Выбрать главу

«Kńw. Krew».

Pochyliłem się niżej nad drzeworytem. Brązowa smuga najwyraźniej była odciskiem czyjegoś palca.

«Dobry Boże! – Przypomniałem sobie własnego, nieszczęsnego kota i Hedgesa, przyjaciela Rossiego. – Czy ktoś lub coś było w mieszkaniu? Co pan zrobił po znalezieniu tego śladu?»

«Nie było nikogo – odparł cicho Stoiczew. – Wychodząc, zamknąłem drzwi na zamek, który wciąż był nietknięty, kiedy wróciłem. A w środku panował bałagan. Wezwałem policję. Obejrzeli mieszkanie i na koniec… jak byś to powiedział?… wzięli do analizy próbkę krwi. Szybko doszli, czyja to krew».

«Czyja?» – Zaintrygowana Helen aż pochyliła się do przodu.

Stoiczew przygarbił się, sprawiał wrażenie, jakby zapadał się w siebie. Na pomarszczone czoło wystąpiły mu grube krople potu.

«Moja».

«Ale…»

«Nie, oczywiście że nie. Nie było mnie w mieszkaniu. Ale policja stwierdziła, że sam to wszystko zaaranżowałem. Nie pasował tylko sam odcisk palca. Oświadczyli, że nigdy jeszcze takiego nie spotkali… nie miał prawie linii papilarnych. Oddali mi księgę i papiery. Zostałem ukarany grzywną za robienie sobie żartów z wymiaru sprawiedliwości. Poza tym mało nie straciłem posady wykładowcy».

«I wtedy zarzucił pan dalsze badania?» – zapytałem.

Stoiczew bezradnie wzruszył chudymi ramionami.

«To był tylko plan, który zarzuciłem. Mimo to mogłem wszystko kontynuować, gdyby nie to. – Powoli odwrócił kartę folio. – Gdyby nie to…»-powtórzył.

Ujrzeliśmy wypisane wyblakłym już atramentem, pięknym, archaicznym, ręcznym pismem, jedno słowo. Znając trochę słynny alfabet Cyryla, rozszyfrowałem je bez trudu. Helen przeczytała na głos:

«STOICZEW. To pana nazwisko. Coś okropnego!»

«Wiem. Moje nazwisko wypisane średniowiecznym charakterem pisma i średniowiecznym atramentem. Zawsze żałowałem, że stchórzyłem i nie kontynuowałem badań. Ale bałem się. Myślałem, iż coś mi się przydarzy – tak jak przydarzyło się pani ojcu, madame».

«Miał pan wszelkie powody, aby się bać – powiedziałem staremu naukowcowi. – Ale wciąż wierzymy, że dla profesora Rossiego nie jest jeszcze za późno».

Stoiczew wyprostował się na krześle.

«Racja. Jeśli tylko odnajdziemy Sveti Georgi. Przede wszystkim musimy pojechać do Monasteru Rilskiego i przestudiować pozostałe listy brata Kiryła. Jak już mówiłem, nigdy nie wiązałem ich z Kroniką Zachariasza. Nie mam kopii tych dokumentów, gdyż istnieje zakaz ich publikowania. Kilku historyków – w tym ja – prosiło o ich udostępnienie, ale otrzymało odpowiedź odmowną. Poza tym w Monasterze Rilskim jest ktoś, z kim powinniście porozmawiać. Nie wiem tylko, czy wam pomoże».

Stoiczew najwyraźniej chciał powiedzieć coś jeszcze, ale na schodach rozległy się czyjeś ciężkie kroki. Profesor próbował dźwignąć się z krzesła, po czym przesłał mi błagalne spojrzenie. Natychmiast zabrałem folio ze smokiem, przeniosłem je do sąsiedniego pokoju i ukryłem za jednym z pudeł. Do Stoiczewa i Helen dołączyłem na chwilę przed pojawieniem się w progu biblioteki Ranowa.

«Ha! – wykrzyknął. – Konferencja historyków. Ale zaniedbał pan swoich innych gości, profesorze. – Zaczął bezczelnie grzebać wśród rozłożonych na stole książek i papierów, aż w końcu natrafił na stary żurnal z Kroniką Zachariasza. – A więc to was tak interesuje? – Prawie się uśmiechnął. – Zapewne ja też powinienem to przeczytać, aby się trochę dokształcić. Tak mało wiem o średniowiecznej Bułgarii. Zwłaszcza że pańska tak bardzo atrakcyjna siostrzenica wcale nie zwraca na mnie uwagi. Chciałem zaprowadzić ją w ustronne miejsce pańskiego ślicznego ogrodu, ale ona stanowczo odmówiła».

Stoiczew poczerwieniał i chciał coś odpowiedzieć, ale, ku memu zdumieniu, wyręczyła go w tym Helen.

«Niech pan trzyma swoje brudne łapy funkcjonariusza z daleka od tej dziewczyny – warknęła, spoglądając Ranowowi prosto w oczy. – Ma pan dokuczać nam, nie jej».

Dotknąłem ramienia Helen, dając znak, by nie rozwścieczała naszego opiekuna. Mogłoby się to skończyć kompletną katastrofą. Ale Helen wymieniła tylko przeciągłe spojrzenie z Ranowem i oboje odwrócili się od siebie.

Tymczasem Stoiczew najwyraźniej ochłonął.

«Proszę pana – powiedział spokojnym już tonem. – Nasi goście koniecznie muszą udać się do Monasteru Rilskiego. To niezbędne w ich badaniach. Chciałbym im towarzyszyć i mieć ten honor, by osobiście zaprezentować tamtejszą bibliotekę».

«Riła?» – Ranow pomachał gazetą. – Świetnie. To będzie nasza kolejna wycieczka. Pojutrze. Powiadomię pana, profesorze, gdzie i kiedy się spotkamy».

«A nie możemy pojechać tam jutro?» – zapytałem obojętnym tonem.

«Aż tak bardzo wam się śpieszy? – Ranow ze zdziwieniem uniósł brwi. – Organizacja takiej wyprawy wymaga trochę czasu».

«Musicie państwo cierpliwie poczekać. – Stoiczew pokiwał dyplomatycznie głową. – Tymczasem zwiedzicie Sofię. A teraz, przyjaciele, Kirył i Metody nie obrażą się, jeśli zmienimy nieco temat i poświęcimy trochę czasu najedzenie i trunki, ku uciesze ducha. Panno Rossi… – wyciągnął do niej wiotkie ramię i Helen pomogła mu wstać z krzesła. – Proszę do ogrodu. Uczcijmy ten dzień nauki i nauczania».

Pozostali goście gromadzili się z wolna pod ukwieconą kratownicą, ponieważ przy stole trzech młodych mężczyzn zaczęło wyciągać z futerałów instrumenty muzyczne. Chudy chłopak z szopą czarnych włosów zaczął próbować tony akordeonu. Kolejny muzyk zadął kilkakrotnie w klarnet. Inny muzykant wyciągnął wielki skórzany bęben i długie pałki. Rozsiedli się na krzesłach, dostroili instrumenty, a klarnecista zdjął marynarkę.

Wymienili spojrzenia i zagrali. Była to najpiękniejsza muzyka, jaką w życiu słyszałem. Rozparty na swoim tronie, tuż za pieczonym baranem, Stoiczew rozpromienił się, a siedząca obok mnie Helen ścisnęła mnie za ramię. Muzyka była niczym cyklon, melodia, choć całkiem dla mnie obca, zmuszała do wybijania stopami rytmu. Palce akordeonisty szalały po klawiaturze i basach. Zdumiewała mnie szybkość i energia, z jaką grali. Muzyka porwała zebranych.

Kilku mężczyzn zerwało się z miejsca i chwytając się wzajemnie za paski od spodni ruszyło w pląsy. Wybijali takt na trawie wypolerowanymi na glans półbutami. Dołączyły do nich przybrane w odświętne sukienki kobiety. Stojąc nieruchomo w miejscu, poruszały ekscytująco górnymi partiami ciała. Twarze tancerzy pałały radością, ich rozjaśnione w uśmiechu zęby lśniły w odpowiedzi na blask zębów akordeonisty. Jeden z tańczących wyciągnął białą chustkę, wzniósł ją nad głowę i zaczął nią dyrygować tańczącymi. Oczy Helen rozbłysły, stukała niecierpliwie palcami po stole, jakby same nogi niosły ją do tańca. A muzycy grali i grali. Słuchacze wznosili gromkie toasty, tancerze niezmordowanie tańczyli. W końcu muzyka ucichła. Mężczyźni ze śmiechem zaczęli ocierać z czoła pot i napełniać szklanki. Kobiety, szczebiocząc coś między sobą, poprawiały fryzury.

Młody akordeonista ponownie sięgnął po instrument. Tym razem jednak popłynął drżący, przeciągły, pełen żałości dźwięk. Muzyk zadarł kudłatą głowę i pokazał w pieśni zęby. Usłyszeliśmy ni to pieśń, ni to zawodzenie. Śpiewany głębokim barytonem utwór poruszył mnie do głębi, ścisnęło mi się serce. Pomyślałem o tym wszystkim, co już w życiu straciłem.

«0 czym on śpiewa?» – zapytałem Stoiczewa, starając się ze wszystkich sił ukryć wzruszenie.

«To stara pieśń, bardzo stara… Sprzed trzystu lub czterystu lat. Mówi o pięknej bułgarskiej pannie, którą ścigają tureccy najeźdźcy. Chcą zabrać ją do haremu miejscowego paszy. Ucieka w piętrzące się nad jej wioską góry, a oni ścigają ją konno. Wierzchołek góry kończy się urwiskiem. Woła, że woli umrzeć, niż zostać nałożnicą. Rzuca się w przepaść, gdzie u podnóża płynie potok o krystalicznie czystej wodzie».

«Podobne pieśni mamy w Rumunii» – stwierdziła Helen.

«Myślę, że powstawały one we wszystkich krajach znajdujących się pod tureckim jarzmem – odparł poważnym tonem Stoiczew. – W Bułgarii stworzono tysiące podobnych; wszystkie mówiące o osmańskiej niewolić

Akordeonista najwyraźniej wyczuł, iż w dostatecznym stopniu poruszył nasze serca, gdyż z niegodziwym, złośliwym uśmiechem znów zaczął grać muzykę taneczną. Tym razem do tańca ruszyli prawie wszyscy goście. Jeden z nich zachęcił nas, byśmy się przyłączyli, i po chwili Helen zerwała się z miejsca. Ja jednak pozostałem na swoim krześle przy Stoiczewie, i tylko podziwiałem jej wdzięczne ruchy. Po chwili wpadła w trans tańca. Musiała mieć muzykę we krwi, gdyż z wielką wprawą wybijała stopami rytm. Patrząc na jej smukłą, pełną gracji sylwetkę w jasnej bluzce i ciemnej spódnicy, na jej radosną twarz okoloną ciemnymi puklami włosów, modliłem się w duchu, by nie przytrafiło się jej nic złego. Zastanawiałem się też, czy pozwoli mi czuwać nad swoim bezpieczeństwem".

61

«O ile pierwsze spojrzenie na dom Stoiczewa napełniło mnie nagłym poczuciem beznadziejności, to na widok Monasteru Rilskiego poczułem respekt i trwogę. Monaster wzniesiony został w głębokiej, wąskiej dolinie – prawie całkowicie ją wypełniał – a ponad jego murami i kopułami piętrzyły się góry Riły, których strome stoki porastały wyniosłe świerki. Ranow zaparkował samochód przed główną bramą. Ruszyliśmy do klasztoru wraz z grupą innych turystów. Był suchy, słoneczny, upalny dzień i spod naszych stóp unosiły się tumany kurzu. Wielkie, drewniane wrota prowadzące do klasztoru były otwarte. Widoku, jaki za nimi ujrzałem, nie zapomnę do końca życia. Otaczały nas mury monasteru fortecy poprzecinanej białymi i czarnymi pasami napowietrznych, drewnianych galerii. Większość dziedzińca zajmował kościół o przepięknych proporcjach i pokrytym freskami przedsionku; jego jasnozielone kopuły lśniły w południowym słońcu. Nieopodal widniała masywna, kwadratowa wieża zbudowana z szarego kamienia. Stoiczew powiedział nam, że jest to baszta Chrelina, zbudowana przez średniowiecznego możnowładcę, w której miał się bronić przed politycznymi wrogami. Jest to jedyna pozostałość po pierwotnym klasztorze spalonym przez Turków i odbudowanym po wiekach w całym splendorze. Kiedy staliśmy na dziedzińcu, zaczęły nagle bić klasztorne dzwony, a w powietrze wzbiło się stado spłoszonych ptaków. Wodząc za nimi wzrokiem, ponownie ujrzałem wierzchołki niebotycznych gór, od których dzielił człowieka co najmniej dzień wspimczki. Wstrzymałem oddech. Czyżby Rossi znajdował się gdzieś w tym starodawnym miejscu?