«Jakieś trzy tygodnie temu – odparł posępnym tonem Turek. – Ale poczekajcie chwilę, najpierw wypytam pana Erozana».
Gdy tylko wstał od stolika, czujny bibliotekarz natychmiast ruszył mu na spotkanie. Wymienili ze sobą kilka krótkich słów.
«I co powiedział?» – zapytałem.
«Dlaczego mnie o tym nie poinformował wcześniej? – jęknął zrozpaczony Turgut. – Wczoraj jakiś czytelnik dokładnie przestudiował zawartość tej skrzynki. – Dłuższą chwilę jeszcze konferował ze znajomym bibliotekarzem. Pan Erozan wskazał palcem drzwi. – To był tamten mężczyzna. – Turgut również wskazał drzwi. – Ten, który pojawił się tu jakiś czas temu i z którym Erozan wdał się w pogawędkę».
Gwałtownie odwróciliśmy się w stronę wyjścia. Ale drobnego człowieczka z siwą brodą i w białej mycce dawno już nie było".
Barley myszkował w swoim portfelu.
– No dobrze, wymienimy wszystkie pieniądze, jakie mam – oświadczył w końcu ponuro. – To pieniądze, które dał mi zwierzchnik James oraz kilkanaście funtów z mego kieszonkowego.
– Ja też zabrałam z Amsterdamu trochę gotówki. Zapłacę za bilety kolejowe i chyba będę w stanie pokryć koszty jedzenia i zakwaterowania, przynajmniej przez kilka najbliższych dni.
Prywatnie jednak zastanawiałam się, czy przy wilczym apetycie Barleya rzeczywiście starczy mi tych pieniędzy. To dziwne, że ktoś tak chudy jak on mógł pochłaniać takie ilości jedzenia. Też byłam szczupła, lecz nie wyobrażałam sobie, bym zdołała zjeść dwie kanapki w takim tempie, w jakim spałaszował je Barley. Myśl o pieniądzach trapiła mnie do chwili, kiedy podeszliśmy do kantoru, gdzie młoda niewiasta w granatowej kurtce obrzuciła nas bacznym spojrzeniem. Barley spytał ją o kursy walut. Kobieta sięgnęła po słuchawkę telefonu i zaczęła z kimś rozmawiać.
– Co ona robi? – zapytałam z niepokojem Barleya. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
– Sprawdza kursy – odparł. – O co ci chodzi?
Nie umiałam wytłumaczyć mu swych obaw. Być może było to tylko przewrażliwienie spowodowane lekturą listów mego ojca, ale wszystko wydawało mi się podejrzane. Zupełnie jakby patrzyły na nas jakieś niewidzialne oczy.
«Turgut wykazał się znacznie większą przytomnością umysłu niż ja. Spiesznie ruszył do drzwi wyjściowych i zniknął w niewielkim foyer. Po kilku chwilach wrócił, potrząsając bezradnie głową.
«Zniknął – oświadczył zgnębionym głosem. – Na ulicy też nie było po nim śladu. Wmieszał się w tłum przechodniów».
Pan Erozan, rozmawiając krótką chwilę z Turgutem, sprawiał wrażenie bardzo skruszonego. Profesor ponownie odwrócił się w naszą stronę.
«Czy macie państwo jakiekolwiek podejrzenia, że podczas waszych poszukiwań i studiów ktoś was tropił?»
«Tropił?»
Miałem wszelkie powody, by tak sądzić, ale nie miałem też zielonego pojęcia, kto mógł następować nam na pięty.
Turgut popatrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, a ja przypomniałem sobie Cygankę, która zakłóciła nam spokój poprzedniego wieczoru.
«Mój przyjaciel, bibliotekarz, twierdzi, że ten mężczyzna chciał jeszcze raz przejrzeć dokumenty, którymi akurat my się zajmowaliśmy. Był bardzo zły z tego powodu. Pan Erozan utrzymuje, że człowiek ten biegle mówi po turecku, ale z obcym akcentem. Sądzi więc, że jest on obcokrajowcem. Stąd bierze się moje pytanie, czy ktoś śledził was podczas podróży do Stambułu. Przyjaciele, wynośmy się stąd, ale bacznie się wokół rozglądajcie. Poleciłem memu przyjacielowi strzec tych dokumentów i mieć oko na każdego, kto wykaże nimi zainteresowanie. Postara się wydobyć z niego, kim naprawdę jest. Poza tym, im wcześniej stąd wyjdziemy, tym wcześniej on wróci».
«Ale mapy!»
Bałem się zostawiać te bezcenne dokumenty w skrzyni. Przecież niczego nowego się o nich nie dowiedzieliśmy. Nawet nie zaczęliśmy rozwiązywać zagadki tych szkiców, choć w cudowny sposób leżały rozłożone przed nami na bibliotecznym stole.
Turgut odwrócił się do Erozana i przesłał mu serdeczny uśmiech świadczący o wielkiej zażyłości, jaka ich łączyła.
«Nie martw się, profesorze – zwrócił się do mnie Turgut. – Osobiście zrobiłem kopie wszystkich tych dokumentów. Spoczywają one bezpiecznie w moim domu. Poza tym mój przyjaciel nie pozwoli, by oryginały doznały jakiegokolwiek uszczerbku. Naprawdę możecie mi ufać».
Chciałbym – pomyślałem smętnie. Helen spoglądała uważnie na dwóch naszych nowych znajomych, a ja zastanawiałem się przez chwilę, co o tym wszystkim tak naprawdę sądzi.
«W porządku» – powiedziałem krótko.
«Zatem zbierajmy się. – Turgut zaczął zbierać dokumenty z pietyzmem, na jaki mnie nie byłoby stać. – Czeka nas jeszcze długa rozmowa. Pojedziemy teraz do mnie i tam spokojnie porozmawiamy. Pokażę wam też inne materiały dotyczące interesującego nas tematu. Na ulicy nie rozmawiajcie o naszych sprawach. Z biblioteki wyjdziemy oficjalnie, a naszego generała… – wskazał na bibliotekarza – zostawimy na pierwszej linii ognia».
Pan Erozan potrząsnął naszymi dłońmi, dokładnie zamknął pudło i zniknął z nim między rzędami regałów. Odruchowo głośno westchnąłem. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że los Rossiego wciąż zależy od tej skrzyni… że profesor – Boże, wybacz – został w niej pogrzebany, a my nie byliśmy w stanie wydobyć go z tego grobowca.
Opuściliśmy bibliotekę i przez dłuższą chwilę staliśmy na frontowych schodach, udając, że o czymś dyskutujemy. Byłem rozdygotany, Helen nienaturalnie blada i tylko Turgut zachowywał kamienny spokój.
«Jeśli ta gadzina czai się gdzieś w pobliżu, zobaczy, że opuściliśmy archiwum» – powiedział cicho.
Podał ramię Helen, która chętniej, niż przypuszczałem, przyjęła jego galanterię i włączyliśmy się w tłum przechodniów. Była właśnie pora lunchu i woń pieczonego mięsa oraz świeżego chleba mieszała się z zawiesistym zapachem dymu z węgla drzewnego i samochodowej benzyny – aromatem, który zawsze kojarzył mi się z granicą dzielącą wschodni i zachodni świat. Cokolwiek się zdarzy później, również będzie zagadką, podobnie jak zagadką jest samo to miejsce – pomyślałem, rozglądając się po otaczającym nas tłumie Turków i spoglądając na strzeliste iglice minaretów kłujące niebo na każdej z ulic, na starożytne kopuły wśród figowców i sklepy pełne tajemniczych przedmiotów. Ale na myśl o dręczącej mnie zagadce krwawiło mi serce-. Gdzie jest Rossi? Czy przebywa w tym mieście, czy w jakichś odległych stronach? Żywy czy martwy, a może gdzieś pośrodku?"
30
O szesnastej zero dwa wsiedliśmy do ekspresu zmierzającego na południe, do Perpignan. Barley wspiął się po stromych stopniach do wagonu, rzucił na podłogę nasze bagaże i wyciągnął do mnie rękę. W pociągu było niewielu pasażerów i bez trudu znaleźliśmy wolny przedział. Czułam się bardzo zmęczona. Gdybym o tej porze była w domu, pani Clay posadziłaby mnie przy kuchennym stole i zaserwowała szklankę mleka i kawałek przepysznej żółtej babki. Przez chwilę wręcz tęskniłam za jej denerwującą nadopiekuńczością. Barley zajął miejsce obok mnie, choć miał cztery inne do wyboru, a ja natychmiast wsunęłam mu rękę pod ramię.
– Powinienem się trochę pouczyć – mruknął, ale nie otworzył książki od razu.
Zbyt fascynował go widok za oknem, gdy pociąg, nabierając prędkości, przejeżdżał przez miasto. Pomyślałam o chwilach, które spędziłam w Paryżu z ojcem – o naszej wspinaczce na Montmartre i o apatycznym wielbłądzie w Jardin des Plantes. Ale teraz odnosiłam wrażenie, że widzę to miasto po raz pierwszy w życiu.
Widok poruszających się warg Barleya studiującego Miltona sprawił, że ogarnęła mnie senność. Kiedy więc oświadczył, iż zamierza przejść do wagonu restauracyjnego, by napić się herbaty, odmownie potrząsnęłam głową.