W tamtych czasach monaster Saint-Matthieu był bardziej otwartym klasztorem. Mieszkało w nim dwunastu lub trzynastu zakonników, prowadzących życie zgodnie z regułą ich poprzedników sprzed tysiąca lat, z tym tylko, że musieli od czasu do czasu oprowadzać po świątyni turystów i pilnować ich samochodów zaparkowanych przed monasterem. Dwóch mnichów towarzyszyło nam, gdy zwiedzaliśmy przecudne klasztorne krużganki. Pamiętam swe zdumienie, kiedy doszedłem do końca otwartej galerii i ujrzałem pod nogami zawrotną, skalistą przepaść kończącą się het w dole dnem doliny. Nad monasterem wznosiły się wierzchołki gór jeszcze wyższe od tego, na którego zboczu przycupnął klasztor. Spowijały je białe welony wodospadów.
Usiedliśmy na ławce ustawionej tuż nad przepaścią. Spoglądaliśmy w przepastny błękit nieba i słuchaliśmy szumu wody w fontannie klasztoru, wykonanej z czerwonego marmuru. Bóg jeden wie, w jaki sposób ściągano tu wodę przed wiekami. Helen sprawiała wrażenie o wiele bardziej pogodnej. Z radością spostrzegłem na jej twarzy wyraz wesołości.
Jeśli nawet czasami ogarniały ją czarne myśli, to i tak nasza wyprawa była bardzo dużo warta.
Helen oświadczyła, że chce dokładnie obejrzeć klasztor. Zwiedziliśmy zatem kuchnię i długi refektarz, w którym mnisi gromadzili się na posiłki, hotel, gdzie na pielgrzymów czekały proste łóżka oraz skryptorium, jedną z najstarszych części kompleksu klasztornego. Tam właśnie kopiowano i iluminowano rękopisy. W szklanej gablocie znajdował się egzemplarz Ewangelii świętego Mateusza otwarty na stronicy, której marginesy zdobiły wizerunki demonów. Obok znajdowała się kaplica. Była mała, jak wszystko w tym monasterze, ale jej proporcje stanowiły wręcz muzykę ucieleśnioną w kamieniu. Nigdy nie spotkałem w sztuce romańskiej czegoś tak ślicznego i serdecznego. Zakupiony wcześniej przewodnik zapewniał, że absyda stanowiła jedną z najstarszych, romańskich konstrukcji, dzięki której na ołtarz zawsze pada światło. W ścianach mieściły się wąskie okna z czternastowiecznymi szybami, a sam ołtarz został wspaniale przystrojony na kolejną mszę: spowijała go czerwień i biel, lśniły złote świeczniki. Opuszczaliśmy kaplicę w milczeniu.
W końcu młody mnich, który oprowadzał nas po monasterze, oświadczył, że pozostała nam do zwiedzenia już tylko krypta. Ruszyliśmy za nim po schodach w dół. Był to niewielki, zimny i wilgotny loch wykopany pod klasztorem, interesujący przykład wczesnoromańskiej architektury: sklepiona piwnica o stropie wspartym na kilku przysadzistych filarach, z kamiennym sarkofagiem o posępnych ornamentach pochodzącym z pierwszego wieku istnienia monasteru. Nasz przewodnik poinformował nas, że spoczywa w nim pierwszy opat klasztoru. Obok grobowca siedział zatopiony w medytacjach podstarzały mnich. Na nasz widok, wyraźnie zmieszany, skinął uprzejmie głową, ale nie podniósł się z krzesła.
«Od stuleci panuje tu tradycja, że jeden z nas siedzi przy opacie – wyjaśnił przewodnik. – Zazwyczaj jest to jeden ze starszych mnichów, który piastuje tę godność do końca życia».
«Niezwykłe» – powiedziałem.
Ale w tym miejscu było coś, zapewne wszechprzenikający chłód, co sprawiło, że zakwiliłaś i poruszyłaś się gwałtownie w nosidełku. Widząc, że Helen jest już zmęczona, wziąłem Cię na ręce, by wynieść na świeże powietrze. Z ulgą opuściłem ponury loch i ruszyłem ku wyjściu z klasztoru, by pokazać Ci fontannę.
Myślałem, że Helen natychmiast za nami ruszy, ale ona jeszcze długo zwlekała w podziemiach, a kiedy wreszcie opuściła kryptę, miała tak zmienioną twarz, że aż się przeraziłem. Wydawała się niezwykle ożywiona – nie widziałem jej takiej od miesięcy – a jednocześnie jej twarz spowijała niezwykła bladość, a szeroko rozwarte oczy skupiały się na czymś, czego nie mogłem dostrzec. Podszedłem do niej od niechcenia i zapytałem, czy zobaczyła w środku jeszcze coś ciekawego.
«Może – odparła nieobecnym tonem, jakby moje pytanie zagłuszały szalejące jej pod czaszką myśli. Następnie gwałtownie zabrała Cię z moich rąk, przytuliła, i wreszcie pocałowała w główkę i policzki. – Czy z nią wszystko w porządku? Czyżby się czegoś przestraszyła?»
«Nic jej nie jest. Zapewne trzeba ją tylko nakarmić».
Helen przysiadła na ławce, wyjęła butelkę i zaczęła Cię karmić, nucąc jedną z tych piosenek, których nigdy nie rozumiałem – po węgiersku lub rumuńsku, nie wiem.
«To przepiękne miejsce – odezwała się po chwili. – Zostańmy tu jeszcze na kilka dni».
«W czwartek wieczorem musimy być w Paryżu» – zaprotestowałem.
«Skoro uważasz, że musimy tak szybko wracać, zostańmy tu tylko na jedną noc, a jutro wcześnie rano zejdziemy do Les Bains i złapiemy powrotny autobus».
Ponieważ wyglądała tak dziwnie, wdałem się w rozmowę z naszym przewodnikiem. Porozmawiał z przełożonym, a ten oświadczył, że nie mają obecnie gości i jesteśmy serdecznie witani. Między prostym obiadem a jeszcze skromniejszą kolacją pokazano nam kuchnię, wspaniały, różany ogród i rozciągający się poza murami klasztoru sad na stromych zboczach góry, a następnie wysłuchaliśmy mszy, podczas której Ty spałaś na kolanach Helen. Mnich przygotował nam prycze nakryte czystą szorstką pościelą. Kiedy już leżałaś na środkowej, zsunęliśmy łóżka tak, byś nie stoczyła się przez sen na ziemię, i zacząłem coś czytać, udając, że nie patrzę na Twoją matkę. Ubrana w czarny, jedwabny szlafrok, spoglądała w rozciągającą się za firankami noc. W pewnej chwili wstała, rozsunęła zasłony i zaczęła wyglądać przez okno.
«Jest ciemno, nic tam nie zobaczysz» – powiedziałem.
«Wiem, zawsze było tu tak ciemno» – odparła.
«Wracaj więc do łóżka».
«Dobrze» – powiedziała z uśmiechem, podeszła do mnie i pocałowała w policzek.
Wziąłem w ramiona jej prężne ciało, rozkoszując się gładką skórą. Po chwili wyprostowała się i wróciła na swoje łóżko. Zapadła w sen, zanim skończyłem lekturę rozdziału i zgasiłem światło.
O świcie obudził mnie podmuch chłodnego powietrza. Na szyi czułem Twój ciepły oddech. Prycza Helen była pusta. Bezszelestnie wstałem z łóżka. Nałożyłem buty i kurtkę. Klasztor i jego dziedziniec spowijał półmrok, przede mną zamajaczyła fontanna. Pomyślałem, że jeszcze dużo czasu upłynie, zanim otoczoną wyniosłymi górami świątynię oświetli słońce. Rozejrzałem się wokół. Nie wzywałem jeszcze głośno Helen, wiedząc, że lubi wstawać nad ranem. Zapewne siedziała na którejś z ławek, czekając na wschód słońca. Ale nigdzie jej nie znalazłem. Kiedy niebo już pojaśniało, stałem się bardziej nerwowy. Ruszyłem do ławki, na której siedzieliśmy poprzedniego wieczoru. Była pusta. Tylko z pogrążonej w półmroku kaplicy dobiegała woń kadzideł.
Zacząłem wołać jej imię, najpierw cicho, później głośno, w końcu na całe gardło. Niebawem z refektarza, w którym mnisi spożywali swój pierwszy, milczący posiłek, wyłonił się jeden z nich i spytał, czy może mi w czymś pomóc. Wyjaśniłem, że zaginęła moja żona.
«Może madame poszła na spacer?»
Ale nie znaleźliśmy jej ani w sadzie, ani na parkingu, ani w mrocznej krypcie. Przeszukaliśmy cały klasztor, a kiedy wreszcie wzeszło słońce, jeden z mnichów zaofiarował się, że pojedzie samochodem do Les Bains i tam jej poszuka. Poruszony do żywego, poprosiłem go, by wezwał policję. I wtedy dobiegł z hotelu Twój głośny płacz. Ruszyłem biegiem w obawie, że spadłaś z pryczy. Ale tylko się obudziłaś i byłaś głodna. Szybko Cię nakarmiłem i ponownie przeszukaliśmy cały klasztor.
W końcu poprosiłem, żeby zgromadzić wszystkich mnichów i dokładnie ich o wszystko wypytać. Opat natychmiast wyraził na to zgodę. Ale żaden z zakonników nie widział Helen od czasu, gdy po kolacji udaliśmy się do hotelu. Wszyscy byli bardzo zaniepokojeni.
«La pauvre» - powiedział stary mnich i bardzo mnie tym zirytował.
Spytałem, czy ktoś rozmawiał z Helen poprzedniego dnia lub zauważył coś dziwnego.
«Nasza reguła zabrania rozmawiać z kobietami» – wyjaśnił łagodnie opat.
Ale wystąpił stary mnich, ten, który pełnił posługę w krypcie. Twarz miał spokojną i serdeczną, taką samą, jaką zapamiętałem z poprzedniego dnia – łagodną, a zarazem pełną zmieszania:
«Ta pani zagadnęła mnie – oznajmił. – Nie chciałem łamać naszej reguły, ale była taka miła i spokojna, że odpowiedziałem na jej pytania».
«A o co brata pytała?»
Serce, które biło mi niczym młotem, teraz przeszło w bolesny galop.
«Zapytała, kto spoczywa w grobowcu, a ja odpowiedziałem, że jeden z naszych pierwszych opatów, którego pamięć czcimy. Następnie spytała, jakich wielkich czynów dokonał, a ja wyjaśniłem, że istnieje legenda… Urwał i popatrzył na opata, a ten skinął głową, by kontynuował. – Że istnieje legenda, iż prowadził bardzo świątobliwe życie, lecz po śmierci padło na niego przekleństwo, wstawał z grobu i czynił krzywdę naszym braciom. Jego szczątki musiały zostać oczyszczone. Kiedy już to się stało, z serca wyrosła mu biała róża oznaczająca, że zyskał przebaczenie Matki Świętej».
«I dlatego ktoś musi nieustannie trzymać przy jego grobie wartę?» zapytałem wzburzony.
Opat wzruszył ramionami.
«To tylko taka nasza tradycja. W ten sposób oddajemy mu cześć».
Odwróciłem się do starego mnicha. Miałem ochotę chwycić go za gardło i patrzeć, jak sinieje mu twarz.
«I tę historię opowiedziałeś mojej żonie?»
«Pytała o naszą historię, monsieur. Co w tym złego, że zaspokoiłem jej ciekawość?»
«A co ona na to odparła?»
«Podziękowała mi swoim słodkim głosem i zapytała, jak mam na imię – odrzekł z uśmiechem. – Powiedziałem, że nazywam się frere Kirył».
Założył ręce na piersi.
W pierwszej chwili nie zrozumiałem imienia wymówionego przez francuskojęzycznego zakonnika. Zrozumiałem jedynie słowo frere. Ścisnąłem Cię mocniej w ramionach w obawie, by nie upuścić na ziemię.