«Rzeczywiście – odparłem. – A szczególnie interesuje nas… Ostatnio natrafiliśmy w Stambule na ciekawy list… – Ze wszystkich sił starałem się nie patrzeć w stronę Ranowa. – Ma on ścisły związek z Bułgarią, a dotyczy grupy mnichów udających się z Konstantynopola do waszego kraju. Z pewnych względów interesuje nas trasa ich wędrówki. Może byli pielgrzymami, ale co do tego nie mamy pewności».
«Rozumiem – mruknął Stoiczew. Stał się jeszcze bardziej czujny, oczy mu rozbłysły. – Czy list ten jest datowany? Czy mógłby mi pan powiedzieć coś bliższego o treści listu, kto go pisał i gdzie go znaleźliście? Do kogo był adresowany… takie rzeczy, jeśli oczywiście to wiecie».
«Naturalnie. Mamy ze sobą angielskie tłumaczenie, jak też kopię oryginału napisanego w języku starosłowiańskim. Sporządził ją dla nas w Stambule pewien mnich. Oryginał znajduje się w państwowym archiwum Mehmeda II. Może chce pan go osobiście przestudiować?»
Wyjąłem z teczki kopię, mając nadzieję, że Ranow również nie postanowi jej studiować.
Stoiczewowi rozbłysły oczy na widok tekstu.
«Ciekawy – powiedział, odkładając go ku memu rozczarowaniu obojętnie na stół. Pomyślałem, że w niczym nie jest nam w stanie pomóc, a nawet zwątpiłem, czy go dokładnie do końca przeczytał. – Moja droga – zwrócił się do siostrzenicy. – Czeka nas dłuższe grzebanie w papierach. Musisz naszym gościom zaoferować coś do jedzenia i do picia. Czy możecie przynieść karafkę z rakiją i coś do przekąszenia?»
Popatrzył uprzejmie na Ranowa.
Irina z radosnym uśmiechem zerwała się z miejsca.
«Oczywiście, wuju – powiedziała przepiękną angielszczyzną, a ja pomyślałem, że w tym domu nic już mnie nie zaskoczy. – Ale ktoś musi mi pomóc wnieść to wszystko po schodach».
Ranow natychmiast zerwał się z miejsca, poprawiając czuprynę.
«Z największą ochotą pomogę ci, młoda damo» – oznajmił i ruszyli na dół. Jego kroki dudniły na drewnianych stopniach, a Irina szczebiotała coś po bułgarsku.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Stoiczew pochylił się i zaczął z wielką uwagą studiować list. Kiedy skończył, wyprostował się na krześle i uniósł wzrok. Jego twarz wydawała się o dziesięć lat młodsza.
«To niebywałe – odezwał się cicho. My również wyprostowaliśmy się na krzesłach. – Zdumiał mnie ten list».
«Tak… dlaczego? – zapytałem zniecierpliwiony. – Czy rozumie pan coś z tego?»
«Trochę. – Popatrzył na mnie szeroko rozwartymi oczyma. – Widzi pan, ja też posiadam jeden z listów brata Kiryła».
56
Aż za dobrze pamiętałam dworzec autobusowy w Perpignan, na którym stałam rok wcześniej z ojcem, oczekując na zakurzony autobus. Pojawił się pojazd, do którego wsiedliśmy z Barleyem. Na pamięć znałam drogę do Les Bains prowadzącą przez szerokie, wiejskie trakty i miasteczka z placykami okolonymi drzewami. Te same domy, pola, stare samochody, cafe-au-lait i spowijający wszystko kurz.
Hotel w Les Bains również nic się nie zmienił – trzypiętrowy, bielony wapnem, o zakratowanych oknach i ze skrzynkami, w których rosły różowe kwiaty. Tęskniłam za ojcem. Myśl, że być może niebawem go zobaczę, zapierała mi dech w piersiach. W końcu popchnęłam energicznie Barleya, przekroczyliśmy ciężkie drzwi hotelu i rzuciliśmy naszą torbę na ziemię przed pokrytą marmurowym blatem ladę recepcji. Wydała mi się ona deprymująco wysoka i musiałam zebrać w sobie całą odwagę, by wyjaśnić urzędującemu za nią wysokiemu, chudemu mężczyźnie, iż najprawdopodobniej w hotelu tym zatrzymał się również mój ojciec. Nie pamiętałam tego człowieka z czasów ostatniego pobytu, ale wykazał dużą cierpliwość i w końcu oświadczył, że rzeczywiście zagraniczny monsieur o takim nazwisku mieszka w ich hotelu, ale la cle - klucz wisi na haczyku, więc musiał gdzieś wyjść. Zadrżało mi serce, a w chwilę później znowu, kiedy otworzyły się tylne drzwi do recepcji i pojawił się w nich znajomy mi mężczyzna. Maitre d 'hotel z niewielkiej restauracji hotelowej. Poznał mnie od razu. Recepcjonista zarzucił go gradem pytań, ale on odwrócił się do mnie etonne i zaczął tłumaczyć, że ta młoda dama była już tu kiedyś, że wyrosła, a jej uroda… ho, ho, ho. A jej… kolega?
– Cousin – wyjaśnił Barley.
– Ale monsieur nie wspominał mi, że pojawi się tu jego córka i kuzyn. To miła niespodzianka. Musimy dziś razem zjeść kolację.
Zapytałam, dokąd udał się mój ojciec, ale tego nikt nie wiedział. Starszy mężczyzna zza lady oświadczył, że udał się na poranną przechadzkę, ale dotąd nie wrócił. Maitre d'hotel powiedział, że hotel jest wprawdzie pełen gości, ale dla nas z całą pewnością coś znajdzie. Tymczasem możemy złożyć bagaże w pokoju mego ojca. Ojciec wynajął piękny apartament. Maitre d'hotel wręczył nam l'autre cle i zaproponował kawę.
Z wdzięcznością przyjęliśmy jego propozycję. Skrzypiąca winda wiozła nas tak powoli, że zastanawiałam się przez chwilę, czy maitre d 'hotel popuścił w ogóle znajdujące się w piwnicach łańcuchy.
Pokój ojca był przestronny i przytulny i byłabym zachwycona jego widokiem, gdyby nie świadomość, że po raz trzeci w tym tygodniu nawiedzam czyjeś sanktuarium bez zgody właściciela. A najgorszy z tego wszystkiego był widok jego walizki, porozrzucanych ubrań, niewymytych przyborów do golenia i pary eleganckiego obuwia. Dokładnie tych samych, które widziałam przed kilkunastoma dniami w jego pokoju u zwierzchnika Jamesa w Oksfordzie.
Doznałam szoku. Mój ojciec był bardzo zorganizowanym i dbającym o porządek człowiekiem. Pokoje, które zajmował, choćby na krótko, stanowiły zawsze wzór schludności i ładu. W przeciwieństwie do innych kawalerów, wdowców czy divorces, jakich później spotkałam w życiu, mój ojciec nigdy nie wyrzucał bezładnie na stół czy biurko zawartości swych kieszeni ani nie gromadził na poręczach krzeseł ubrań. Pierwszy raz zobaczyłam rzeczy ojca w takim nieporządku. Na łóżku pozostała otwarta walizka. Ojciec najwyraźniej czegoś w niej szukał, wyrzucając na podłogę skarpetki i podkoszulki. Obok walizki leżał ciśnięty niedbale lekki, płócienny płaszcz i stos zmiętej odzieży. Najwyraźniej przebierał się w wielkim pośpiechu. Przyszło mi do głowy, że nie jest to jego dzieło, że ktoś pod nieobecność gospodarza przeszukiwał jego pokój. Ale widok garnituru ciśniętego na podłogę niczym zrzucona skóra węża sprawił, iż jednak zmieniłam zdanie. Brakowało jego butów wyjściowych, a prawidła wykonane z cedrowego drewna walały się pod stołem. Wszystko to wyraźnie mówiło, że mój ojciec śpieszył się jak jeszcze nigdy w życiu.
57
«Kiedy Stoiczew oświadczył, że posiada jeden z listów brata Kiryła, wymieniłem z Helen pełne zdumienia spojrzenie.
«Co konkretnie ma pan na myśli?» – spytała Helen.
Podekscytowany Stoiczew postukał palcem w kopię, którą dał nam Turgut.
«Mam rękopis, który dostałem w tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym roku od swego przyjaciela, Atanasa Angełowa. Jestem przekonany, że zawiera opis innego epizodu tej samej podróży. Nie wiedziałem, że istnieją inne dokumenty dotyczące tej wędrówki mnichów. Tak na marginesie, mój przyjaciel zmarł zaraz po przekazaniu mi tego listu… Nieszczęśnik. Ale, ale…»
Podniósł się z miejsca. Tak bardzo się śpieszył, że zachwiał się na nogach i oboje z Helen zerwaliśmy się z krzeseł, aby go podtrzymać. Odzyskał jednak równowagę bez naszej pomocy i dając nam znak, byśmy za nim poszli, zniknął w jednym z mniejszych pomieszczeń przyległych do salonu. Ruszyliśmy za nim, ostrożnie wymijając stosy piętrzących się na podłodze książek. Bacznie zlustrował wzrokiem półki, po czym sięgnął na jedną po pudło, które pomogłem mu zdjąć. Wyjął z niego kartonową teczkę związaną postrzępioną wstążką i wróciliśmy z nią do stołu w salonie. Ponaglany naszym rozpalonym ciekawością wzrokiem, wyciągnął na światło dziennie dokument tak delikatny i kruchy, że ze zgrozą patrzyłem, jak obraca go w dłoniach. Przez dobrą minutę stał jak sparaliżowany i spoglądał z zadumą na papier, po czym ciężko westchnął.
«Tu macie oryginał. Podpis…»
Pochyliliśmy się nisko nad stołem. Na ramiona z emocji wystąpiła mi gęsia skórka, kiedy spoglądałem na wypisane kunsztownie cyrylicą imię, które nawet i ja mogłem odczytać – Kirył – oraz rok: 6985. Popatrzyłem na Helen. Spoglądała na list i zagryzała usta. Piszący przed wiekami ten list mnich stał się nagle dla nas kimś niebywale realnym i bliskim. Żył tak, jak my żyliśmy teraz, i pełną wigoru, ciepłą ręką pisał gęsim piórem na pergaminie, który mieliśmy przed oczyma.
Nie mniej ode mnie przejęty Stoiczew spoglądał w zadziwieniu na dokument, chociaż widok takich starych manuskryptów stanowił dlań chleb powszedni.
«Przetłumaczyłem ten list na bułgarski. – Wyciągnął kolejną kartkę. Tłumaczenie napisane było na maszynie na papierze pelurowym. – Postaram się wam to przeczytać».
Chrząknął i na żywo, choć ze wszystkim szczegółami, zaczął mozolić się nad tekstem.
Do Jego Ekscelencji Opata Maksyma Eupraksiusa!
Sięgam po pióro, by wypełnić obowiązek, jaki w swej mądrości na mnie nałożyłeś, i opowiem szczegółowo o naszej misji. Z Bożą pomocą postaram się z tego zadania wywiązać jak najlepiej. Ostatnią noc spędziliśmy nieopodal Virbius, dwa dni drogi od Ciebie, w monasterze Świętego Włodzimierza, gdzie w Twoim imieniu święci bracia podjęli nas bardzo gościnnie. Zgodnie z Twoją instrukcją udałem się samotnie do opata i w największym sekrecie opowiedziałem o naszej misji. Natychmiast polecił ukryć nasz furgon w stajniach, przed którymi została wystawiona straż składająca się z dwóch jego i dwóch naszych mnichów. Sądzę, że dopóki nie wkroczymy na terytoria niewiernych, wszędzie będziemy spotykali się z takim zrozumieniem i gościnnością. Zgodnie z Twym poleceniem wręczyłem opatowi książkę, a on niezwłocznie ją schował, nawet jej przede mną nie otwierając.
Konie są zmęczone po podróży przez góry, więc zostaliśmy w monasterze jeszcze na jedną noc. Bardzo pokrzepiła nas na duchu posługa kapłańska świątyni, w której dwie ikony Przeczystej Dziewicy czynią cuda zarówno dziś, jak i osiemdziesiąt łat temu. Z jednej z nich ciągle płyną łzy za grzeszników i natychmiast zamieniają się w najprawdziwsze perły. Wznieśliśmy do niej najżarliwsze błagania o opiekę nad nami podczas trwania misji i szczęśliwy powrót do wielkiego miasta oraz o bezpieczne schronienie w stolicy terytorium niewiernych. Z niej wyruszymy, by wypełnić nasze zadanie.