Выбрать главу

«Wielki Boże» – szepnęła Helen.

«Pewnego wieczoru jakiś nieznajomy postawił mi trunek zwany amnezją» – sparafrazowałem cicho tekst. – Kim, do licha, twoim zdaniem, mógł być ten nieznajomy? I dlatego właśnie Rossi zapomniał…»

«Zapomniał… – Słowo to zdawało się hipnotyzować Helen. – Zapomniał o Rumunii…»

«Nie pamiętał, że w ogóle tam był. A w listach do Hedgesa pisał, że zamierza z Rumunii wracać do Grecji, by zgromadzić pieniądze i podjąć prace wykopaliskowe…»

«Zapomniał też o mojej matce» – szepnęła prawie bezgłośnie Helen.

«Twoja matka. – Natychmiast stanął mi przed oczyma obraz stojącej w progu starszej kobiety, patrzącej, jak się oddalamy. – Naprawdę zamierzał po nią wrócić, ale nagle o wszystkim zapomniał. 1 dlatego… i dlatego też wspomniał mi, że bardzo mgliście przypomina sobie własne badania».

Helen miała twarz białą jak kreda, zaciśnięte szczęki, w oczach lśniły jej łzy.

«Nienawidzę go» – szepnęła, a ja wiedziałem, że nie swego ojca ma na myśli".

58

«Przed bramą obejścia Stoiczewa pojawiliśmy się dokładnie o trzynastej trzydzieści. Ignorując obecność Ranowa, Helen ścisnęła mi mocno dłoń. Sam Ranow też był najwyraźniej w świątecznym nastroju. Nałożył gruby, brązowy garnitur i rzadziej niż zwykle marszczył brwi. Zza bramy dobiegały śmiechy i gwar ludzkich głosów, w powietrzu unosił się zapach drzewnego dymu i smakowita woń pieczonego mięsa. Zdecydowanie wyrzuciłem Rossiego z pamięci. Mnie też udzielił się świąteczny nastrój. Odnosiłem nieprzeparte wrażenie, że tego dnia wydarzy się coś, co pozwoli mi go odnaleźć. Postanowiłem zatem z całego serca radować się świętem Cyryla i Metodego.

Pod ukwieconym treliażem zgromadziło się spore towarzystwo, mężczyźni i kobiety. Wokół stołu uwijała się Irina, zmieniając półmiski i napełniając szklanki gości ognistym trunkiem o barwie bursztynu. Widząc nas, natychmiast ruszyła w naszą stronę z wyciągniętymi ramionami, zupełnie jakby znała nas od wieków. Uścisnęła dłonie moją i Ranowa, a Helen serdecznie pocałowała w oba policzki.

«Wreszcie jesteście. Tak się cieszę. Po waszej wczorajszej wizycie wuj nie mógł ani spać, ani czegokolwiek przełknąć. Może wy przekonacie go, że jednak powinien jeść».

«Proszę się niczym nie martwić – pocieszyła ją Helen. – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przekonać go do jedzenia».

Pod jabłoniami, na honorowym miejscu, królował Stoiczew. Wokół niego na porozstawianych krzesłach siedzieli goście. Profesor zajmował największy fotel.

«Ach, witajcie! – zawołał na nasz widok, niezgrabnie dźwigając się z miejsca. Kilku mężczyzn natychmiast ruszyło mu z pomocą. – Witajcie, przyjaciele. Poznajcie moich innych przyjaciół. – Zatoczył ręką szeroki łuk. – To moi dawni studenci, jeszcze sprzed wojny, ale do dzisiaj nie dają mi spokoju i wciąż mnie odwiedzają».

Większość tych mężczyzn w białych koszulach i wyświechtanych garniturach była młoda jedynie w porównaniu ze Stoiczewem. Wszyscy mieli już dobrze po pięćdziesiątce. Z uśmiechem ściskali nam ręce, jeden z nich z rewerencją pocałował Helen w dłoń. Bardzo podobała mi się ich żwawość, ciemne oczy, nawet złote zęby, jakie pokazywali w szerokich uśmiechach.

Znów do akcji wkroczyła Irina i zaczęła zachęcać wszystkich do jedzenia. Po chwili, wzywani serdecznymi gestami gości, znaleźliśmy się przy stole uginającym się pod ciężarem jadła. To stąd właśnie roznosiła się rozkoszna woń upieczonego w całości barana na ustawionym pośrodku podwórka rożnie. Stół zastawiono fajansowymi półmiskami z kartoflami, sałatkami z pomidorów i ogórków, kruchym białym serem, bochenkami złocistego chleba, ciapatami ze słonym serem, jakie jedliśmy już w Stambule. Był też gulasz, dzbanki ze schłodzonym zsiadłym mlekiem, pieczone bakłażany i cebula. Irina nie pozwoliła nam odejść tak długo, aż z trudem dźwigaliśmy nasze talerze, po czym skierowała nas do stolika, niosąc szklanki z rakiją.

Tymczasem studenci Stoiczewa najwyraźniej rywalizowali ze sobą, kto przyniesie ich mistrzowi więcej smakołyków. Teraz napełnili mu szklankę po brzegi i profesor powoli podniósł się z fotela. Zgromadzeni na dziedzińcu ucichli i Stoiczew wygłosił krótką mowę, w której rozpoznałem imiona Kiryła i Metodego oraz swoje i Helen. Kiedy wypił szklankę duszkiem, rozległy się wiwaty:

«Stoiczew! Za zdraweto na profesor Stoiczew! Na zdrawe!»

Goście świetnie się bawili. Ich twarze lśniły radością i beztroską. Wszyscy spoglądali na profesora z niebywałym oddaniem i czułością, wznosili pełne szklanki, w wielu oczach błyszczały łzy. Przypomniałem sobie Rossiego, który również skromnie słuchał owacji i przemów podczas uroczystości z okazji dwudziestolecia jego pracy na uniwersytecie. Poczułem dławienie w krtani. Ranow, z pełną szklanką w dłoni, czujnie przechadzał się pod obrośniętą różami i winoroślą drewnianą kratownicą.

Kiedy towarzystwo wróciło znów do rozmów i jedzenia, Irina posadziła nas na honorowym miejscu obok Stoiczewa. Pokiwał do nas głową i szeroko się uśmiechnął.

«Nawet nie wiecie, jak się cieszę na wasz widok. Tp moje ukochane święto. W kościelnym kalendarzu mamy wprawdzie wielu świętych, ale tych dwóch ukochałem najbardziej. Są oni patronami wszystkich naukowców i studentów. Dziś właśnie oddajemy im cześć za dziedzictwo, jakie pozostawili nam w postaci starosłowiańskiego alfabetu i literatury. To wielkiemu wynalazkowi Kiryła i Metodego zawdzięczamy naszą narodową kulturę. Poza tym w dniu ich święta nawiedzają mnie moi ukochani studenci i współpracownicy, przeszkadzając wiekowemu profesorowi w pracy. Ale jestem im wdzięczny za tę niedogodność».

Obrzucił wszystkich serdecznym, pełnym czułości spojrzeniem i poklepał po plecach siedzącego najbliżej kolegę. Z bólem serca pomyślałem, jak wiotka i wątła jest jego ręka, chuda, prawie przezroczysta.

Niebawem goście zaczęli rozchodzić się po sadzie dwójkami lub trójkami albo gromadzili się przy stole, na którym wciąż jeszcze królowały resztki pieczonego barana.

Kiedy zostaliśmy sami, Stoiczew natychmiast odwrócił się w naszą stronę i skinął na nas ręką.

«Przybliżcie się, musimy porozmawiać, skoro mamy ku temu okazję. Moja siostrzenica znajdzie zatrudnienie dla Ranowa. Mam wam kilka rzeczy do powiedzenia, a i wy pewnie chcecie mi wiele wyjaśnić».

«Na to tylko czekamy» – odparłem, przysuwając się z krzesłem do profesora. Helen uczyniła to samo.

«A więc na początek, przyjaciele – powiedział. – Wielokrotnie przestudiowałem list, który mi wczoraj zostawiliście. Oddaję go wam. – Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki papier. – Strzeżcie go jak źrenicy oka. Jestem całkowicie przekonany, że wyszedł spod tej samej ręki, która napisała ten znajdujący się u mnie. Autorem jest bez wątpienia brat Kirył, kimkolwiek był. Nie macie oczywiście oryginału, żebym mógł na niego zerknąć, ale styl jest dokładnie taki sam, a imiona nadawcy i odbiorcy, jak też daty, zgadzają się co do joty. Nie ma wątpliwości, że oba listy należą do tej samej korespondencji i albo zostały wysłane oddzielnie lub też rozdzielono je ze względu na jakieś okoliczności, a tych nie znamy. Tak, przychodzi mi kilka myśli do głowy, ale najpierw wy musicie powiedzieć mi coś bliższego o swoich poszukiwaniach. Odnoszę wrażenie, że przybyliście do Bułgarii nie tylko w celu poznania naszych monasterów. Skąd macie ten list?»

Odparłem, iż rozpoczęliśmy nasze badania z powodów, które trudno mi wyjaśnić, gdyż mogą się wydać całkowicie nieracjonalne.

«Powiedział pan, że czytał pracę profesora Bartholomew Rossiego, ojca Helen. Ostatnio zaginął w bardzo dziwnych okolicznościach».

Najkrócej i najjaśniej, jak umiałem, ponformowałem Stoiczewa o odkryciu książki ze smokiem, o zniknięciu Rossiego, o zawartości jego listów i kopiach dziwnych map, które mamy ze sobą, o naszych poszukiwaniach w Stambule i Budapeszcie. Powiedziałem o ludowej pieśni i drzeworycie ze słowem hireanu, na który natknęliśmy się w budepeszteńskiej bibliotece uniwersyteckiej. Nie wspomniałem tylko o Gwardii Półksiężyca. Na oczach tylu ludzi bałem się wyciągać z teczki jakiekolwiek dokumenty, ale dokładnie opisałem trzy mapy, podkreślając podobieństwo trzeciej do wizerunku smoka w książce. Stoiczew słuchał mnie cierpliwie i z wielką uwagą, brwi miał zmarszczone, jego ciemne oczy lśniły. Przerwał mi tylko raz, prosząc przynaglającym tonem, bym dokładnie mu opisał każdą z książek – moją, Rossiego, Hugh Jamesa i Turguta. Zauważyłem, że szczególnie zainteresowały go właśnie książki.

«Swoją mam tutaj» – oznajmiłem, dotykając spoczywającej na mych kolanach teczki.

«Chciałbym ją w sprzyjającej chwili zobaczyć» – powiedział, nie spuszczając ze mnie przenikliwego wzroku.

Ale najbardziej w odkryciu Turguta i Selima poruszyło go to, że brat Kirył kierował swe listy do opata klasztoru w Snagov na Wołoszczyźnie.

«Do Snagov!» – szepnął. Twarz mu tak poczerwieniała, że przez chwilę myślałem, że zemdleje. – Powinienem się był tego domyślić. A mam ten list w swej bibliotece od trzydziestu lat!»

Byłem ciekaw, w jaki sposób jego przyjaciel wszedł w posiadanie tego listu.

«Widzi pan, nasz dokument stanowi niezbity dowód na to, że brat Kirył i towarzyszący mu mnisi, przed pojawieniem się w Bułgarii po opuszczeniu Wołoszczyzny, najpierw pojawili się w Stambule».

Stoiczew potrząsnął z niedowierzaniem głową.

«Wiem. Zawsze uważałem, że list dotyczy mnichów udających się z Konstantynopola z pielgrzymką do Bułgarii. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy… Maksym Eupraksius… opat monasteru w Snagov… – Najwyraźniej przetrawiał coś w myślach, co widać było na jego twarzy. – I to słowo Mreanu, na które wy, i pan Hugh James, natknęliście się w Budapeszcie…»