Stojący pod drzewami, nieopodal uli, wychodek rozpadał się jeszcze bardziej niż sam dom. Był jednak wystarczająco duży, byśmy pod jego osłoną wymknęli się niezauważeni tylną furtką na drogę. Tam skryliśmy się w krzakach i ruszyliśmy na wzgórze. W okolicy kościoła nie było nikogo. Z wolna dopalał się żar ognistego kręgu.
Nie odważyliśmy się wejść głównym wejściem, gdzie mogliśmy zostać łatwo zauważeni. Przemknęliśmy na tył świątyni, gdzie znajdowało się niskie okno zasłonięte od środka czerwoną firaną.
«Prowadzi do sanktuarium» – wyjaśniła Helen.
Na szczęście zamknięte było tylko na zasuwkę, którą sforsowałem za pomocą długiej, cienkiej drzazgi. Wpełzliśmy do środka, zamykając dokładnie za sobą okno i zasuwając firanki.
Helen miała rację; znajdowaliśmy się za ikonostasem.
«Kobietom nie wolno tu przebywać» – powiedziała cicho, lustrując pomieszczenie z ciekawością naukowca.
Pomieszczenie za ikonostasem niemal w całości wypełniał wysoki ołtarz zakryty delikatną tkaniną i bezlik świec. Na miedzianym stojaku leżały dwie starodawne księgi, a na wbitych w ścianę hakach wisiały przepyszne szaty liturgiczne. Jedną z nich miał na sobie tego dnia kapłan. Panowała ogłuszająca wręcz cisza. Przez drzwi, którymi zazwyczaj wychodził do wiernych ksiądz, przeszliśmy z poczuciem winy do pogrążonego w ciemnościach kościoła. Przez boczne okna sączyło się niewiele światła, a wszystkie świece pogaszono, zapewne w obawie przed zaprószeniem ognia. Po omacku znalazłem pudełko zapałek. Ze świecznika wyjąłem dwie świece, jedną dla Helen, a drugą dla siebie. Ostrożnie zeszliśmy po schodach do krypty.
«Nie podoba mi się ta awantura – mruknęła posuwająca się za mymi plecami Helen, choć wiedziałem, że za skarby świata nie zrezygnowałaby z tego, co zamierzamy zrobić. – Kiedy Ranow zorientuje się, że nas nie ma?»
W krypcie panowała nieprzenikniona ciemność. Świece zostały zgaszone i drogę rozjaśniały nam jedynie świeczki, które zabraliśmy z kościoła. W ich blasku zalśnił adamaszek pokrywający relikwiarz. Choć drżały mi ręce, wyciągnąłem z pochwy niewielki sztylet, który dostałem od Turguta. Broń trzymałem w kieszeni marynarki od chwili opuszczenia Sofii. Położyłem go obok relikwiarza, zdjęliśmy obie ikony – odwracałem wzrok od wizerunku smoka i świętego Jerzego – i odstawiliśmy je pod ścianę. Ściągnęliśmy ciężką kapę, którą Helen odrzuciła na bok. Cały czas nasłuchiwałem, czy z góry, z kościoła, nie dochodzą jakieś dźwięki, ale wokół panowała martwa cisza. Raz tylko Helen chwyciła mnie za rękaw i oboje nastawiliśmy uszu, ale w ciemnościach nic się nie poruszyło.
Z drżeniem serca spoglądaliśmy na odsłonięty relikwiarz. Przepiękne wieko odlane z brązu zdobił wizerunek – długowłosy święty z uniesioną ręką błogosławił wiernych. Męczennik, którego szczątki mieliśmy za chwilę ujrzeć. Miałem nadzieję, że w środku znajdziemy tylko kilka świętych kości i sprawa się na tym zamknie. Pozostanie jedynie pustka brak Rossiego, niemożność zemsty, bezpowrotna utrata. Wieko relikwiarza zostało przybite gwoździami lub wzięte na śruby. Kiedy mocowaliśmy się z nim, unieśliśmy trochę urnę. W środku coś się przerażająco poruszyło, jakby zastukało od tamtej strony w wieko. W relikwiarzu mogły znajdować się jedynie szczątki małego dziecka lub inne pozostałości, niemniej ozdobna skrzynka była bardzo ciężka. Przyszło mi na myśl, że we wnętrzu zamknięto jedynie głowę Vlada i to odkrycie niczego nam nie wyjaśni. Zacząłem się pocić. Potrzebne nam było jakieś masywne narzędzie, by dostać się do relikwiarza. Mogłem wrócić na górę i czegoś poszukać, choć mocno wątpiłem, abym cokolwiek tam znalazł.
«Postawmy to na podłodze» – powiedziałem, zgrzytając zębami.
Z największym wysiłkiem udało się nam zdjąć relikwiarz z piedestału. Tutaj mogłem dokładniej przyjrzeć się skoblom i śrubom mocującym wieko, a nawet spróbować je otworzyć.
«Paul, popatrz!» – wykrzyknęła cicho Helen.
Zakurzony marmur, na którym spoczywał relikwiarz, nie stanowił jednolitego bloku. Była to jedynie płyta, którą, zmagając się z ciężarem, poruszyliśmy z miejsca. Nie wierzyłem własnym oczom, ale wspólnym wysiłkiem zdjęliśmy ją i oparliśmy o ścianę. Nie była gruba, ale piekielnie ciężka. Pod spodem ujrzeliśmy kolejną płytę wykonaną z takiego samego kamienia jak ściany oraz posadzka krypty. Miała długość człowieka. Wyryty został na niej prymitywny wizerunek nie świętego, lecz mężczyzny o surowych rysach twarzy, oczach kształtu migdałów, o długim nosie i z długimi wąsami – okrutne oblicze nakryte spiczastym kołpakiem, który nadawał posępnej twarzy zawadiacki wygląd.
Helen gwałtownie się cofnęła, w świetle świecy miała kredowobiałą twarz. W pierwszym odruchu chciałem chwycić ją za rękę, wbiec po schodach i czmychnąć z kościoła, gdzie pieprz rośnie.
«Helen…» – zacząłem, lecz nie miałem nic do powiedzenia.
Sięgnąłem po sztylet, a dziewczyna wyciągnęła spod ubrania – sam nie wiem skąd – niewielki pistolet i oparła się o ścianę. Unieśliśmy grobową płytę. Trzęsły nam się ręce. Zajrzeliśmy na spoczywające pod nią zwłoki. Postać miała zamknięte, podpuchnięte oczy, ziemistą cerę, nienaturalnie czerwone usta i płytko bezdźwięcznie oddychała. Był to profesor Rossi".
72
«Chciałbym powiedzieć, że zachowałem się mężnie i rozsądnie, że chwyciłem w ramiona Helen, która prawie zemdlała. Nic takiego nie zrobiłem. Nie ma nic gorszego niż widok twarzy kogoś ukochanego zmienionej przez śmierć, przez rozkład lub przerażającą chorobę. Są to oblicza najgorszych potworów – choć umiłowanych.
«Ross» – jęknąłem, a po policzkach, choć wcale nie zdawałem sobie z tego sprawy, popłynęły mi łzy.
Helen postąpiła krok do przodu i zajrzała do grobowca. Rossi miał na sobie to samo ubranie, w którym widziałem go tamtego ostatniego wieczoru. Od tego czasu upłynął już prawie miesiąc. Było pomięte i brudne, jakby miał jakiś wypadek. Brakowało krawata. Szyję znaczyły mu smugi krwi kalające szkarłatem kołnierzyk brudnej koszuli. Usta miał napuchnięte i był nieruchomy. Jedynie klatka piersiowa unosiła się i opadała w powolnym oddechu. Helen wyciągnęła rękę.
«Nie dotykaj go!» – powiedziałem szorstko, przejęty najwyższą zgrozą.
Ale wydawało się, że Helen jest w takim ssimym transie jak on. Usta jej drżały. Po chwili dotknęła palcami jego policzka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że otworzył oczy. Wciąż tak samo niebieskie, nawet w mrocznym świetle świecy, choć białka nabiegły krwią, a powieki napuchły. Malowało się w nich jakieś przerażenie i zdumienie. Poruszał gałkami ocznymi, wodząc po nas wzrokiem, choć ciało miał trupio nieruchome. Utkwił spojrzenie błękitnych źrenic w pochylającej się nad nim Helen, jakby chciał bez reszty zagarnąć ją swoim otchłannym wzrokiem.
«Kochanie» – szepnął.
Wargi miał popękane i wzdęte, lecz mówił głosem, który tak kochałem i wciąż miałem w pamięci.
«Nie… moja matka – odparła zdławionym głosem Helen i ponownie dotknęła jego policzka. – Ojcze, jestem Helen… Elena. Jestem twoją córką».
Uniósł niepewnie rękę, jakby nie do końca sprawował nad nią władzę, i ujął dłoń Helen. Jego ręka była pobrużdżona bliznami, a palce wieńczyły długie i pożółkłe paznokcie. Chciałem powiedzieć, że kiedyś go stąd zabierzemy, że wracamy do domu, ale wiedziałem też, jak bardzo został poraniony.
«Ross – szepnąłem, pochylając się nad nim. – To ja, Paul. Jestem tutaj».
Przez chwilę toczył po nas wzrokiem, po czym zamknął oczy z głębokim westchnięciem, które poruszyło jego obrzmiałym ciałem.
«Paul, przybyłeś po mnie – powiedział. – Nie powinieneś był tego robić».
Znów rozchylił powieki i popatrzył na Helen zamglonym wzrokiem.
«Pamiętam ciebie» – mruknął.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjąłem pierścionek, który dała mi matka Helen. Podałem go Rossiemu. Dotknął nim twarzy, a następnie wręczył go Helen.
«To dla ciebie» – rzekł sennie.
Helen wsunęła pierścionek na palec.
«Moja matka – odezwała się drżącym głosem. – Czy pamiętasz? Spotkaliście się w Rumunii».
Popatrzył na nią tak dobrze znanym mi przenikliwym wzrokiem i uśmiechnął się, choć po twarzy przebiegł mu paskudny grymas.
«Tak. Kochałem ją. Co się z nią stało?»
«Żyje bezpiecznie na Węgrzech».
«A ty jesteś jej córką?» – zapytał ze zdziwieniem.
«Jestem twoją córką».
W jego oczach pojawiły się łzy. Zalśniły w blasku świec.
«Paul, proszę, dbaj o nią» – szepnął.
«Zamierzam jąpoślubić» – odparłem.
Położyłem dłoń na jego piersi. Choć wydobywał się z niej nieludzki, świszczący oddech, nie cofałem ręki.
«To… dobrze – powiedział po chwili. – Czy jej matka żyje i ma się dobrze?»
«Tak, ojcze – odrzekła drżącym głosem Helen. – Mówiłam już, że żyje bezpiecznie na Węgrzech».
«Tak, mówiłaś».
Znów zamknął oczy.
«I wciąż ciebie kocha, Rossi. – Drżącą ręką dotknąłem kołnierzyka jego koszuli. – Przesyła ci pierścionek… i pocałunek».
«Wielokrotnie próbowałem o niej myśleć, ale coś…»
«Wie o tym. Odpocznij…»
Zaczął chrapliwie oddychać.
Nagle otworzył szeroko oczy i próbował się podnieść. Był to straszliwy widok, zwłaszcza że nie był w stanie tego uczynić.
«Dzieci, musicie natychmiast stąd uciekać – wychrypiał, wywracając oczyma. – Grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. On tu wróci i zabije was».
«Dracula?» – zapytałem spokojnie.
Na wspomnienie tego imienia ogarnęło go chwilowe szaleństwo.
«Tak, jest w bibliotece».
«W bibliotece? – zapytałem, ze zdumieniem rozglądając się wokół siebie. – W jakiej bibliotece?»
«Tam jest jego biblioteka…» – wskazał z wielkim wysiłkiem ścianę.
«Ross – zapytałem gwałtownie. – Powiedz, co się dokładnie stało i co mamy robić?»
Przez chwilę wytrzeszczał na nas oczy i mrugał powiekami, jakby chciał odzyskać ostrość widzenia. Zakrzepła na szyi krew poruszała się wraz z jego szyją, gdy próbował złapać oddech.