Выбрать главу

«Widzę, że przypadło państwu do gustu nasze narodowe jedzenie» odezwał się nienaganną, choć z obcym akcentem, angielszczyzną.

«0, tak. Jest przepyszne» – odparłem lekko zaskoczony.

«Niech zgadnę – powiedział, odwracając w moją stronę przystojną twarz. – Nie jesteście Anglikami. Amerykanie?»

«Zgadza się» – odpowiedziałem. Helen milczała, spoglądając czujnie na mężczyznę.

«No proszę. Zwiedzacie, państwo, nasze piękne miasto?»

«Właśnie» – odrzekłem, modląc się w duchu, by Helen przestała okazywać tak jawną wrogość.

«Witamy zatem w Stambule – rzekł z olśniewającym uśmiechem, wznosząc pucharek. Kiedy uniosłem swój, uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Proszę wybaczyć obcemu, ale co państwu najbardziej się u nas spodobało?»

«Trudno powiedzieć. Najbardziej uderzyło mnie w tym mieście to, że czuje się w nim przemożnie zarówno klimat Wschodu, jak i Zachodu».

«Mądra obserwacja – stwierdził poważnie i otarł wąsy dużą, białą serwetką. – Owa mieszanka stanowi nasz największy skarb, a jednocześnie przekleństwo. Mam znajomych, którzy przez całe życie badali Stambuł, by w końcu stwierdzić, że nie poznali go do końca, choć mieszkają w tym mieście od zawsze. Tak, to zdumiewające miejsce».

«Czym się pan zajmuje?» – zapytałem zaintrygowany, choć spodziewałem się, że Helen w każdej chwili może mnie pod stołem kopnąć.

«Jestem profesorem na stambulskim uniwersytecie» – odparł z wielką godnością.

«Och, co za szczęśliwy zbieg okoliczności! – wykrzyknąłem. – Jesteśmy… – W tej chwili Helen bardzo boleśnie uderzyła mnie pantofelkiem w goleń. – Bardzo cieszymy się z naszego spotkania. Co, konkretnie, pan wykłada?»

«Specjalizuję się w Szekspirze – wyjaśnił nasz nowy znajomy, zabierając się z apetytem do sałatki. – Wykładam literaturę angielską na najwyższych latach i studiach doktoranckich. Muszę przyznać, że moi studenci to bardzo dzielni i zdolni młodzi ludzie».

«Wspaniale – powiedziałem. – W Stanach Zjednoczonych sam jestem doktorantem. Tyle że mnie interesuje historia».

«Ciekawa dziedzina – stwierdził z powagą. – Zatem Stambuł powinien pana bardzo zainteresować. Na jakim uniwersytecie, jeśli można zapytać, pan studiuje?»

Wymieniłem nazwę uczelni, a Helen z posępną miną pochyliła się nad talerzem.

«To bardzo znany uniwersytet. Słyszałem o nim same dobre rzeczy. Pociągnął łyk z pucharka i stuknął palcem w książkę leżącą obok jego talerza. – Mam pomysł! Podczas pobytu w Stambule musicie koniecznie odwiedzić nasz uniwersytet. To bardzo czcigodna instytucja i będę bardziej niż rad, pokazując ją panu i pańskiej małżonce».

Helen cicho parsknęła oburzona, a ja szybko sprostowałem:

«To moja siostra».

«Och, proszę mi wybaczyć. – Znawca Szekspira uprzejmie skinął Helen głową. – Doktor Turgut Bora, do pani usług».

Z kolei przedstawiliśmy się my… to znaczy ja nas przedstawiłem, gdyż Helen uporczywie milczała. Nie chciałem podawać naszych prawdziwych personaliów, więc przedstawiłem ją jako panią Smith. Za ten głupi żarcik przesłała mi piorunujące spojrzenie. Uścisnęliśmy sobie wzajemnie dłonie i nie pozostało do zrobienia nic innego, jak zaprosić go do naszego stolika.

Z czystej grzeczności przez chwilę, ale tylko przez chwilę, opierał się naszej propozycji, i niebawem przeniósł się do nas z sałatką i pucharem, który natychmiast wzniósł wysoko nad głowę.

«Wznoszę toast za to spotkanie i witam was serdecznie w naszym cudownym mieście. Na zdrówko! – Nawet Helen się roześmiała, choć w dalszym ciągu nie odzywała się słowem. – Proszę wybaczyć mi moją bezpośredniość, ale rzadko mam możliwość doskonalenia angielskiego w rozmowie z rodowitymi wykładowcami».

Nie zauważył jeszcze, że nie jesteśmy żadnymi rodowitymi wykładowcami, a już na pewno nie Helen, która dotąd nie odezwała się do niego ani razu.

«Skąd u pana takie zainteresowanie Szekspirem?» – zapytałem, kiedy wróciliśmy już do jedzenia.

«0, to osobliwa historia. Moja matka była bardzo niezwykłą kobietą… błyskotliwą i olśniewającą… miłośniczką zarówno obcych języków, jak i miernym inżynierem… – Chyba wybitnym? – pomyślałem. – Studiowała na rzymskim uniwersytecie, gdzie poznała mego ojca. Był przemiłym człowiekiem, specjalizował się we włoskim Renesansie, a szczególnym upodobaniem darzył…»

W tym bardzo interesującym momencie rozmowę przerwało nam pojawienie się w wychodzącym na ulicę, łukowym oknie młodej kobiety. Od razu domyśliłem się, że jest to Cyganka, choć nigdy prawdziwej w życiu nie widziałem. Jedynie na obrazkach i fotografiach. Miała ciemną cerę, ostre rysy twarzy, przybrana była w powłóczyste, jaskrawe suknie, a nad oczyma o przenikliwym spojrzeniu zwieszały się strąki czarnych, nierówno przyciętych włosów. Mogła mieć lat piętnaście albo czterdzieści. Z chudej twarzy Cyganki trudno było wyczytać prawdziwy wiek. Do piersi tuliła wielki bukiet czerwonych i żółtych kwiatów, które najwyraźniej chciała nam sprzedać. Wyciągnęła kilka z nich w moim kierunku i zaczęła zawodzić coś przenikliwym głosem, z czego zupełnie nic nie rozumiałem. Helen sprawiała wrażenie zniesmaczonej, Turgut zaniepokojonego. Ale Cyganka była uparta. Sięgałem właśnie po portfel, by kupić dla Helen turecki bukiet – oczywiście w formie żartu – kiedy kobieta nagle odwróciła się w jej stronę i zasyczała coś, wskazując ją palcem. Turgut najwyraźniej zadrżał, a zwykle nieulękła Helen gwałtownie się cofnęła.

Doktor Turgut jakby wrócił nagle do życia. Uniósł się do połowy na krześle, twarz wykrzywił mu dziki grymas i zaczął wyzywać Cygankę. Bez trudu wyczułem ton jego głosu i zrozumiałem gesty, którymi w niedwuznaczny sposób zaczął ją odganiać. Obrzuciła nas płonącym wzrokiem i równie nagle, jak się pojawiła, zniknęła w ulicznym tłumie. Turgut opadł na krzesło, popatrzył na Helen wytrzeszczonymi oczyma i zaczął gwałtownie szukać czegoś w kieszeniach marynarki. Po chwili wyjął jakiś niewielki przedmiot i położył go obok talerza Helen. Był to płaski, niebieski kamień długości około trzech centymetrów, pożyłkbwany białawymi pasmami niczym okrutne oko. Na jego widok Helen pobladła i odruchowo dotknęła go opuszkami palców.

«Na Boga, co tu się dzieje?!» – wykrzyknąłem, gwałtownie tracąc wszelkie dobre maniery.

«Co ona mówiła? – odezwała się po raz pierwszy do Turguta Helen. Czy mówiła po turecku, czy po cygańsku? Nic nie zrozumiałam».

Nasz nowo poznany przyjaciel przez chwilę wahał się, jakby nie chciał przetłumaczyć słów Cyganki.

«Po turecku – wymamrotał w końcu. – Prawie nie mam odwagi powiedzieć wam tego. Jej słowa były bardzo grubiańskie. I dziwne. – Popatrzył na Helen zarówno z zainteresowaniem, jak i z pewnym lękiem. Użyła słowa, którego nie jestem wam w stanie przetłumaczyć – wyjaśnił powoli. – Powiedziała: Wynoś się stąd, córko rumuńskich wilków. Ty i twój kompan przyniesiecie na nasze miasto przekleństwo wampira».

Helen pobladła jak kreda. Impulsywnie ująłem ją za dłoń.

«To czysty przypadek» – rzekłem uspokajająco.

Przesłała mi palące spojrzenie. Stanowczo za dużo mówiłem przy profesorze.

Turgut wodził po nas niespokojnie wzrokiem.

«To rzeczywiście bardzo dziwne, moi mili przyjaciele – powiedział. Moim zdaniem powinniśmy porozmawiać ze sobą bez ogródek»".

Prawie zasnęłam w przedziale wagonu, zapoznając się z tą niebywale fascynującą historią, którą spisał dla mnie mój ojciec. Gdy czytałam japo raz pierwszy w nocy, trzymała mnie w napięciu do świtu i rano byłam bardzo zmęczona. W rozsłonecznionym przedziale odniosłam nagle wrażenie nierealności otaczającego mnie świata. Oderwałam wzrok od okna i popatrzyłam na podstarzałą Holenderkę rozpartą na swoim miejscu. Kiedy zbliżaliśmy się, a następnie ruszaliśmy z mijanych stacji, pociąg zostawiał za sobą przydomowe ogrody, zieleniące się pod spowitym chmurami niebem – ogródki ludzi, którzy z nich żyli, poletka przylegające do tyłów domów, z frontami skierowanymi do kolejowych torów. Pola pokrywała cudowna zieleń, która w Holandii zaczynała pęcznieć wczesną wiosną i trwała do pierwszych śniegów, karmiona wilgocią wiszącą w powietrzu, płynącą z tysięcy kanałów ciągnących się jak okiem sięgnąć. Ale opuszczaliśmy już rozległe połacie lądu pokrytego kanałami z przerzuconymi nad nimi mostami oraz ciągnącymi się po horyzont pastwiskami, na których można było dostrzec stada krów. Minęliśmy dwóch rowerzystów posuwających się z godnością drogą ciągnącą się wzdłuż torów. Niebawem mieliśmy dotrzeć do Belgii, która jednak stanowić miała jedynie niewielki epizod na mapie mojej podróży.