Długo spoglądałem na spoczywającą w grobowcu postać, aż w końcu ów dziwaczny widok sprawił, iż zakręciło mi się w głowie. Odszedłem od sarkofagu i zacząłem zbierać myśli. Panował dzień i do zachodu słońca brakowało jeszcze wielu godzin. Postanowiłem najpierw poszukać drogi ucieczki, a dopiero później próbować go zgładzić, tak by bez względu na to, czy to mi się uda czy nie, natychmiast czmychnąć z krypty. Mocno trzymałem w ręku świecę. Wystarczy powiedzieć, że szukałem wyjścia z kamiennej komory przez dwie godziny, ale drogi ucieczki nie znalazłem. W ścianie znajdującej się naprzeciwko paleniska widniały masywne, drewniane drzwi zamknięte na żelazny rygiel. Przez jakiś czas się z nim mocowałem, ale w końcu zmęczony i z poranionymi dłońmi, dałem spokój. Drzwi nawet nie drgnęły. Nie otwierano ich od wielu, wielu lat, zapewne od stuleci. Innego wyjścia nie znalazłem – żadnych drzwi, żadnego tunelu, okien, poluzowanych kamieni ani otworu. Poczułem się jak pogrzebany pod ziemią. Jedynej niszy, w której stały sarkofagi, strzegła masywna, kamienna ściana. Przeżywałem katusze, badając ten mur, wciąż mając przed oczyma nieruchomą twarz Draculi z wielkimi, rozwartymi oczyma. Jeśli nawet nie drgnęły mu powieki, odnosiłem wrażenie, że wciąż zachował tajemną moc obserwowania i rzucania klątwy.
Usiadłem przy palenisku, by odzyskać nadwerężone siły. Trzymając dłonie nad ogniem, spostrzegłem, że płomienie nie opadały, choć na ruszcie leżały prawdziwe gałęzie i kłody drewna, a ognisko dawało namacalne, rozkoszne ciepło. Zauważyłem też, że nie wydziela dymu. Czyżby paliło się przez całą noc? Zakryłem dłońmi twarz. Z najwyższym trudem zapanowałem nad sobą. Postanowiłem zachować rozsądek i zdrowe zmysły do ostatniej chwili. Tylko tyle mi pozostało.
Kiedy jako tako doszedłem do siebie, znów podjąłem systematyczne poszukiwania, tym razem próbując znaleźć sposób zniszczenia mego upiornego gospodarza. Oczywiście, gdyby nawet udała mi się ta sztuka, i tak bym tutaj umarł pozbawiony drogi ucieczki, ale przynajmniej on nie żerowałby już dłużej na zewnętrznym świecie. Nie pierwszy raz pomyślałem o samobójstwie – ale na tak komfortowe wyjście nie mogłem sobie pozwolić. Już teraz groziło mi to, że stanę się taki sam jak Dracula, a legenda zapewniała, że każdy samobójca stanie się nieumarłym, nawet bez kolejnego zakażenia, jakiego raz już doświadczyłem. Okrutna legenda, lecz cały czas musiałem brać ją pod uwagę. Tak zatem pozostawało mi jedyne wyjście. W blasku świecy badałem każdą szczelinę, wnękę, niszę i kącik grobowej komnaty, otwierałem szuflady i pudła, szperałem po półkach. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przebiegły hospodar nie przeoczył żadnej broni, jakiej mógłbym użyć przeciw niemu. Nie miałem jednak innego wyjścia, musiałem szukać. Nic nie znalazłem. Ani kawałka drewna, które mógłbym zaostrzyć w kołek. Gdy próbowałem wyciągnąć z ogniska kłodę, płomienie strzeliły w górę, parząc mi dłonie. Kilkakrotnie ponawiałem próbę z tym samym rezultatem.
W końcu wróciłem do największego sarkofagu, by chwycić się ostatniej deski ratunku: sztyletu, który Dracula nosił za pasem. Pobrużdżoną bliznami dłoń zaciskał na rękojeści broni. Gdyby nóż miał srebrną klingę, mógłbym nim przebić mu serce. Powstrzymując mdłości, przysiadłem na chwilę, zbierając wszystkie siły przed tą próbą. Następnie wstałem i trzymając świecę wysoko nad głową, ostrożnie położyłem dłoń obok sztyletu. Mój delikatny dotyk nie wywołał na sztywnej twarzy Draculi żadnej reakcji, choć zdawało mi się, że pogłębił się cień jego długiego nosa. Ku swej zgrozie pojąłem, iż jego dłoń zacisnęła się na rękojeści sztyletu nie bez powodu. Przewidział, że spróbuję po niego sięgnąć. Samo dotknięcie dłoni Draculi doprowadziło mnie prawie do szaleństwa. Ale rękę miał zaciśniętą na trzonku noża z kamienną siłą. Nie miałem nawet co myśleć, by wyjąć mu go z dłoni. Równie dobrze mógłbym próbować wyrwać marmurowy sztylet z ręki posągu. Martwe oczy zdawały się płonąć nienawiścią. Czy Dracula po przebudzeniu będzie pamiętał to, co się wydarzyło? Przejęty odrazą odsunąłem się od grobowca i ściskając w dłoni świecę, usiadłem na ziemi.
Przekonawszy się, że mój plan spalił na panewce, postanowiłem działać inaczej. Przede wszystkim, dopóki był jeszcze środek dnia, musiałem się trochę przespać i obudzić, zanim Dracula wyjdzie z grobowca i zastanie mnie śpiącego. Dwie godziny snu powinny mi wystarczyć. Przyszło mi też do głowy, że koniecznie muszę wymyślić jakiś sposób liczenia czasu w próżni, w jakiej się znalazłem. Położyłem się przy palenisku i wsunąłem pod głowę zwiniętą marynarkę. Żadna siła nie zmusiłaby mnie do powrotu do sarkofagu. Ale bijące od paleniska ciepło dawało pewien komfort memu udręczonemu ciału.
Kiedy się obudziłem, dłuższą chwilę bacznie nasłuchiwałem, lecz w komnacie panowała całkowita cisza. Na stole przy moim krześle znalazłem smakowity posiłek, choć sam Dracula wciąż jeszcze spoczywał w swoim paralitycznym stanie w sarkofagu. Wyruszyłem na poszukiwania maszyny do pisania, którą wcześniej widziałem. I oto piszę od tamtej chwili najszybciej, jak potrafię, notując wszystkie wydarzenia i własne obserwacje. W ten sposób, przy okazji, znalazłem pewien sposób na mierzenie czasu, gdyż wiem, ile stron potrafię napisać w godzinę. Ostatnie linijki piszę w świetle pojedynczej świecy. Inne pogasiłem, by oszczędzać światło. Umieram z głodu, z dala od ognia jestem zziębnięty od panującej tu wilgoci. Teraz muszę jeszcze ukryć te kartki, coś zjeść i zająć się pracą, którą zlecił mi Dracula. Gdy się obudzi, powinien mnie nad nią zastać. Jutro postaram się napisać więcej. Oczywiście, jeśli będę jeszcze żył lub nie zwariuję.
Drugi dzień
Jak napisałem w pierwszym liście, zwinąłem kartki i ukryłem je za sąsiednią szafą, gdzie nie widać ich spod żadnego kąta. Następnie zapaliłem kolejną świecę i ruszyłem powoli wzdłuż stołów. Otaczały mnie dziesiątki tysięcy książek – setki tysięcy, licząc zwoje i rękopisy. Spoczywały nie tylko na stołach, ale piętrzyły się również w równych stosach przed starodawnymi szafami oraz zalegały rzędami półki z nieoheblowanego drewna. Średniowieczne księgi były wymieszane z wytwornymi renesansowymi folio oraz książkami'drukowanymi współcześnie. Natknąłem się na wczesnego Szekspira in ąuarto – historie – a obok na dzieło Tomasza z Akwinu. Niedaleko szesnastowiecznych ksiąg, traktujących o alchemii, stała szafa wypełniona iluminowanymi zwojami arabskimi – przypuszczałem, że osmańskimi. Natknąłem się też na purytańskie kazania o czarach, niewielkie tomiki z dziewiętnastowieczną poezją oraz kilka, wydanych już we współczesnych czasach, rozpraw z filozofii i kryminologii. Nie, zbiory stanowczo nie były ustawione wedle jakiegoś wzoru, ale przyszedł mi do głowy inny pomysł.
Uporządkowanie i ustawienie tak wielkiego zbioru w normalnej bibliotece zajęłoby wielu osobom tygodnie, a nawet miesiące. Skoro jednak Dracula częściowo już zaaranżował swą kolekcję pod kątem własnych zainteresowań, postanowiłem zostawić ją w takim samym porządku i spisywać tylko wedle chronologii, w jakiej biblioteka powstawała, zaznaczając jedynie poszczególne zbiory. Rozejrzałem się po komnacie i doszedłem do wniosku, że najwcześniejsza kolekcja zaczyna się przy drzwiach, które bezskutecznie próbowałem otworzyć, i ciągnie się przez trzy szafy i dwa duże stoły. Mógłbym określić ją nazwą: mężowie stanu i strategie militarne.
Znalazłem tutaj więcej dzieł Machiavellego w wyrafinowanych folio wydawanych w Padwie i Florencji. Odkryłem biografię Hannibala pióra jakiegoś osiemnastowiecznego, angielskiego autora oraz grecki rękopis pochodzący zapewne jeszcze z Biblioteki Aleksandryjskiej: dzieje wojen prowadzonych przez Ateńczyków spisane przez Herodota. Z coraz większym dreszczem emocji, przeglądałem książki i manuskrypty. Natknąłem się na pierwsze wydanie – z oślimi uszami – «Mein Kampf" oraz diariusz po francusku – rękopis upstrzony tu i tam brązowymi plamami – który, sądząc po otwierającej go dacie i zawartości, dotyczył Wielkiego Terroru [22], a napisał go jakiś urzędnik rządowy. Postanowiłem przyjrzeć się później dokładnie manuskryptowi - autor dziennika najwyraźniej nigdzie nie zostawił swojego nazwiska. Znalazłem opasłe tomiszcze traktujące o pierwszych kampaniach Napoleona, wydrukowane - jak podejrzewałem -już podczas pobytu cesarza na Elbie. W jednym z pudełek na stole znajdował się pożółkły maszynopis napisany cyrylicą. Mój rosyjski jest bardzo rudymentarny, ale z nagłówków wywnioskowałem, że jest to urzędowe pismo Stalina do któregoś z dowódców armii radzieckiej. Niewiele z niego wyczytałem, tyle tylko, że dokument zawierał długą listę rosyjskich i polskich nazwisk.