego odejściem będzie życie, ale także ta myśl jest przesadnie złożona, zrezygnujmy więc z niej i zadowólmy się stwierdzeniem, że nie wiemy, co takiego myśli Mogueime, zawierzmy pozornej klarowności czynów, na które przekładają się myśli, choć na trasie pomiędzy jednymi i drugimi zawsze coś się gubi albo coś się dodaje, co w końcu dowodzi, iż wiemy równie niewiele o tym, co robimy, jak o tym, co myślimy.