Выбрать главу

Tutaj tekst w obu manuskryptach urywał się. Czyjaś ręka usunęła dalszy tekst, w którym Stefan odsłaniał herezje lub inne zło, jakie zapanowało w monasterze Sveti Georgi.

Klucz do określenia daty tego zniszczenia można znaleźć w katalogu bibliotecznym, o którym wspominaliśmy powyżej, gdzie określa się Wersję patriarchalna jako niekompletną. Zatem możemy założyć, iż końcówka tej wersji oddarta została przed rokiem tysiąc sześćset piątym. Trudno natomiast odpowiedzieć na pytanie, dlaczego oba fakty wandalizmu zbiegły się mniej więcej w tym samym czasie, czy jeden z nich zainspirował innego czytelnika do podobnego czynu i czy zakończenia obu rękopisów były takie same. Podobieństwo Wersji patriarchalnej do manuskryptu z Zographou, z wyjątkiem fragmentu dotyczącego nocnego czuwania, o którym pisaliśmy wyżej, wskazuje, że obie wersje kończyły się identycznie lub bardzo podobnie. Co więcej, fakt oddarcia fragmentu dotyczącego nadprzyrodzonych zdarzeń w kościele w Snagov potwierdza teorię, że Wersja patriarchalna kończyła się opisem herezji lub zła, jakie zapanowało w Sveti Georgi. Jest to jedyny przykład pośród średniowiecznych, bałkańskich rękopisów na tak identyczne fałszowanie dwóch kopii tego samego dokumentu znajdujących się w odległych o setki kilometrów od siebie bibliotekach.

Wydania i tłumaczenia

Kronika Zachariasza z Zographou była wcześniej publikowana dwukrotnie. Po raz pierwszy, w greckim tłumaczeniu i ze skąpym komentarzem, zamieszczono ją w Historii kościołów bizantyjskich Xanthosa Constantinosa w roku tysiąc osiemset czterdziestym dziewiątym. W roku tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym Patriarchat Ekumeniczny wydrukował broszurę w oryginalnym języku starosłowiańskim. Atanas Angelow, który w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym odkrył wersję z Zographou, miał zamiar opatrzyć to dzieło obszernymi komentarzami, ale nie pozwoliła mu na to śmierć w roku następnym. Część jego uwag i notatek ukazało się drukiem w «Bałkańskim istoriczeskim pregledzie" w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym siódmym.

,JCRONIKA " ZACHARIASZA Z ZOGRAPHOU

Mnie, Zachariaszowi, historię tę opowiedział penitent i brat w Chrystusie, Stefan Wędrowiec z Carogrodu [17]. Pojawił się w naszym klasztorze w roku sześć tysięcy dziewięćset osiemdziesiątym siódmym [1479]. Tu opowiedział nam niezwykłe i zdumiewające dzieje swego życia. Kiedy do nas przybył, liczył sobie pięćdziesiąt trzy lata. Był to mądry i pobożny człowiek, który odwiedził wiele krajów. Dzięki składamy Matce Bożej za to, że sprowadziła go do nas z Bułgarii, gdzie podczas wędrówki w towarzystwie mnichów wołoskich doznał wielu cierpień z rąk niewiernych Turków, a w mieście o nazwie Chaskowo był świadkiem męczeńskiej śmierci dwóch swych przyjaciół. On i pozostali bracia wieźli przez terytoria niewiernych pewną relikwię o niezwykłej mocy. Gdy przemierzali z nią ziemię Bułgarów, fama o nich niosła się po całej okolicy. Miejscowi chrześcijanie wychodzili na drogę, którą posuwała się procesja, kłaniali się wędrującym mnichom i z czcią całowali boki furgonu. Święte relikwie zawieźli do monasteru zwanego Sveti Georgi, gdzie otaczała je powszechna cześć. Tak zatem w tym niewielkim i zbudowanym w odludnym miejscu klasztorze zaczęli pojawiać się pielgrzymi ciągnący z monasterów Rilskiego, Bączkowskiego, a nawet ze świętego Athos. Ale Stefan Wędrowiec był pierwszą znaną nam osobą, która odwiedziła Sveti Georgi.

Podczas kilkumiesięcznego pobytu Stefana w naszym klasztorze uderzyło nas, że prawie nigdy nie wspominał o monasterze Sveti Georgi, choć szeroko rozprawiał o innych sanktuariach i świętych miejscach, które odwiedził, przekonany w swej pobożności, iż ktoś, kto całe życie spędził w rodzinnym kraju, zasługuje na to, by zdobyć wiedzę o cudach Kościoła Chrystusowego za granicą. Tak zatem opowiedział nam o zachwycającej kaplicy na wyspie w Zatoce Marii na Morzu Weneckim [18]. Wyspa jest tak maleńka, że fale morskie obmywają jej mury ze wszystkich czterech stron. Mówił o monasterze Świętego Stefana wzniesionym na innej wyspie, odległej od tamtej kaplicy o dwa dni drogi krętym wybrzeżem. Tam właśnie zdobył swe imię, wyrzekając się własnego. Opowiedział nam to i wiele innych rzeczy, na przykład o widywanych w Morzu Marmurowym przerażających potworach.

Nieustannie też mówił nam o świątyniach, kościołach i monasterach Konstantynopola, zanim jeszcze nie zeszpecili ich i nie sprofanowali niewierni żołnierze sułtana. Opisywał nam z czcią ich bezcenne, cudowne ikony, takie jak Matki Bożej w kościele Mądrości Bożej czy zawoalowanej ikonie w sanktuarium w Blachernae. Oglądał grób świętego Jana Chryzostoma, grobowce cesarzy, głowę świętego Bazylego w kościele Panachrantos oraz wiele innych świętych relikwii. Jakież to szczęście dla niego i dla nas, odbiorców jego opowieści, że kiedy wciąż jeszcze był młody, opuścił miasto i był już daleko, kiedy ów szatan Mahomet otoczył stolicę diabolicznie krzepką twierdzą, z której przystąpił do oblężenia. Niebawem skruszył ogromne mury Konstantynopola i wymordował lub zniewolił jego mieszkańców. Stefan był już daleko, kiedy dotarła doń wieść o tym nieszczęściu. Wraz z całym chrześcijańskim światem opłakiwał gorzko tragiczny los tego miasta.

W końskich jukach przywiózł ze sobą rzadkie i przepiękne księgi, które zdołał zgromadzić podczas swych wędrówek. Czerpał z nich boże natchnienie, jako że biegle władał językiem greckim, łaciną, starosłowiańskim, a zapewne jeszcze kilkoma innymi. Przekazał te księgi do biblioteki naszego monasteru, by przynosiły mu chwałę na wieki, choć większość z nas potrafiła czytać tylko w jednym języku, a niektórzy wcale. Podarował nam te bezcenne skarby, mówiąc, że nadszedł już kres jego wędrówek i pragnie do końca swych dni pozostać, wraz z tymi księgami, w Zographou.

Tylko ja i jeszcze jeden z braci zauważyliśmy, że Stefan bardzo rzadko wspomina o swym pobycie na Wołoszczyźnie. Oświadczył tylko, że odbył tam nowicjat. Nigdy też nie mówił wiele o bułgarskim monasterze zwanym Sveti Georgi, Uczynił to dopiero pod sam koniec życia. Kiedy pojawił się w naszym klasztorze, był już ciężko chory. Najbardziej cierpiał od napadów straszliwej gorączki i w niecały rok po przybyciu do Zographou oświadczył nam, iż ma nadzieję stanąć niebawem przed tronem Zbawcy, jeśli oczywiście Ten wybaczy mu winy, co zresztą zawsze czyni w przypadku skruszonych grzeszników. Gdy leżał już powalony śmiertelną chorobą, poprosił opata, by wysłuchał jego spowiedzi. Powiedział, iż był świadkiem niewyobrażalnego zła i nie wolno mu tej tajemnicy zabierać do grobu. Opat, poruszony do żywego, poprosił mnie, żebym jeszcze raz wysłuchał opowieści Stefana i ją spisał. Chciał jak najszybciej przesłać ją do Konstantynopola. Uczyniłem to niezwłocznie i bezbłędnie. Siedząc u wezgłowia Stefana, ze zgrozą wysłuchałem tego, co cierpliwie po raz dragi opowiedział. Później przyjął komunię świętą i umarł we śnie. Pochowany został w naszym monasterze.

OPOWIEŚĆ STEFANA ZE SNAGOV wiernie spisana przez Zachariasza grzesznika

Ja, Stefan, po latach wędrówki i utracie swego ukochanego, świętego miasta Konstantynopola, w którym przyszedłem na świat, wyruszyłem na północ od ogromnej rzeki, oddzielającej Bułgarów od Daków. Wędrowałem najpierw równinami, a następnie wszedłem w góry, by po długiej wędrówce trafić do monasteru wzniesionego na wyspie na jeziorze Snagov, w bardzo odseparowanym i bezpiecznym miejscu. Opat w dobroci serca zaprosił mnie, żebym zasiadł z mnichami do stołu. Tak pobożnych i oddanych modlitwie braci nigdy jeszcze podczas swych wędrówek nie spotkałem. Oni też nazywali mnie bratem i hojnie dzielili się strawą i piciem. Ich ciągłe milczenie napełniało serce spokojem, jakiego nie znałem od wielu, wielu miesięcy. Pracowałem jak wół, z pokorą wypełniałem wszystkie polecenia opata, który w końcu udzielił mi pozwolenia na pozostanie w klasztorze. Monaster nie był duży, ale zdumiewającej urody, a dźwięk jego dzwonów niósł się daleko po wodzie.

Kościół i monaster miały hojnego opiekuna. Robił on wszystko, by mnichom i kościołowi niczego nie brakowało; nawet ufortyfikował monaster. Był to miejscowy książę Vlad, syn Vlada, Draculi. Musiał on już dwukrotnie uciekać z wołoskiego tronu, wyganiany przez sułtana i innych wrogów. Wiele lat spędził w niewoli Macieja Korwina, króla Madziarów. Książę Dracula był bardzo dzielnym i odważnym człowiekiem. Podczas nieustannych walk plądrował ziemie niewiernych lub odbierał im terytoria, które podbili. Wojenne łupy oddawał monasterowi. Nieustannie błagał, byśmy modlili się za niego, jego rodzinę i jej bezpieczeństwo, co też żarliwie czyniliśmy. Niektórzy mnisi szeptali wprawdzie, że jest on z powodu niebywałego okrucieństwa zatwardziałym grzesznikiem, a także, iż będąc w niewoli madziarskiego króla, przeszedł na katolicyzm. Ale opat nie chciał słyszeć o nim ani jednego złego słowa i niejednokrotnie ukrywał w klasztorze jego wraz z ludźmi, kiedy ścigali ich bojarzy, aby pojmać i zabić.

W ostatnim roku swego życia Dracula, jak miał to w zwyczaju, ponownie nawiedził monaster. Nie widziałem go wtedy, gdyż opat wysłał mnie z drugim bratem w pewnych sprawach do innego klasztoru. Kiedy wróciłem, dowiedziałem się, że w naszym klasztorze pojawił się Dracula, by zostawić kolejne skarby. Jeden z braci, który handlował w naszym imieniu z okolicznymi wieśniakami, słyszał wiele krążących w okolicy opowieści. Powiedział, że sercu Draculi worek z obciętymi, ludzkimi uszami i nosami jest bliższy od saka ze złotem. Kiedy doszło to do opata, zgromił i ukarał nieszczęsnego mnicha. Tak więc nie spotkałem żywego Draculi, ale widziałem go za to po śmierci, o czym za chwilę opowiem.

W jakieś cztery miesiące później dotarła do nas wieść, iż książę został w bitwie otoczony i zabity przez niewiernych, kładąc wcześniej trupem ponad czterdziestu wrogów. Po śmierci żołnierze sułtana ucięli mu głowę i odesłali ją swemu władcy.

вернуться

[17] Nazwa Konstantynopola używana przez wschodnich Słowian.

вернуться

[18] Morze Adriatyckie.