Выбрать главу

Twój pokorny sługa W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego

Br. Kirył

W kwietniu Roku Pańskiego 6985

Słów Soiczewa słuchaliśmy z zapartym tchem. Tłumaczył powoli i metodycznie. Miałem właśnie oznajmić na głos o niewątpliwym powiązaniu obu listów, kiedy na schodach za drzwiami rozległy się kroki.

«Wracąją» – powiedział cicho Stoiczew. Odłożył list, po czym dołączył do niego nasze kopie. – Pan Ranow… Czy został wyznaczony na waszego przewodnika?»

«Tak – odparłem szybko. – Moim zdaniem za bardzo interesuje się naszymi badaniami. Mamy panu tyle do powiedzenia, ale tylko na osobności, oraz…»

«Może to być niebezpieczne?» – zapytał stary profesor.

«Skąd pan o tym wie?»

Z naszej dotychczasowej rozmowy nic takiego nie wynikało.

«Ha! – Potrząsnął głową, a ja zrozumiałem, że wie o wielu rzeczach, o których ja, ku swemu żalowi, nie miałem pojęcia. – Ja też wiele spraw chciałbym wam wyjaśnić. Nie spodziewałem się, że zobaczę drugi list. Ale przy Ranowie trzymajcie usta zamknięte na kłódkę».

«Już tym niech się pan nie martwi» – powiedziała z uśmiechem Helen i oboje dłuższą chwilę spoglądali sobie w oczy.

«Spokojnie – mruknął Stoiczew. – Zorganizuję nasze następne spotkaniem

Do salonu weszli Irina i Ranow. Nieśli talerze. Siostrzenica gospodarza zaczęła rozstawiać na stole szklanki oraz postawiła karafkę z trunkiem bursztynowej barwy. Ranow przyniósł chleb i półmisek z białą fasolą. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech i nasz opiekun zdawał się zupełnie udomowiony. Byłem za to siostrzenicy profesora Stoiczewa niewymownie wdzięczny. Posadziła wuja wygodnie przy stole, po czym wskazała miejsca nam. Uświadomiłem sobie nagle, że jestem głodny jak wilk.

«Proszę, gośćcie się, jak możecie».

Stoiczew szerokim gestem, jakby był cesarzem Konstantynopola, wskazał nam stół. Irina rozlała wódkę – sam jej zapach mógł zabić jakieś mniejsze zwierzę – i gospodarz, szczerząc żółte zęby, wzniósł toast:

«Za przyjaźń wszystkich naukowców».

Z entuzjazmem unieśliśmy szklanki i tylko Ranow, wznosząc swoją, obrzucił nas ironicznym spojrzeniem.

«Niech tylko wasza wiedza służy z pożytkiem partii i ludowi» – powiedział, składając mi lekki ukłon.

Ta uwaga prawie odebrała mi apetyt. Czyżby miał za zadanie dostarczyć partii wiadomości o tym, co wiemy? Ale odkłoniłem mu się i wychyliłem kieliszek rakii. Tę wódkę można było pić tylko szybko, a jednak oparzenia trzeciego stopnia, jakich doznało moje gardło, szybko zamieniły się w rozkoszne ciepło. Pomyślałem sobie, że po odpowiedniej dawce tego trunku mógłbym nawet zawrzeć niebezpieczną przyjaźń z Ranowem.

«Uwielbiam spotkania z naukowcami zajmującymi się średniowieczną historią naszego kraju – zwrócił się do mnie Stoiczew. – Być może pan i panna Rossi będziecie zainteresowani obchodami święta naszych dwóch wybitnych postaci średniowiecznych. Jutro właśnie przypada dzień świętych braci, Kiryła [14] i Metodego, twórców słowiańskiego alfabetu, który znacie pod nazwą cyrylica, od Cyryla, który go wymyślił. My nazywamy go kirilitsa, od Kiryła».

Rozmyślając o bracie Kiryle, w pierwszej chwili nie zrozumiałem, co mówi. Dopiero kiedy powtórzył swe słowa, pojąłem, o co chodzi i jak bardzo jest przebiegły.

«Dziś czeka mnie jeszcze wiele pracy, ale jeśli wpadniecie do mnie jutro, kiedy będzie u mnie kilku moich dawnych studentów, żeby uczcić ten dzień, opowiem wam więcej o Kiryle».

«To bardzo miło z pańskiej strony, profesorze – powiedziała Helen. Nie chcielibyśmy nadużywać pańskiej gościnności, ale chętnie skorzystamy z okazji. Towarzyszu Ranow, czy da się to zorganizować?»

Towarzysz wychylił kolejną szklankę wódki i popatrzył na nią z nachmurzoną miną.

«Oczywiście – burknął. – Jeśli ma to wam pomóc w waszych badaniach, sam z przyjemnością będę w tym uczestniczyć».

«Doskonale – powiedział Stoiczew. – Zatem spotkajmy się tutaj jutro o trzynastej trzydzieści. Irina przygotuje coś pysznego do jedzenia. Spotkacie kilku naprawdę sympatycznych ludzi. Będą tu naukowcy, których praca bardzo was zainteresuje».

Wylewnie mu podziękowaliśmy za zaproszenie i zaczęliśmy jeść, do czego z całego serca zachęcała nas Irina. Zauważyłem, że Helen również bardzo uważa z piciem rakii. Kiedy skończyliśmy prosty posiłek, natychmiast wstała z miejsca. Poszliśmy w jej ślady.

«Nie będziemy dłużej pana męczyć, profesorze» – powiedziała, ściskając gospodarzowi dłoń.

«Ależ wasza wizyta to dla mnie czysta przyjemność, moja droga – odparł Stoiczew, choć naprawdę sprawiał wrażenie znużonego. – Z niecierpliwością oczekuję was jutro».

Irina odprowadziła nas przez zielony sad i ogród do bramy.

«Do jutra» – rzekła i dodała coś zadziornie po bułgarsku, co sprawiło, iż Ranow, przed nałożeniem kapelusza, wygładził sobie czuprynę.

«To śliczna dziewczyna» – oświadczył, kiedy wsiadaliśmy do samochodu, a Helen przewróciła oczyma za jego plecami".

* * *

Dopiero wieczorem znaleźliśmy chwilę dla siebie. Ranow odjechał po ciągnącej się w nieskończoność kolacji w przygnębiającej, hotelowej restauracji. Udaliśmy się z Helen po schodach na górę – winda znów była zepsuta – i spędziliśmy długą, czułą chwilę nieopodal mego pokoju, zapominając o naszej dziwacznej sytuacji. Kiedy już byliśmy pewni, że Ranow nie wróci, opuściliśmy hotel i udaliśmy się do pobliskiej kafejki usytuowanej pod rozłożystymi drzewami, żeby nareszcie spokojnie porozmawiać.

«Tutaj też nas obserwują – stwierdziła Helen, kiedy zajęliśmy miejsca przy stoliku. Położyłem teczkę na kolanach. Bałem się już nawet stawiać ją na ziemi. – Ale tutaj przynajmniej nie ma podsłuchu, jak w moim pokoju. I twoim. – Popatrzyła na szeleszczące nad nami drzewa. – Lipy. Niebawem zakwitną. Ludzie z ich kwiatów robią herbatę… w każdym razie w moim kraju. W porze ich kwitnienia, kiedy siedzisz przy stoliku jak my teraz, musisz nieustannie zrzucać ich zalążki z obrusu. Pachną miodem, są świeże i słodkie».

Wykonała ręką ruch, jakby strącała ze stolika lipowe kwiaty.

Ująłem ją za dłoń i popatrzyłem na jej wewnętrzną stronę, na linię życia. Pomyślałem, że jest bardzo długa i oznacza szczęśliwe życie, które spędzimy razem.

«Co sądzisz o Stoiczewie i jego liście?» – zapytałem.

«Los się chyba do nas uśmiechnął. Początkowo myślałam, że jest to tylko kolejny element historycznej układanki, który w -niczym nam nie pomoże. Ale kiedy Stoiczew uznał, iż nasz list grozi niebezpieczeństwem, zrozumiałam, że pismo to jest czymś bardzo ważnym».

«Też tak pomyślałem – przyznałem jej rację. – Ale też jego słowa o niebezpieczeństwie mogły po prostu znaczyć, że jest to materiał politycznie delikatny, jak cała jego praca, która dotyczy przecież historii kościoła^

«Wiem. – Helen ciężko westchnęła. – Może być i tak».

«I dlatego nie chce rozmawiać o tym przy Ranowie».

«Właśnie. Ale musimy niestety poczekać do jutra, by przekonać się, co naprawdę miał na myśli. – Splotła palce z moimi. – Rozumiem jednak, że dręczy cię każdy dzień zwłoki».

Powoli pokiwałem głową.

«Gdybyś znała Rossiego…»

Popatrzyła mi głęboko w oczy i odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów. Był to gest pełen smutku. O jego wadze świadczyły jej następne słowa.

«Zaczynam go poznawać dzięki tobie».

W tej chwili zbliżyła się do nas kelnerka w białej bluzce i o coś spytała.

«Czego się napijesz?» – zwróciła się do mnie Helen. Kelnerka popatrzyła na nas z ciekawością, jak na jakieś dziwadła mówiące w obcym języku.

«A skąd niby wiesz, jak to zamówić?» – zażartowałem.

«Czaj - zaordynowała Helen, wskazując na siebie i na mnie. – Poprosimy herbatę. Da, moliaa.

«Szybko się uczysz» – mruknąłem po odejściu kelnerki.

«Znam trochę rosyjski – odparła, wzruszając ramionami. – Bułgarski jest bardzo podobny».

Wróciła kelnerka z herbatą. Helen z poważną twarzą zaczęła mieszać gorący napój.

«To wielka ulga przebywać z dala od Ranowa. Z trudem znoszę myśl, iż jutro znów go spotkamy. Nie wiem, czy dokonamy tu czegokolwiek, mając go nieustannie na karku».

«Czułbym się o wiele lepiej, gdybym wiedział, co tak podejrzanego widzi w naszych badaniach – wyznałem. – To dziwne, ale przypomina mi kogoś, kogo już kiedyś spotkałem, ale zupełnie nie pamiętam, kto to był. Kompletna amnezja».

Popatrzyłem na poważną, śliczną twarz Helen i w tej chwili coś drgnęło mi pod czaszką… nie, nie dotyczyło to wcale kwestii, że Ranow mógł mieć jakiegoś sobowtóra. Miało to związek z twarzą Helen pogrążoną w zalegającym lokal półmroku, z filiżanką, którą podnosiłem do ust, i osobliwym słowem, jakie przyszło mi do głowy. Myśl ta dawno mnie nurtowała, lecz dopiero teraz wypłynęła na wierzch świadomości.

«Amnezja – powiedziałem. – Helen… Helen, amnezja».

«Słucham?» – zapytała zaskoczona, wiercąc mnie bacznym wzrokiem.

«Listy Rossiego! – Prawie krzyknąłem, otwierając teczkę tak gwałtownie, że o mało nie przewróciłem stolika. – Jego list, jego podróż do Grecji!»

Dłuższą chwilę zajęło mi odnalezienie go wśród bezliku papierów.

«Czy przypominasz sobie list, w którym wspominał o powrocie do Grecji, na Kretę, kiedy zabrano mu w Stambule mapę, i jak aż do powrotu do Anglii nic mu się nie udawało? – Położyłem list na stoliku i zacząłem czytać na głos: – Starzy ludzie w kreteńskich tawernach chętniej opowiadali mi niestworzone historie o wampirach, niż mówili, gdzie mogę znaleźć więcej zabytkowych skorup, starożytną ceramikę lub też co ich dziadowie znajdowali i rabowali z wraków starodawnych statków spoczywających na dnie morza. Pewnego wieczoru jakiś nieznajomy postawił mi miejscowy specjał zwany dziwacznie amnezją, po którym przez cały następny dzień czułem sięfatalnie».

вернуться

[14] Cyryl, po bułgarsku Kirył, a po grecku Konstantyn.