Выбрать главу

Ranow dłuższą chwilę konferował z mnichem, który w końcu obrzucił nas przeciągłym spojrzeniem.

«Twierdzi, że pochodzi z Krasnej Poliani, doliny znajdującej się po drugiej stronie tych gór, w kierunku północno-wschodnim. Możecie z nim pojechać na festiwal ku czci świętego. Musicie tylko przeczekać tu dwa dni. Porozmawiacie ze starą pieśniarką, może ona wam coś powie».

«Myślisz, że warto?» – zapytałem Helen.

Obrzuciła mnie poważnym spojrzeniem.

«Nie wiem, ale tylko to nam pozostało. Skoro pieśń wspomina o smoku, musimy iść tym tropem. A tymczasem zwiedzimy Baczkowo i tutejszą bibliotekę. Mam nadzieje, że bibliotekarz nam w tym pomoże».

Usiadłem ze znużeniem na kamiennej ławie.

«Masz rację»".

68

Wrzesień 1962

Moja ukochana Córko!

Niech licho porwie ten angielski! Ale gdybym pisała po węgiersku, nie chciałabyś czytać tych listów. Twoim językiem jest właśnie angielski. Twój ojciec, uważając, że nie żyję, kołysząc Cię w ramionach, przemawia po angielsku. Mówi po angielsku, kiedy nakłada ci buciki – teraz zapewne nosisz już «dorosłe " obuwie – i kiedy przechadzacie się po parku. Czuję jednak, że gdybym z kolei mówiła z Tobą po angielsku, też byś mnie nie słuchała. Od długiego czasu nie pisałam do Ciebie w ogóle, ponieważ bez względu na język i tak nie chciałabyś mnie słuchać. Twój ojciec uważa mnie za martwą, bo nigdy nie próbował mnie odnaleźć. Gdyby spróbował, na pewno ta sztuka by mu się udała. Ale on nie może porozumieć się ze mną w żadnym języku.

Kochająca Cię matka

Helen

Maj 1963

Moja ukochana Córko!

Sama nie wiem, ile razy bezgłośnie wyjaśniałam Ci, jak bardzo przez kilka pierwszych miesięcy byłyśmy szczęśliwe. Wciąż mam przed oczyma Twój widok, kiedy się budziłaś. Najpierw poruszałaś rączkami, później trzepotałaś czarnymi rzęsami, przeciągałaś się, a na buzi pojawiał Ci się szeroki uśmiech. I w końcu coś się wydarzyło. Było to niezależne ode mnie, i nie było to zagrożenie przychodzące z zewnątrz. Tkwiło to we mnie. Nieustannie oglądałam Twe śliczne ciałko w poszukiwaniu ran. Ale to ja nosiłam na sobie rany, dziury, które nigdy do końca się nie wygoiły. Zaczęłam bać się dotykać Ciebie, mój aniołku

Kochająca Cię matka

Helen

Lipiec 1963

Moja ukochana Córko!

Wydaje mi się, że dzisiaj tracę Cię jeszcze bardziej. Przebywam w uniwersyteckim archiwum w Rzymie. W ciągu ostatnich dwóch lat byłam tu już sześć razy. Zna mnie tutejsza straż, znają archiwiści, jak również kelner z kawiarni znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Pragnął poznać mnie jeszcze bliżej, ale ja odwróciłam się do niego obojętnie plecami, udając, że nie zauważam jego zainteresowania. Tutejsze archiwum zawiera dokumenty dotyczące zarazy z tysiąc pięćset siedemnastego roku, której ofiary doznawały tylko jednego obrażenia: krwawej rany na szyi. Papież nakazał, by przed pochówkiem przebijać im serca kołkiem, a do ust wkładać główki czosnku. Rok tysiąc pięćset siedemnasty. Próbuję stworzyć mapę wędrówek Vlada i zmian miejsca przebywania w ciągu minionych wieków – a jeśli okaże się to nie do ustalenia, to przynajmniej wędrówek jego sług. Mapa ta to właściwie lista w moim notatniku, która wypełnia już wiele stron. Ale nie wiem jeszcze, jaką będę mogła wyciągnąć z niej korzyść. Mam nadzieję, że dowiem się tego w trakcie dalszych poszukiwań.

Twoja kochająca matka

Helen

Wrzesień 1963

Moja ukochana Córko!

Jestem prawie gotowa dać za wygraną i wrócić do Ciebie. W tym miesiącu przypadają Twoje urodziny. Jak mogłabym stracić takie święto? Mogę wrócić natychmiast, ale wiem, że gdybym tak zrobiła, wszystko zaczęłoby się od nowa. Czuję się nieczysta, tak jak przed sześcioma laty. Na tę myśl ogarnia mnie zgroza. Ty musisz pozostać nietknięta. Nie mogłabym być przy Tobie ze świadomością, że jestem skażona. Czy mam w ogóle prawo dotykać Twego gładkiego policzka?

Kochająca Cię matka

Helen

Październik 1963

Moja ukochana Córko!

Jestem w Asyżu. Ten zdumiewający kompleks kościołów i kaplic napełnia me serce rozpaczą. A mogliśmy być tu razem, Ty w swojej sukieneczce i kapeluszu, ja i Twój ojciec. Trzymalibyśmy się za ręce w tłumie innych turystów. A tak pracuję w zakurzonej bibliotece monasteru, gdzie czytam dokument pochodzący z roku tysiąc sześćset trzeciego. W grudniu zeszłego roku umarło tu dwóch mnichów. Znaleziono ich w śniegu z lekko pokaleczonymi szyjami. Opanowałam łacinę do perfekcji, a mam dosyć pieniędzy, by stać mnie było na prowadzenie badań i bieżące wydatki. Płacę za wizy, paszporty, bilety kolejowe i fałszywe dowody osobiste. Będąc dzieckiem, nigdy nie miałam pieniędzy. Moja matka, wieśniaczka, nawet nie wiedziała, jak one wyglądają. A ja teraz już wiem, że za pieniądze można kupić wszystko… no, może nie wszystko. Nie wszystko, czego pragnę.

Kochająca Cię matka

Helen

69

«Tamte dwa dni spędzone w Baczkowie były najdłuższymi dniami w moim życiu. Śpieszyło mi się na zapowiedziany festiwal, gdzie za słowem «smok» mógłbym podążyć do jego kryjówki. A jednocześnie bałem się chwili, gdy wszystko zamieni się w dym i niczego nie znajdziemy. Helen ostrzegła mnie, że ludowe pieśni są bardzo zwodnicze. Ich korzenie zanikły przez stulecia, ich teksty nieustannie się zmieniały, a pieśniarze nie wiedzą, skąd te utwory pochodzą i jak bardzo są stare.

«Dlatego właśnie są to pieśni ludowe» – wyjaśniła smętnie, wygładzając kołnierzyk mojej koszuli, kiedy siedzieliśmy drugiego dnia na dziedzińcu monasteru.

Widziałem, że jest bardzo zatroskana. Łzawiły mi oczy, bolała głowa. Rozglądałem się po rozpalonych słońcem płytach dziedzińca, po którym włóczyły się kury. Było to piękne, starodawne i egzotyczne dla mnie miejsce. Życie toczyło się tu nieodmiennie od jedenastego wieku. Kury wygrzebywały z ziemi robaki, kot przewalał się nieopodal naszych stóp, otaczające nas czerwono-białe ściany pławiły się w słonecznym blasku. Ale do mnie nie docierała uroda tego miejsca.

Drugiego dnia obudziłem się bardzo wcześnie. Ze snu wyrwał mnie dźwięk klasztornych dzwonów, ale nie miałem pewności, czy mi się to nie przyśniło. Przez okno swej celi ujrzałem kilku mnichów zmierzających do kościoła. Ubrałem się – Boże, odzienie było już bardzo brudne, ale nie chciało mi się go prać – i szybko zbiegłem po schodach na dziedziniec. Było jeszcze bardzo wcześnie, szarówka, na niebie, ponad górami, wciąż lśnił księżyc. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie Wejść do kościoła. Jego drzwi były otwarte. Z wewnątrz bił blask świec i dobiegała woń wosku i kadzideł. W świątyni panował głęboki półmrok. Słyszałem głos zanoszących inkantacje mnichów. Ów monotonny, pełen melancholii ton ugodził mnie w serce niczym sztylet. Tak samo musiało to wszystko wyglądać pewnego posępnego poranka w roku tysiąc czterysta siedemdziesiątym siódmym, kiedy bracia Kirył i Stefan w towarzystwie pozostałych mnichów opuszczali przybytek, w którym zostawili swoich zamęczonych na śmierć braci – w klasztornej kostnicy? – i ruszali w dalszą wędrówkę przez góry, strzegąc wiezionego na furgonie skarbu. Ale w jakim kierunku się udali? Popatrzyłem na wschód, a następnie na zachód, gdzie szybko ginął za górami księżyc, po czym przeniosłem wzrok na południe.

Lekki podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi lip. Znad okolicznych wzgórz i murów klasztoru zaczęło wyłaniać się słońce. Z oddali dobiegło pianie koguta. Była to czarowna chwila, jakbym zanurzał się w otchłań historii i odbywał wędrówkę wraz z bratem Kiryłem. Gdzieś tam znajdował się grobowiec, o którym pamięć dawno zaginęła. Znajdował się w odległości jednego dnia marszu, może trzech godzin albo nawet i tygodnia. Zachariasz twierdził, że nie było to daleko. Ale jak niedaleko? Dokąd poszli? Zalesione stoki skalistych gór, wyłożony kamiennymi płytami dziedziniec, monaster – wszystko to skrywało w sobie tajemnicę".

«O dziewiątej rano wsiedliśmy do samochodu Ranowa. Brat Iwan, jako przewodnik, usiadł obok kierowcy. Ruszyliśmy drogą wiodącą wzdłuż rzeki, która po jakichś dziesięciu kilometrach zaniknęła. Dalej jechaliśmy długą, suchą doliną, pnącą się ostro pośród wzgórz. Widok poruszył coś w mojej pamięci. Szturchnąłem Helen. Popatrzyła na mnie z uwagą.

«Helen, dolina rzeki» – powiedziałem.

Twarz jej stężała. Poklepała po ramieniu Ranowa.

«Niech pan spyta brata Iwana, gdzie jest rzeka. Czyżbyśmy już zostawili ją za spbą?»

Ranow zadał mnichowi pytanie i nie odwracając się w naszą stronę, powiedział:

«Twierdzi, że rzeka wyschła, a jej puste koryto minęliśmy przy ostatnim moście, który przejechaliśmy. Tak, przed wielu, wielu laty doliną płynęła rzeka, ale wyschła».

Popatrzyliśmy w milczeniu z Helen po sobie. Przed nami, u końca doliny, pośród wzgórz piętrzyły się dwa wierzchołki, dwa samotne masywy górskie jak kanciaste skrzydła. Między nimi, w oddali, majaczyły kopuły niewielkiej świątyni. Helen gwałtownie chwyciła mnie za dłoń.

Kilka minut później skręciliśmy w drogę prowadzącą między rozległymi pagórkami. Minęliśmy tablicę z nazwą wioski Dimowo. Droga zwęziła się i Ranow zatrzymał samochód przed kościołem, choć same Dimowo znajdowało się trochę dalej.