Turgut wyczytał na mej twarzy wyraz zawodu i szybko wyjaśnił:
«Jest to, moi przyjaciele, rejestr wydatków na wojnę z Zakonem Smoka. Napisał go urzędnik w mieście leżącym po północnej stronie Dunaju, gdzie wydawał pieniądze sułtana. Tak naprawdę jest to tylko zwykły raport handlowy. Ojciec Draculi, Vlad Dracul, w połowie piętnastego wieku naraził Imperium Osmańskie na gigantyczne wydatki. Urzędnik ów odpowiedzialny był za zapewnienie zbroi i… jak to powiedzieć?… bułatów trzystu żołnierzom, którzy mieli strzec granicy w Karpatach Zachodnich, tak by miejscowa ludność nie wszczęła rebelii. Kupował też dla nich konie. O… tu – wskazał smukłym palcem dół zwoju – tu jest napisane, że wojna z Vladem Draculą jest niesłychanie kosztowna i pasza wydaje na nią o wiele więcej pieniędzy, niż zamierzał. Pasza jest skruszony i nieszczęśliwy, i w imieniu Allaha przesyła Niezrównanemu życzenia jak najdłuższego życia».
Wymieniłem z Helen spojrzenie. Odniosłem wrażenie, że w jej oczach dostrzegam taki sam lęk, jaki i ja czułem. Ten zaułek historii był równie rzeczywisty, jak wykafelkowana posadzka pod naszymi stopami czy drewno pokrywy skrzyni, którego dotykaliśmy palcami. Ludzie, wymienieni przez Turguta, żyli naprawdę, oddychali i myśleli tak samo jak my. Później umarli – tak jak i my umrzemy. Odwróciłem wzrok, nie mogąc znieść wyrazu jej zazwyczaj twardej i zdecydowanej twarzy.
Turgut zwinął dokument i sięgnął po drugą paczkę, w której znajdowały się dwa kolejne zwoje.
«Ten zawiera list paszy Wołoszczyzny, w którym dostojnik obiecuje przesyłać sułtanowi Mehmedowi wszelkie dokumenty i materiały dotyczące Zakonu Smoka, jakie tylko wpadną mu w ręce. Ten drugi to rozliczenie finansowe z handlu prowadzonego wzdłuż Dunaju w roku tysiąc czterysta sześćdziesiątym pierwszym, niedaleko terenów, nad którymi kontrolę sprawował Zakon Smoka. Rozumiecie państwo, w tamtym czasie nie było tu stałych granic. Granice były płynne i nieustannie się zmieniały. To jest lista wymieniająca jedwabie, przyprawy i konie, za które pasza żądał od pasterzy zamieszkujących jego terytoria wełny».
Na dwóch następnych zwojach były podobne rozliczenia. I wtedy Turgut sięgnął po kolejny, znacznie mniejszy pakiecik. Był to szkic wykonany na pergaminie.
«Mapa» – oświadczył.
Odruchowo sięgnąłem w stronę mojej teczki, w której trzymałem szkice i notatki, ale Helen prawie niedostrzegalnym ruchem powstrzymała moją rękę. W mig pojąłem jej intencję – zbyt słabo znaliśmy Turguta, by wyjawiać mu cały nasz sekret. Jeszcze nie teraz – zakonotowałem sobie w pamięci. Ale ostatecznie on pokaże nam dokładnie archiwum i powie wszystko, co wie na jego temat.
«Niestety nigdy nie zrozumiałem, co ta mapa naprawdę przedstawia, moi drodzy przyjaciele – powiedział ze smutkiem Turgut i w zamyśleniu zaczął gładzić wąsy. Przyjrzałem się dokładnie pergaminowi i z dreszczem emocji dostrzegłem dokładną, choć wypłowiałą replikę pierwszej mapy, którą skopiował Rossi: długi łańcuch górski w kształcie półksiężyca, wypływająca z gór rzeka, kierująca swe wody na północ. – Nie przypomina to żadnego badanego rejonu, a poza tym trudno mi ustalić skalę, w jakiej tę mapę wykonano. – Odsunął pergamin na bok. – Tu mamy kolejną, która stanowi jakby zbliżenie pierwszej. – Dobrze znałem ten szkic.
Wszystko to już widziałem. Moje podniecenie rosło. – Jestem najgłębiej przekonany, że są to góry widniejące na pierwszej mapie na zachodzie, prawda? – Głęboko westchnął. – Trudno jednak cokolwiek orzec. Nie jest opisana. Widnieje na niej jedynie kilka wersetów z Koranu i to dziwne motto… osobiście je kiedyś przetłumaczyłem. Brzmi mniej więcej tak: Tu znalazł przytułek w złu. Czytelniku, odkop go słowem».
Gwałtownie wyciągnąłem rękę, by go powstrzymać, ale mówił zbyt szybko.
«Nie!» – krzyknąłem, ale było już na wszystko za późno.
Turgut popatrzył na mnie ze zdumieniem. Helen przenosiła wzrok to na mnie, to na profesora. Pan Erozan oderwał się od swoich zajęć w odległej części czytelni i również skierował na mnie zdziwione spojrzenie.
«Przepraszam – szepnąłem. – To chyba działanie tych dokumentów. Są tak… intrygujące».
«Cieszę się, iż kolekcja ta tak bardzo pana zainteresowała. – Turgut prawie się rozpromienił mimo malującej się na jego obliczu powagi. Są to dziwaczne słowa. Rzeczywiście mogą wytrącić człowieka… eee… z równowagi».
W tej samej chwili na schodach rozległy się czyjeś kroki. Rozejrzałem się nerwowo, oczekując, że lada chwila pojawi się we własnej osobie Dracula. Ale w progu stanął jedynie drobny mężczyzna w zrobionej na szydełku mycce i ze zmierzwioną, siwą brodą. Pan Erozan natychmiast ruszył w jego stronę i wylewnie go powitał, a my wróciliśmy do naszych dokumentów. Turgut wyciągnął ze skrzynki kolejny pakiet.
«To już ostatni pergamin – wyjaśnił. – Nigdy nie zgłębiłem jego rzeczywistego sensu. W katalogu biblioteki oznaczony jest jako bibliografia Zakonu Smoka».
Serce gwałtownie obiło mi się o żebra, na twarz Helen wystąpiły gorące rumieńce.
«Bibliografia?»
«Tak, przyjacielu, bibliografia».
Turgut rozłożył ją delikatnie na stole. Pergamin wyglądał na niewiarygodnie stary i bardzo kruchy. Napisany był po grecku bardzo wprawną ręką. Jego górna krawędź była trochę postrzępiona, jakby stanowił ongiś część dłuższego zwoju, a dolna została po prostu oddarta. Na manuskrypcie nie było żadnych zdobień. Po prostu gęste rządki napisanych z wielką wprawą liter. Znów ciężko westchnąłem. Nigdy nie uczyłem się greckiego. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że w przypadku tego tekstu potrzebna była perfekcyjna znajomość greki.
Kiedy gryzłem się ze swoim problemem, Turgut wyjął z teczki notatnik.
«Tekst ten przetłumaczył mi wybitny naukowiec z naszego uniwersytetu, specjalista od Bizancjum. Ma naprawdę zdumiewającą wiedzę na temat języka i piśmiennictwa bizantyjskiego. Macie przed sobą spis dzieł literackich, choć z większością z nich nigdy się nie spotkałem. – Otworzył notes i wygładził stronicę wypełnioną równym, schludnym pismem w języku tureckim. Teraz z kolei westchnęła Helen, a Turgut uderzył się dłonią w czoło. – Och, stokrotnie przepraszam. Będę wam tłumaczył na bieżąco, dobrze? Herodot: O traktowaniu jeńców wojennych, Pheseus: O rozumie i torturze, Orygenes: O pierwszej zasadzie, Euthymius Starszy: Los przeklętych, Gubent z Ghent: O naturze, święty Tomasz z Akwinu: Syzyf. Jak sami widzicie, jest to bardzo osobliwa kolekcja książek, z których wiele to po prostu unikaty. Mój przyjaciel, ów naukowiec zajmujący się Bizancjum, powiedział mi na przykład, że graniczyłoby z cudem, gdyby przetrwał nieznany wcześniej traktat chrześcijańskiego filozofa Orygenesa. Większość jego prac zniszczono, kiedy został oskarżony o herezję».
«Jaką herezję? – zdziwiła się Helen. – Przecież czytałam jego dzieła».
«Został oskarżony za stwierdzenie, że z chrześcijańskiej logiki wynika, iż nawet szatan powstanie z martwych i zostanie zbawiony. Czy możemy dalej studiować listę?»