«Czy słyszysz mnie? " – zapytałem zdławionym głosem, bliski łez z ulgi, że jednak żyje.
W tej samej chwili konwulsyjnie przekręcił głowę, a ja ujrzałem krwawe rany na boku jego szyi. Nie były duże, ale bardzo głębokie, jakby pies zanurzył mu w ciele kły, a następnie je wyszarpnął. Z ran obficie broczyła krew na kołnierzyk koszuli i tworzyła na podłodze rozległą, szkarłatną kałużę ".
«Pomocy!" – wrzasnąłem.
Wątpię, by ktokolwiek w kilkusetletniej historii uczelni tak brutalnie zmącił ciszę panującą w wyłożonym dębową boazerią uniwersyteckim holu. Wątpiłem też, aby ktokolwiek usłyszał mój krzyk. Był już późny wieczór i większość wykładowców udała się do uczelnianej stołówki na kolację. Jednak w odległym końcu korytarza otworzyły się drzwi i wybiegł z nich lokaj profesora Jeremy 'ego Forestera, przemiły gość nazywający się Ronald Egg. Od razu pojął, co się dzieje. Mimo iż z przerażenia oczy prawie wychodziły mu z orbit, dzielnie ukląkł obok Hedgesa i chusteczką do nosa owinął mu rany.
«Tutaj, proszę pana -powiedział. – Musimy go posadzić tak, by rany były wysoko. Jeśli oczywiście nie odniósł innych obrażeń ".
Delikatnie obmacał sztywne ciało rannego, a kiedy mój przyjaciel ani razu nie zaprotestował z bólu, wspólnymi siłami posadziliśmy go na podłodze, opierając plecami o ścianę. Podpierałem go ramieniem, żeby ponownie nie osunął się na bok na posadzkę. Oczy miał zamknięte.
«Biegnępo lekarza" – oświadczył Ronald, ruszając spiesznie długim korytarzem.
Zbadałem Hedgesowi puls. Choć głowa opadła mu bezwładnie na moje ramię, praca serca zdawała się równa. Próbowałem przywrócić go do przytomności.
«Hedges, co się wydarzyło? Czy ktoś cię uderzył? Hedges, słyszysz mnie? "
Otworzył oczy i popatrzył na mnie. Przechylił bezwładnie na bok głowę, ale odpowiedział całkiem zrozumiale:
«Kazał mi tobie powiedzieć… "
«Co? Kto?"
«Kazał mi tobie powiedzieć, że nie ścierpi wkraczania na jego teren ".
Hedges wsparł głowę o ścianę – swą dużą głowę, w której mieścił się jeden z najtęższych umysłów w Anglii. Obejmując przyjaciela ramieniem, poczułem przebiegające po ciele mrówki.
«Hedges, kto? Kto ci to powiedział? Czy to on cię skrzywdził? Widziałeś go? "
W kąciku ust pojawił mu się bąbelek śliny. Zaczął wodzić chaotycznie rękami po ciele.
«Wkraczania na jego teren " -powtórzył bulgoczącym głosem.
«Leż spokojnie – rzekłem zdecydowanie. – Nic nie mów. Za chwilę będzie tu lekarz. Spróbuj się rozluźnić i głęboko oddychaj ".
«Czyżby? – wymamrotał Hedges. – Papież i aliteracja. Słodka nimfa. Jako dowód".
Gapiłem się na niego, czując ucisk w żołądku.
«Hedges?"
«Gwałt na kłódce -powiedział uprzejmie Hedges. – Niewątpliwie ".
Lekarz, który przyjął go do szpitala, oświadczył mi, że pacjent, oprócz ran, doznał wylewu.
«Jest w szoku. Rany na szyi… – dodał, kiedy opuściliśmy jego salę. Zadane zostały czymś ostrym, najprawdopodobniej zwierzęcymi kłami. Czy ma pan psa? "
«Skądże! W pokojach kolegium nie wolno trzymać zwierząt".
Lekarz potrząsnął głową.
«Dziwne. Sądziłem, że w drodze do pańskiego pokoju zaatakowało go jakieś zwierzę. W wyniku szoku dostał wylewu, co zdarza się często. Obecnie zupełnie nie wie, co się z nim dzieje, choć mówi logicznie. Z powodu tych obrażeń zostanie wszczęte śledztwo. Osobiście jestem przekonany, że ostatecznie znajdziemy jakiegoś podwórzowego psa. Niech pan spróbuje zastanowić się, którędy ranny mógł iść do pana kwatery ".
Policyjne śledztwo nie wniosło nic nowego. Mnie o nic nie oskarżano, gdyż policja nie znalazła żadnych dowodów i motywów, dla których mógłbym okaleczyć Hedgesa. Sam Hedges nie był w stanie składać zeznań i ostateczne orzeczenie brzmiało: «samookaleczenie", co rzucało duży cień na jego reputację. Pewnego dnia, kiedy odwiedziłem go w domu wypoczynkowym, zapytałem go cicho, co myśli o słowach: «Nie ścierpł wkraczania na jego teren ".
Popatrzył na mnie obojętnie i dotknął grubymi palcami czerwonej blizny na szyi.
«Jeśli jesteś Boswell [8] – odparł figlarnie, zgoła komicznie. -Jeśli nie, to precz ".
Kilka dni później zmarł. Zabił go w nocy kolejny wylew. Ogłoszono, że nie miał żadnych zewnętrznych ran. Kiedy przełożony kolegium oznajmił mi o jego śmierci, przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, by pomścić przyjaciela. Musiałem tylko wiedzieć jak.
Nie mam serca, by ze szczegółami opisywać ceremonię pogrzebową w kaplicy Świętej Trójcy, stłumionego szlochu jego starych przyjaciół, kiedy chłopięcy chór rozpoczął uroczyste psalmy, by ukoić żałość żyjących i gniew, jaki czułem ku bezsilnej hostii podawanej z kielicha.
Hedgesa pochowano w Dorset, skąd pochodził. Odwiedziłem jego grób pewnego, pogodnego, listopadowego dnia. Na płycie grobowej widniał napis: «Spoczywaj w pokoju", co byłoby moim największym marzeniem, gdyby tylko zależało to ode mnie. Odczułem trudną do wyjaśnienia ulgę, że jest to jeden z najpiękniejszych cmentarzy w okolicy, a proboszcz nad trumną Hedgesa wygłosił naprawdę ciekawe kazanie. Później, w pubie przy głównej ulicy, nie usłyszałem żadnej legendy o angielskim «vrykolakas ", choć dyskretnie, na różne sposoby, próbowałem poruszać ten temat. Ostatecznie Hedges zaatakowany został tylko raz, a nie kilkakrotnie. Stoker pisał, że człowiek musi być kilkakrotnie ugryziony, by stać się nieumarłym. Sądzę, że Hedges został poświęcony po to, by ostrzec mnie. I Ciebie, nieszczęsny Czytelniku?
Twój, pogrążony w najgłębszym smutku, Bartholomew Rossi
Ojciec zamieszał lód w szklance, jakby chciał uspokoić drżące dłonie i czymś je zająć. Na Wenecję opadał cichy, spokojny wieczór, na kamienne płyty, którymi wyłożony był plac, padały długie cienie budynków i przechadzających się turystów. Z chodnika zerwało się stado wystraszonych gołębi. Ptaki krążyły wielką chmarą nad placem. Poczułam chłód zimnych napojów, jakie piłam. Zadrżałam. Nieopodal ktoś wybuchnął gromkim śmiechem. Ponad gromadą gołębi kołowały z krzykiem mewy. Zagadnął nas młody człowiek w białej koszuli i dżinsach. Na ramieniu dźwigał brezentowy worek. Koszulę miał pobrudzoną farbami.
– Czy kupi pan obraz, signore? – zapytał z uśmiechem mego ojca. Pan i signorina stanowiliście dziś mój motyw.
– Nie, nie, grazie – odparł niedbałym tonem ojciec.
Skwery i aleje pełne były studentów z Akademii Sztuk Pięknych. Już po raz trzeci tego dnia malarz oferował nam pejzaż Wenecji. Ojciec rzucił tylko przełomie okiem na obraz. Uśmiechnięty młodzieniec, najwyraźniej nie chcąc nas opuścić bez słowa pochwały dla swego dzieła, podstawił mi przed nos obraz, a ja uprzejmie skinęłam głową. Po chwili ruszył ulicą w poszukiwaniu innych turystów. Siedziałam jak zmrożona, patrząc na jego oddalające się plecy.
[8] Termin nieznany w polskim literaturoznawstwie. James Boswell (1740-1795), angielski pisarz, Szkot, przyjaciel Samuela Johnsona i autor głośnej biografii: