Выбрать главу

Bibliotekarz zaprowadził nas do narożnego pomieszczenia.

«Infirmeria» – wyjaśnił Ranow.

Coraz bardziej niepokoiła mnie spolegliwość naszego opiekuna. Bibliotekarz otworzył rozchwierutane drzwi, a ja ujrzałem widok, o którym chciałbym na zawsze zapomnieć. W środku było dwóch starych mnichów. W pomieszczeniu znajdowały się tylko ich prycze, drewniane krzesło i żelazny piecyk, który podczas mroźnych, górskich zim nie mógł zapewnić dużo ciepła. Popatrzyłem na kamienną podłogę, wybielone wapnem ściany, kapliczkę z ikoną Dziewicy w rogu i palącą się przed nią zaśniedziałą lampką.

Jeden ze starców leżał na pryczy i nawet nie spojrzał w naszą stronę. Po chwili zauważyłem, że ma zamknięte oczy, powieki zaczerwione i podpuchnięte. Co chwila poruszał podbródkiem, jakby chciał jednak przejrzeć na oczy. Przykryty był białym prześcieradłem. Jedną ręką gmerał po krawędzi łóżka, jakby chciał sprawdzić, gdzie się kończy, drugą macał zwiotczałą skórę na szyi.

Drugi, bardziej żwawy mieszkaniec pokoju, siedział wyprostowany na jedynym krześle infirmerii. Oparta o ścianę laska wyraźnie mówiła, iż odbył długą drogę od łóżka na krzesło. Miał na sobie czarny habit bez sznura, pod którym sterczał wydatny brzuch. Kiedy weszliśmy do środka, popatrzył na nas niesamowicie niebieskimi oczyma. Jego nienakrytą kłobukiem głowę otaczała burza siwych, zmierzwionych włosów. W świecie, gdzie wszyscy mnisi nosili wysokie, czarne czapy, sprawiał wrażenie jeszcze bardziej chorego i anormalnego. Swoim wyglądem przywodził na myśl jakiegoś biblijnego proroka, z tym tylko że w jego spojrzeniu nie malowały się żadne wizje. Na nasz widok zmarszczył wielki nos, jakbyśmy wydawali jakiś ohydny zapach. Zagryzł usta i przez dłuższą chwilę mrużył oczy. Trudno mi było określić, czy się wystraszył, czy sobie z nas szydził, czy też ogarniało go diaboliczne rozbawienie, gdyż jego fizjonomia nieustannie się zmieniała. Wiercił się na krześle i wykonywał chaotyczne gesty rękami. Twarz wykrzywiały mu dziwaczne grymasy. Nie mogąc na to patrzeć, odwróciłem głowę.

Ranow rozmawiał o czymś z bibliotekarzem, który szerokim gestem wskazywał pokój.

«Ten na krześle to właśnie Pondew – oświadczył w końcu beznamiętnie nasz opiekun. – Ale bibliotekarz ostrzega, że nie powie wam nic rozsądnego».

Ranow podszedł ostrożnie do zakonnika, jakby bał się, że brat Angel go ugryzie, i popatrzył mu w twarz. Mnich – Pondew – odwrócił gwałtownie głowę, jak zwierzę uwięzione w klatce w zoo, po czym skierował spojrzenie swoich nieprawdopodobnie niebieskich oczu w naszą stronę. Marszczył twarz w okropnych grymasach. Z ust popłynął mu gwałtowny potok słów. Mówił ochrypłym głosem, prawie warczał. Wzniósł nad głowę rękę, ni to w znaku krzyża, ni to w geście odpędzenia nas od siebie.

«Co mówi?» – zapytałem cicho Ranowa.

«Bajdurzy. Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie słyszałem. Jakieś modlitwy… jakieś zabobony z ich liturgii… coś o tramwajach w Sofii».

«Czy mógłby mu pan zadać kilka pytań? Proszę powiedzieć, że również jesteśmy historykami i interesuje nas pewna grupa wołoskich pielgrzymów, którzy pod koniec piętnastego wieku wieźli z Konstantynopola pewną relikwię».

Ranow wzruszył ramionami, ale zaczął wypytywać chorego zakonnika. Brat Angel odpowiedział coś chrapliwym głosem, potrząsając przy tym głową. Nie miałem pojęcia, czy znaczyło to tak, czy nie.

«Kolejny bełkot – powiedział Ranow. – Gada coś o ataku Turków na Konstantynopol. W każdym razie tyle zrozumiał z waszego pytania».

Nieoczekiwanie w oczach starca pojawił się przebłysk rozumu; zupełnie jakby swymi krystalicznymi źrenicami ujrzał nas po raz pierwszy. W jego bełkocie -jaki to był język? – wyraźnie usłyszałem słowa: Atanas Angełow.

«Angełow! – wykrzyknąłem, zwracając się bezpośrednio do mnicha. Czy znałeś Atanasa Angełowa? Czy pamiętasz badania, jakie z nim prowadziłeś?»

Ranow czujnie nastawił uszu, ale posłusznie przetłumaczył moje pytanie.

«Ciągle coś majaczy, ale postaram się dokładnie przetłumaczyć, co mówi. Proszę uważnie słuchać. – Zaczął szybko i beznamiętnie powtarzać słowa starego zakonnika, a ja słuchałem, czując do niego cały czas niechęć i odrazę. Niemniej podziwiałem zawodowe umiejętności Ranowa. – Tak, pracowałem z Atanasem Angełowem. Lata temu, może nawet całe wieki. Był szalony. Przygaście te światła… bolą mnie od nich nogi. Chciał poznać całą przeszłość, ale przeszłość nie chciała, by ją poznał. Mówiła nie, nie i nie. Rozrasta się i was krzywdzi. Chciałem wziąć jedenastkę, ale nie było już jej w sąsiedztwie. W każdym razie towarzysz Dimitrow cofnął zapłatę, którą mieliśmy dostać dla dobra ludu. Dobrzy ludzie».

Ranow głęboko wciągnął w płuca powietrze i na chwilę zamilkł. Straciłem parę zdań, gdyż brat Angel nieustannie mówił coś chrapliwym głosem. Wiekowy mnich, siedząc nieruchomo na krześle, ruszał nieustannie głową, bez przerwy zmieniał się wyraz jego twarzy.

«Angełow odkrył bardzo niebezpieczne miejsce – tłumaczył dalej Ranow. – Odkrył miejsce zwane Sveti Georgi i usłyszał śpiew. Że tam właśnie pochowano świętego i tańczono na jego grobie. Poczęstowałbym was kawą, ale mam tylko pszenicę – pszenicę i brud. Nie mamy nawet chleba».

Choć Helen chciała mnie od tego wyraźnie odwieść, uklęknąłem przed mnichem i ująłem jego dłoń. Była wiotka jak martwa ryba, trochę napuchnięta, biała, o żółtawych i dziwacznie długich paznokciach.

«Gdzie znajduje się Sveti Georgi?» – zapytałem błagalnie.

Przez chwilę myślałem, że rozpłaczę się w obecności Ranowa, Helen i tych dwóch wysuszonych istot zamkniętych w klasztornym więzieniu.

Obok mnie przyklęknął Ranow i popatrzył w rozbiegane oczy mnicha.

«Kyde se namira Sveti Georgi?» – spytał.

Ale brat Angel najwyraźniej był znów zapatrzony w dawno miniony świat.

«Angełow pojechał na Athos, gdzie znalazł typikon, po czym udał się w góry w to przerażające miejsce. Wybrałem mu pokój numer jedenaście. Powiedział: Chodź szybko, coś znalazłem. Muszę tam wrócić i pogrzebać w przeszłości. Poczęstowałbym was kawą, ale pozostał tylko brud. Och, och, umarł w swoim pokoju, ale jego ciała nie odniesiono do kostnicy».

Twarz brata Angela rozjaśnił szeroki uśmiech, na którego widok się cofnąłem. Miał tylko dwa zęby, dziąsła pobrużdżone bliznami, a z ust biła mu woń, która zabiłaby samego diabła. Zaczął śpiewać wysokim, drżącym głosem:

Smok pojawił się w naszej dolinie.

Spalił zasiew i porwał dziewczęta.

Przeraził niewiernych Turków i chronił nasze.wioski.

Oddechem suszył rzeki, przez które chodzimy.

Ranow przestał tłumaczyć, a brat Iwan, bibliotekarz, wyraźnie czymś poruszony, zaczął coś do niego mówić. Wciąż trzymał dłonie skryte w rękawach habitu, ale na twarzy malował mu się wyraz zdumienia.

«Co mówi?» – zapytałem szybko.

«Że zna tę pieśń. Śpiewała ją stara kobieta, baba [19] Janka, słynna ludowa pieśniarka z wioski Dimowo, leżącej nad rzeką, która dawno temu wyschła. Organizują tam festiwale starodawnych pieśni, a Janka im przewodzi. Za dwa dni odbędzie się tam w dniu świętego Petka [20] kolejny festiwal. Może chcecie tam pojechać?»

«Kolejne ludowe pieśni! -jęknąłem. – Czy może pan zapytać Pondewa, znaczy się brata Angela, czy wie, o co w tym utworze chodzi?»

Ranow zaczął go cierpliwie wypytywać, lecz zakonnik siedział w milczeniu, wykrzywiając twarz i wykonując ciałem nieskoordynowane ruchy. Straciłem nad sobą kontrolę.

«Proszę go zapytać, czy słyszał o Vladzie Draculi! – wykrzyknąłem gwałtownie. – O Vladzie Tepecie! Czy został pochowany w tych stronach? Czy w ogóle o nim słyszał? Dracula!»

Helen chwyciła mnie uspokajająco za ramię, ale ja byłem już kompletnie wytrącony z równowagi. Bibliotekarz spojrzał w moją stronę bez szczególnego zainteresowania, lecz Ranow obrzucił mnie pełnym politowania wzrokiem.

Ale na Pondewie moje słowa wywarły piorunujące wrażenie. Śmiertelnie pobladł, a oczy wywróciły się mu niczym dwie wielkie gałki niebieskiego marmuru. Brat Iwan rzucił się w jego stronę, chroniąc w ten sposób przed upadkiem z krzesła. Przy pomocy Ranowa przeniósł bezwładne ciało nieprzytomnego zakonnika na pryczę. Kiedy już położyli go na posłaniu, bibliotekarz skropił mu twarz wodą z dzbanka. Byłem przerażony. Nie zamierzałem robić takiego zamieszania. Czyżbym doprowadził do śmierci jedynej osoby, która mogła dostarczyć nam wielu istotnych informacji? Po ciągnącej się niczym wieczność chwili brat Angel poruszył się i otworzył oczy. Były dzikie i wystraszone, jak ślepia schwytanego w potrzask zwierzęcia. Potoczył po nas wpółprzytomnym wzrokiem. Bibliotekarz poklepał go uspokajająco po ramieniu, ale stary mnich, drżąc na całym ciele, odepchnął jego rękę.

«Wynośmy się stąd – burknął posępnie Ranow. – Z pewnością nie umrze… jeszcze nie teraz».

Bibliotekarz pospiesznie wyprowadził nas z infirmerii.

«Przepraszam» – mruknąłem, gdy znaleźliśmy się na rozświetlonym słońcem dziedzińcu.

«Proszę zapytać bibliotekarza, czy wie coś więcej o tej pieśni, i o dolinie, z której pochodzi?» – zwróciła się do Ranowa Helen.

вернуться

[19] Baba (bułg.) – familiarnie «babcia", «ciotka".