Выбрать главу

Do Jego Ekscelencji Opata Eupraksiusa!

Opuściliśmy miasto przed kilkoma tygodniami i teraz podążamy już terenami znajdującymi się pod panowaniem niewiernych. Nie śmiem podawać naszej lokalizacji na wypadek, gdybyśmy zostali schwytani. Być może powinniśmy wybrać drogę morską, ale zdecydowaliśmy, że Bóg będzie naszym Stróżem. Widzieliśmy zgliszcza dwóch monasterów i jednego kościoła. Kościół jeszcze dymił. Powieszono pięciu mnichów pod zarzutem rebelii. Inni rozbiegli się po okolicznych klasztorach. To jedyne wiadomości, jakich dostarczyli nam w krótkich rozmowach miejscowi mieszkańcy, wychodzący do nas na drogę. Nie ma powodów sądzić, że jeden z tych monasterów był tym, którego szukamy. Nasz będzie nosił znak potwora równego świętemu. Niebawem i to pismo zapewne dotrze do Ciebie, Czcigodny.

Twój pokorny sługa w Chrystusie

Br. Kirył

W czerwcu Roku Pańskiego 6985

Kiedy Stoiczew przestał czytać, długo siedzieliśmy pogrążeni w głębokim milczeniu. Helen z zaciętym wyrazem twarzy wciąż coś notowała. Irina siedziała z założonymi rękami. Ranow stał oparty niedbale o jedną z szaf i drapał się po karku. Nic nie notowałem, i tak wszystko dokładnie zapisze Helen. Żadnych szczegółów dotyczących celu wędrówki, żadnej wzmianki o grobie i pogrzebie. Byłem bardzo rozczarowany.

Stoiczew jednak wykazywał wielkie ożywienie.

«Interesujące – powiedział po dłuższej chwili. – Bardzo interesujące. Widzicie państwo sami, że wasz list ze Stambułu mieści się chronologicznie między tymi dwoma a moim. Mój napisany został podczas wędrówki przez Wołoszczyznę w kierunku Dunaju – to oczywiste. Następnie pojawia się wasz list pisany przez brata Kiryła z Konstantynopola.

A ostatni datowany jest na czerwiec. Ruszyli drogą lądową, jak wspomina o tym Zachariasz. Musiała być to ta sama droga, prowadząca z Konstantynopola przez Adrianopol i Chaskowo, ponieważ tamtędy wiódł główny szlak z Carogrodu do Bułgarii».

«Ale skąd mamy mieć pewność, że ostatni list opisuje Bułgarię?» zapytała Helen, podnosząc głowę znad notatek.

«Tego do końca nie możemy być pewni – przyznał Stoiczew. – Ale moim zdaniem to bardzo prawdopodobne. Skoro podróżowali z Carogrodu – Konstantynopola – do kraju, w którym pod koniec piętnastego wieku palono monastery i kościoły, to byli zapewne właśnie w Bułgarii. Zresztą stambulski list wyraźnie mówi, że zmierzają do Bułgarii».

Nie potrafiłem powstrzymać swego rozczarowania.

«Ale wciąż nie wiemy, gdzie znajdował się monaster, do którego zmierzali. Zakładając nawet, że był to Sveti Georgi».

Do stołu przysiadł się Ranow i zaczął z uwagą oglądać swoje kciuki. Zastanawiałem się przez chwilę, czy powinienem wyrażać przy nim zainteresowanie Sveti Georgi, ale w jaki inny sposób mogłem o to zapytać Stoiczewa?

«Nie – skinął głową profesor. – Brat Kirył nie podał w listach celu wędrówki, podobnie jak nie wymieniał nazwy Snagov w tytulaturze Eupraksiusa. Gdyby listy zostały przechwycone przez Osmanów, monastery te mogłyby doznać wyjątkowych prześladowań, a już na pewno zostałyby dokładnie przeszukane».

«Ciekawy jest ten wers – odezwała się Helen, odrywając się od swoich notatek. – Czy mógłbyś to jeszcze raz przeczytać… o tym znaku potwora równego świętemu na monasterze, do którego zmierzali mnisi. Jak myślisz, o co w tym chodzi?»

Popatrzyłem na Stoiczewa. Mnie również uderzyło to zdanie. Profesor ciężko westchnął.

«Mogło się to odnosić do jakiegoś fresku na ścianie świątyni lub ikony w monasterze Sveti Georgi, do którego najwyraźniej zmierzali mnisi. Trudno sobie wyobrazić, jaki naprawdę był ów wizerunek. Jednak jeśli nawet odnajdziemy Sveti Georgi, istnieje niewielka szansa, iż wciąż znajduje się tam jeszcze ta piętnasto wieczna ikona, zwłaszcza że Turcy najprawdopodobniej spalili pierwotną świątynię. Nie mam pojęcia, co znaczy to zdanie. Być może niesie jakieś teologiczne przesłanie, zrozumiałe jedynie dla opata na podstawie ich wcześniejszego porozumienia.

Ale musimy cały czas o tym pamiętać, gdyż brat Kirył wyraźnie mówi o znaku, który powie im, że trafili we właściwe miejsce».

Wciąż byłem rozczarowany. Spodziewałem się, że listy w tej spłowiałej księdze dadzą nam ostateczny klucz do rozwiązania zagadki, a przynajmniej rzucą jakieś światło na posiadane przez nas mapy.

«Istnieje jeszcze inna, bardzo intrygująca sprawa. – Odezwałem się, gdy Stoiczew drapał się po brodzie. – List ze Stambułu mówi, że skarb, którego szukają – zapewne jakaś relikwia z Carogrodu – znajduje się w pewnym monasterze w Bułgarii i dlatego muszą się tam udać. Profesorze, proszę mi z łaski swojej jeszcze raz przeczytać ten fragment».

Stambulski list wyjąłem już wcześniej i położyłem obok siebie, by mieć go pod ręką podczas lektury innych pism brata Kiryła. Teraz po niego sięgnąłem i kontynuowałem:

«Jest tu napisane: …to, czego szukamy, zostało wywiezione z miasta do bezpiecznej przystani na okupowanych terenach Bułgarii».

«Tyle list – odezwał się Stoiczew. – Ale rodzi się pytanie… – w zamyśleniu postukał wskazującym palcem w blat stołu -…dlaczego w roku tysiąc czterysta siedemdziesiątym siódmym wywieziono potajemnie z Konstantynopola świętą relikwię? Od roku tysiąc czterysta pięćdziesiątego trzeciego w mieście panowali Osmanie, którzy podczas inwazji zniszczyli większość zabytków i relikwii. Dlaczego więc w dwadzieścia cztery lata później monaster Panachrantos wysyła zachowaną relikwię do Bułgarii i dlaczego wołoscy mnisi szukali jej w Konstantynopolu?»

«No, dobrze – przypomniałem mu. – Ale wiemy przecież, że janczarowie też poszukiwali tej samej relikwii. Zatem musiała ona przedstawiać jakąś wartość również dla sułtana».

«To prawda, ale gwardia sułtańska poszukiwała relikwii już po bezpiecznym wywiezieniu jej z monasteru» – rozważał Stoiczew.

«Zatem musiała to być rzecz niebywale istotna zarówno dla Osmanów, ze względów politycznych, jak i duchowych dla mnichów ze Snagov. – Helen w zamyśleniu zmarszczyła brwi, stukając się obsadką pióra w policzek. – Może jakaś księga?»

«No właśnie! – wykrzyknąłem podekscytowany. – Może w tej księdze zawarte były jakieś informacje, które chcieli odzyskać Turcy, a jakich jednocześnie potrzebowali mnisi?»

Siedzący po drugiej stronie stołu Ranow przesłał mi ciężkie spojrzenie.

Stoiczew potakująco skinął głową, lecz w chwilę później zorientowałem się, iż gest ten oznacza zaprzeczenie.

«W tamtych czasach księgi nie zawierały treści politycznych. Przeważnie były to teksty religijne, wielokrotnie kopiowane na użytek licznych monasterów lub islamskich szkół koranicznych w przypadku dzieł arabskich. To mało prawdopodobne, by mnisi wyruszyli w tak daleką i niebezpieczną podróż po jedną z takich ksiąg. Przecież wiele podobnych mieli w swej bibliotece w Snagov».

«Chwileczkę – odezwała się nieoczekiwanie Helen. – Poczekajcie. Relikwia musiała mieć jakiś związek albo z potrzebami Snagov, albo z Zakonem Smoka, albo z samym Vladem Draculą… pamiętacie Kronikę! Opat chciał, by hospodara pochowano gdzie indziej».

«To racja – zadumał się Stoiczew. – Chciał odesłać jego zwłoki do Carogrodu, nawet ryzykując życie swoich mnichów».

«Tak» – mruknąłem.

Przyszła mi nagle do głowy jakaś nowa myśl, coś, co by odwróciło kierunek naszych poszukiwań, lecz zanim zdążyłem ją dobrze sprecyzować, Helen gwałtownie chwyciła mnie za ramię.

«0 co chodzi?» – zapytałem, ale dziewczyna nieoczekiwanie zamknęła się w sobie.

«0 nic» – odrzekła cicho, nie patrząc ani na mnie, ani na Ranowa.

Modliłem się w duchu, by nasz opiekun, znudzony naukowymi wywodami, wyszedł na papierosa. Wtedy Helen mogłaby swobodnie wyjawić nam swoją myśl. Stoiczew obrzucił ją czujnym spojrzeniem i rozpoczął nudnym głosem długi wykład o technikach powstawania średniowiecznych rękopisów oraz ich kopiowania – częstokroć mnisi byli analfabetami i popełniali błędy, które z kolei powtarzali automatycznie ich następcy – i w jaki sposób współcześni naukowcy rozpoznają poszczególne charaktery pisma w tych starodawnych manuskryptach. Dziwiłem się, dlaczego wdał się w tak długi i fachowy wykład, choć sam temat bardzo mnie interesował. Na szczęście nie odzywałem się słowem podczas jego wywodów, gdyż Ranow zaczął w końcu otwarcie ziewać. Ostatecznie dźwignął się z krzesła, wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę papierosów i ruszył w stronę wyjścia. Kiedy tylko opuścił bibliotekę, Helen ponownie chwyciła mnie za rękę. Stoiczew nie spuszczał z niej wzroku.

«Paul – powiedziała z twarzą tak zmienioną, że objąłem dziewczynę ramieniem w obawie, iż za chwilę zemdleje. – Jego głowa! Nie rozumiesz? Dracula wrócił do Konstantynopola po swoją głowę!»

Stoiczew głośno chrząknął, ale było już za późno. Odwróciłem się i ujrzałem wychudzoną postać brata Rumena stojącego przy najbliższym regale. Podczas naszej rozmowy wszedł bezszelestnie do pomieszczenia, i choć stał do nas tyłem, jakby szukając jakiejś książki, nie mieliśmy wątpliwości, że nie uronił ani jednego słowa. Popatrzyliśmy na siebie bezradnie, podczas gdy mnich opuścił pomieszczenie. Niebawem już ktoś – zapewne Ranow – dowie się, co powiedziała Helen. Ale jaki użytek zrobi z tej informacji?"

62

«Podczas mych wieloletnich studiów, badań i rozmyślań niewiele było takich chwil nagłego oświecenia jak tamta, w rilskiej bibliotece, gdy Helen na głos wypowiedziała swoje przypuszczenie. Vlad Dracula wrócił do Konstantynopola po swoją głowę… a raczej opat ze Snagov wysłał tam jego ciało, by się z nią połączyło. Czy Dracula zażądał tego jeszcze za życia, wiedząc, że za jego głowę wyznaczono bardzo wysoką cenę i zdając sobie sprawę, jak bardzo sułtan lubuje się w wystawianiu obciętych głów nieprzyjaciół na widok publiczny? A może był to pomysł samego opata, który bał się trzymać w Snagov szczątki heretyckiego zapewne – i niebezpiecznego – protektora monasteru? Niewątpliwie wampir pozbawiony głowy nie stanowi żadnego zagrożenia – jest postacią wręcz komiczną – a jednak niepokój mnichów skłonił opata do podjęcia decyzji, by Draculę pochować po chrześcijańsku w jakimś innym miejscu. Zapewne opat nie odważył się na zniszczenie zwłok. Zresztą kto wie, jaką obietnicę złożył Draculi jeszcze za jego życia?