– Wiem – odparł, popijając małymi łykami oranżadę.
– Barley, proszę.
– Dlaczego tak źle o mnie myślisz?
– Nie wiem – odparłam zakłopotana. – Sądziłam, że jesteś zły za eskapadę, na jaką cię naraziłam, i zamierzasz zawrócić mnie z drogi.
– Pomyśl tylko – odrzekł Barley. – Gdybym był aż tak nieugięty, wracałbym właśnie na jutrzejszy wykład, gdzie czekałaby mnie nieunikniona bura ze strony zwierzchnika Jamesa. I wlókłbym ze sobą pod przymusem ciebie. Zamiast tego gnany galanterią… i ciekawością… towarzyszę pokornie panience w drodze na południe Francji. I co ty na to?
– Nie wiem – powiedziałam ponownie, ale tym razem już z wdzięcznością.
– Zamiast gadać, zapytajmy lepiej o najbliższy pociąg do Perpignan stwierdził Barley, mnąc energicznie w dłoniach papierową torebkę po kanapce.
– Skąd wiesz? – zapytałam zdumiona.
– Tylko tobie wydaje się, że jesteś taka tajemnicza – burknął z rozdrażnieniem Barley. – Myślisz, że nie przetłumaczyłem interesujących cię materiałów w kolekcji bibliotecznej dotyczącej wampirów? Gdzież indziej mogłabyś się udać, jak nie do klasztoru w Pyrenees-Orientales? To sprawia, że twoja buzia jest znacznie mniej piauante. A do bureau de change wkroczymy zgodnie, ramię w ramię.
«Kiedy Turgut wymienił nazwisko Rossiego tonem wyraźnie wskazującym, że zna go bardzo dobrze, odniosłem wrażenie, że zapada się pode mną ziemia, a przed oczyma zawirowały mi ciemne płatki. Odniosłem absurdalne wrażenie, iż oglądam doskonale znany mi film – na ekranie pojawia się nieoczekiwanie całkiem nowa postać, której dotąd nigdy nie było, i bez żadnych wyjaśnień włącza się do akcji.
«Czy znacie państwo profesora Rossiego?» – ponowił pytanie Turgut.
Nie byłem w stanie wykrztusić słowa, lecz najwyraźniej Helen podjęła już decyzję.
«Profesor Rossi jest promotorem pracy doktorskiej Paula na wydziale historycznym naszego uniwersytetu».
«To wprost niewiarygodne» – odparł powoli Turgut.
«Pan go znał?» – zapytałem.
«Nie, nigdy się z nim osobiście nie spotkałem – wyjaśnił Turgut. O jego istnieniu dowiedziałem się w niesamowitych wręcz okolicznościach. Sądzę, że koniecznie musicie poznać tę historię. Usiądźcie, moi drodzy. – Wykonał ręką gościnny, zapraszający gest i zajęliśmy miejsca obok niego. – Jest to coś naprawdę zdumiewającego… – Urwał i po chwili, wyraźnie do tego się zmuszając, rozpoczął opowieść. – Przed wielu laty, kiedy zakochałem się w tym archiwum, poprosiłem bibliotekarza o wszystkie, najdrobniejsze nawet informacje dotyczące tego miejsca. Oświadczył mi, że za jego pamięci nikt inny tych materiałów nie studiował, ale jego poprzednik – to znaczy bibliotekarz, który był tu przed nim – coś na ten temat wie. Udałem się zatem do starego pracownika archiwum^
«Czy on jeszcze żyje?» – zapytałem schrypniętym głosem.
«Przykro mi, przyjacielu. Już kiedy go odwiedziłem, był niewiarygodnie stary i umarł w rok po naszej rozmowie. Ale pamięć miał wyborną i oświadczył mi, że całą tę kolekcję zamknął na kłódkę, ponieważ żywił wobec niej bardzo złe przeczucia. Opowiedział mi o pewnym zagranicznym profesorze, który przejrzawszy te dokumenty, stał się bardzo… jak to powiedzieć?… bardzo nerwowy, prawie oszalał ze strachu i ogarnięty nagłą paniką wybiegł z biblioteki. Stary bibliotekarz powiedział też, że w kilka dni po tym zdarzeniu siedział samotnie w bibliotece zajęty jakąś pracą. Kiedy w pewnej chwili uniósł wzrok,, ujrzał wielkiego mężczyznę studiującego te same dokumenty. A przecież do biblioteki nikt nie wchodził, drzwi od ulicy były zamknięte na głucho, gdyż wieczorem archiwum było już dla czytelników nieczynne. Nie rozumiał, w jaki sposób tamten człowiek dostał się do środka. W pierwszej chwili pomyślał, że zapomniał zaryglować drzwi, a pochłonięty pracą nie usłyszał na schodach kroków spóźnionego czytelnika. Ale było to raczej mało prawdopodobne. Bibliotekarz powiedział też mi… – Turgut pochylił się w naszą stronę i jeszcze bardziej zniżył głos… – powiedział mi, że kiedy zbliżył się do nieoczekiwanego gościa, ten uniósł głowę, a z kącika jego ust spływała cieniutka strużka krwi».
Ogarnęły mnie mdłości, a Helen zasłoniła ramieniem twarz, jakby chciała chronić się przed niewidzialnym ciosem.
«Bibliotekarz staruszek początkowo nie chciał o tym mówić. Podejrzewam, że z obawy, iż wezmę go za wariata. Powiedział tylko, że na ten widok jakby na chwilę stracił przytomność, a kiedy ponownie spojrzał w stronę nieznajomego, tego już nie było. Ale na stole poniewierały się rozrzucone dokumenty. Następnego dnia na rynku ze starociami kupił poświęconą skrzynkę i zamknął w niej na kłódkę papiery. Oświadczył, iż później, choć w dalszym ciągu pełnił funkcję bibliotekarza w archiwum, nic mu nie zakłóciło spokoju. Nigdy też więcej nie spotkał dziwnego mężczyzny».
«Ale co z Rossim?» – spytałem niecierpliwie.
«Postanowiłem sprawdzić każdy najdrobniejszy nawet trop wiodący do jądra sprawy. Spytałem starca o nazwisko zagranicznego naukowca. Nie pamiętał go, oświadczył tylko, że przypominał Włocha. Poradził mi, bym zajrzał do rejestru czytelników z roku tysiąc dziewięćset trzydziestego. Po dłuższych poszukiwaniach znalazłem nazwisko profesora Rossiego, który pochodził z Anglii, z Oksfordu. Napisałem zatem do niego list».
«Czy odpisał?» – spytała Helen, spoglądając nań błyszczącymi z emocji oczyma.
«Naturalnie, ale nie przebywał już na Oksfordzie. Przeniósł się na uniwersytet amerykański – na wasz, choć podczas naszej pierwszej rozmowy nie skojarzyłem tego faktu – więc list bardzo długo do niego wędrował, ale kiedy go tylko otrzymał, natychmiast odpisał. W liście oświadczył mi, że bardzo mu przykro, ale nic nie wie o archiwum, o którym wzmiankowałem, więc nie może mi w niczym pomóc. Gdy pojawicie się u mnie w domu na kolacji, pokażę wam ten list. Dotarł do mnie tuż przed wybuchem wojny».
«Tak, sprawa zaiste jest bardzo dziwna – mruknąłem. – Wprost nie potrafię tego zrozumieć».
«Wcale nie to jest w niej najdziwniejsze» – odparł szybko Turgut.
Obrócił w swoją stronę spisaną na pergaminie bibliografię i przeciągnął palcem po nazwisku Rossiego widniejącym na samym dole dokumentu. I znów zwróciłem uwagę na słowa następujące po jego nazwisku. Napisane były po łacinie, co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Łaciny uczyłem się tylko na dwóch pierwszych latach studiów i nigdy nie stanowiła mego ulubionego przedmiotu, a z upływem czasu stała się jeszcze bardziej niezdarna.
«Co tu jest napisane? Czy zna pan łacinę?»
Ku mej niezmiernej uldze Turgut skinął potakująco głową.
«Napis głosi: Bartolomeo Rossi: Duch… może widmo?… w amforze».
Myśli zawirowały mi w głowie.
«Ależ ja to zdanie znam. Tak w każdym razie myślę… Jestem pewien, że taki właśnie tytuł nosił jego artykuł, nad którym pracował tej wiosny. Pracował. Pokazał mi go jakiś miesiąc temu. Dotyczył greckiej tragedii oraz przedmiotów używanych w greckich teatrach jako rekwizyty sceniczne. – Helen wpatrywała się we mnie w napięciu. – Tak… jestem pewien, że nad tym właśnie obecnie pracuje».
«Ale najdziwniejsze w tym wszystkim jest to – powiedział Turgut, a ja wyczułem w jego głosie nieskrywany lęk – że choć tyle razy przeglądałem tę bibliografię, nigdy nie zauważyłem tego napisu. Ktoś ostatnio musiał dopisać nazwisko Rossiego».
«Należy odkryć, kto to zrobił – sapnąłem, patrząc ze zdumieniem na Turguta. – Musimy odkryć, kto jeszcze szperał w tych dokumentach. Kiedy pan był tu po raz ostatni?»