Выбрать главу

Nieoczekiwanie przypomniałam sobie Rossiego i zastanowiłam się, czy zapoznał się również z tym zbiorem.

– Czy istnieje sposób, by odnaleźć nazwiska studentów, którzy napisali prace magisterskie… powiedzmy pięćdziesiąt lat temu?

– Nie wiem – odparł mój towarzysz, obrzucając mnie pełnym zdziwienia spojrzeniem. – Ale jeśli pani zależy, mogę zapytać o to zwierzchnika.

– Och, nie ma takiej potrzeby – odparłam, oblewając się pąsem, przekleństwem wszystkich nastolatek. – To nic ważnego. Ale… ale czy mogłabym zerknąć do materiałów dotyczących wampirów?

– Lubi pani opowieści z dreszczykiem? – odparł wyraźnie rozbawiony. – Nie ma tego wiele… trochę starodawnych folio i oprawionych w skórę książek. Ale dobrze. Zwiedzimy teraz bibliotekę kolegium, tego nie może pani ominąć, po czym zaprowadzę panią do Camera.

Biblioteka stanowiła jeden z klejnotów uniwersytetu. Od tamtego szczególnego dnia poznałam większość uczelni, ich biblioteki, kaplice, stołówki, wykładałam w niejednej auli. J mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie spotkałam niczego, co przewyższałoby bibliotekę uniwersytecką w Oksfordzie; może tylko Magdalen College Chapel z jej boskimi zdobieniami. Najpierw odwiedziliśmy oszkloną czytelnię, w której, niczym w terrarium, siedzieli studenci przy stołach równie starych jak sama uczelnia. U sufitu wisiały dziwaczne lampy, a w kątach ustawiono ogromne globusy pochodzące z czasów Henryka VIII. Stephen Barley pokazał mi pierwsze wielotomowe wydanie Oxford English Dictionary. Na kolejnych półkach ciągnęły się rzędy zabytkowych atlasów, wykazy parów Wielkiej Brytanii oraz dzieła historyczne dotyczące dziejów Anglii, jak też łacińskie i greckie teksty gromadzone od chwili powstania biblioteki. Pośrodku sali, na wielkim, bajecznie rzeźbionym, barokowym stojaku, widniała ogromna encyklopedia, a przy wejściu do kolejnej sali, w szklanej gablocie, ujrzałam starodawny, sztywny wolumin. Stephen wyjaśnił mi, że jest to egzemplarz Biblii Gutenberga. Nad naszymi głowami wznosiła się szklana kopuła, niczym w bizantyjskiej świątyni, przez której szyby wpadały do środka strumienie słonecznego światła. Na zewnątrz przemknęło stado gołębi. Unoszące się w powietrzu drobiny rozświetlonego blaskiem kurzu osiadały na twarzach i swetrach uczących się przy stolikach studentów. Był to raj nauki i modliłam się w duchu, abym została kiedyś do niego przyjęta.

Następne pomieszczenie tworzyło olbrzymi hol pełen napowietrznych galerii, kręconych schodów, oświetlony rzędem okien umieszczonych na górnym poziomie. Każdy centymetr ścian zajmowały książki, od góry do dołu, od sklepionej kopuły stropu po wyłożoną kamiennymi płytami posadzkę. Ujrzałam całe akry przepięknych, skórzanych okładek, teczek, niewielkich ciemnoczerwonych, dziewiętnastowiecznych woluminów. Zastanawiałam się nad zawartością wszystkich tych książek. Czy zrozumiałabym ich treść? Swędziały mnie palce, by zdjąć kilka z nich z półek, ale nie śmiałam nawet dotknąć ich grzbietów. Nie wiedziałam, czy znajduję się w bibliotece, czy w muzeum. Na twarzy musiały odbijać się moje myśli, gdyż Stephen popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.

– Robi wrażenie, co? Widzę, że pani również jest molem książkowym. Chodźmy więc. Tutaj widziała już pani wszystko co najlepsze. Teraz udamy się do Camera.

Po panującej w bibliotece ciszy zgiełk na ulicy, szum aut, dźwięk klaksonów, śmiechy przechodniów wydawały się nienaturalnie głośne. A jednak byłam im wdzięczna za nieoczekiwany dar. Kiedy przechodziliśmy przez zatłoczoną pojazdami jezdnię, Stephen wziął mnie za rękę, by bezpiecznie przeprowadzić na drugą stronę. Być może i jest czyimś starszym, apodyktycznym bratem – pomyślałam, lecz dotyk jego suchej, ciepłej dłoni wzbudził we mnie osobliwy dreszcz, który długo jeszcze czułam, gdy już ją puścił. Byłam jednak przekonana, spoglądając ukradkowo na jego miły, niezmienny profil, że przesłanie odebrane zostało tylko przez jedną stronę. Ale mnie to w zupełności wystarczało.

Radcliffe Camera, jak wie o tym każdy anglofil, stanowi jedną z perełek angielskiej architektury, a ponadto cudowną, osobliwą i olbrzymią kolekcję unikalnych ksiąg. Usytuowana prawie przy samej ulicy, rysowała się nieśmiało na tle górującego nad miastem uniwersytetu. Na przekór gwarnemu tłumowi turystów wypełniających sławny, okrągły hol weszliśmy do środka prawie z nabożeństwem. Stephen dokładnie pokazywał mi każdy wystudiowany szczegół architektoniczny, opisywany zresztą w każdym przewodniku. Było to poruszające do głębi, wręcz czarowne miejsce. Rozglądałam się wokół, myśląc, iż jednocześnie zawiera w sobie składnicę wiedzy o martwym złu. Na koniec mój przewodnik ruszył schodami na najwyższą galerię.

– Tam – powiedział, wskazując drzwi, jakby wykute w dziwacznym klifie książek. – Za nimi znajduje się niewielka czytelnia. Byłem tu tylko raz, ale jestem przekonany, że znajdzie w niej pani całą kolekcję dotyczącą wampirów.

Mroczny pokój rzeczywiście był bardzo mały, wyciszony tak, że nie docierały doń głosy tłoczących się na dole turystów. Półki zapełniały szeregi starych książek, ich kruche jak stara kość grzbiety miały barwę karmelu. Między nimi umieszczono niewielką, pozłacaną szklaną gablotkę z ludzką czaszką, co podkreślało niezdrową tematykę woluminów. W małej czytelni mieścił się tylko jeden stolik. Wchodząc do środka, prawie na niego wpadliśmy. Siedział przy nim jakiś człowiek wertujący folio i robiący szybko notatki na leżących obok kartkach papieru. Zobaczyłam bladego i wyraźnie wycieńczonego mężczyznę. Kiedy popatrzył na nas ciemnymi, wpadniętymi oczyma, zadrżałam. Był to mój ojciec.

23

– W zamieszaniu, które powstało na skutek stłoczenia ambulansów, samochodów policyjnych i gapiów – ciągnął swą opowieść ojciec a wszystko to towarzyszyło ściąganiu z jezdni przed biblioteką zwłok bibliotekarza, długi czas stałem niczym słup soli. Przerażające, prawie nie do pomyślenia było, że człowiek, nawet tak paskudny jak on, mógł umrzeć tak nagle. W końcu jednak wzięła górę troska o Helen. Rozejrzałem się po szybko gromadzących się ludziach, próbując wyłowić ją w tłumie. Ogarnęła mnie niewymowna ulga, kiedy kobieta pierwsza położyła mi okrytą rękawiczką dłoń na ramieniu. Była blada, lecz najwyraźniej nad sobą panowała. Widok jej szyi, owiniętej szczelnie chustką, przejął mnie dreszczem.

«Czekałam na pana jakiś czas, po czym zbiegłam po schodach – powiedziała, przekrzykując panujący wokół zgiełk. – Chcę panu podziękować za pomoc. To był naprawdę brutal. Jest pan bardzo odważnym człowiekiem".

Mimo strasznych okoliczności ujął mnie łagodny wyraz jej twarzy.

«Tak naprawdę to pani wykazała się odwagą. A na dodatek panią skaleczył – odparłem cicho, wskazując dyskretnie jej obwiązaną chustką szyję. – Czy…"

«Tak – odpowiedziała szeptem. Odruchowo przytuliliśmy się do siebie tak, że nikt postronny nie słyszał naszej rozmowy. – Kiedy rzucił się na mnie, ugryzł mnie w szyję. – Przez chwilę drżały jej usta, jakby chciała wybuchnąć płaczem. – Nie wyssał dużo krwi… nie wystarczyło mu czasu. I to wcale nie bolało".

«Ale…" – wybąkałem z niedowierzaniem.

«Chyba nie będzie infekcji. Krwi pojawiło się niewiele, a ja dokładnie oczyściłam ranę".

«Może powinniśmy udać się do szpitala? – zaproponowałem i natychmiast pożałowałem swych słów, widząc jej pełne żałości spojrzenie. Albo może w jakiś inny sposób zająć się raną". – Przez głowę przebiegła mi myśl o ukąszeniu jadowitego węża.

Na widok malującego się na jej twarzy bólu ścisnęło mi się serce. Ale w tej samej chwili przypomniałem sobie o jej zdradzie, kiedy ujawniła sekret o mapie.

«Dlaczego…?"

«Wiem, o co panu chodzi – przerwała mi gwałtownie, głos jej stwardniał. – Ale nie potrafiłam wymyślić innej przynęty na tego stwora, a poza tym chciałam zobaczyć jego reakcję. Nigdy nie oddałabym mu mapy ani nie udzieliła żadnych informacji. Tego może być pan pewny".

Obrzuciłem ją podejrzliwym spojrzeniem. Twarz miała poważną, usta wykrzywiał nieprzyjemny grymas.

«Naprawdę?"

«Daję najuroczystsze słowo honoru – odrzekła po prostu. – A poza tym… -jej grymas przeszedł w sarkastyczny uśmieszek – nie mam zwyczaju dzielić się z nikim moimi pomysłami. A pan?"

Wyraz jej twarzy w osobliwy sposób uciszył moje obawy.

«Jego reakcja była w najwyższym stopniu interesująca".

«Oświadczył, że to on miał iść do grobowca, ale ktoś, zamiast niego, zabrał tam Rossiego. Dziwne, ale sprawiał wrażenie, jakby wiedział coś o miejscu, gdzie przebywa… pański promotor. Nie potrafię uwierzyć do końca w historię o Draculi, niemniej jestem skłonna uznać istnienie jakiejś tajnej grupy ludzi, którzy porwali profesora Rossiego".

Skinąłem potakująco głową, choć ja sam coraz bardziej zaczynałem wierzyć w legendę.

«I co pan teraz zamierza robić?" – zapytała zdumiewająco obojętnym tonem.

«Pojadę do Stambułu – palnąłem odruchowo, choć wcale nie zamierzałem zwierzać się jej ze swoich planów. – Jestem najgłębiej przekonany, że znajduje się tam przynajmniej jeden dokument, do którego Rossi nie dotarł. Może zawierać szczegółowe informacje o grobowcu, zapewne o grobowcu Drakuli na jeziorze Snagov".

Helen wybuchnęła śmiechem.

«Dlaczego nie zrobi pan sobie uroczych wakacji w mojej przepięknej, rodzinnej Rumunii? Mógłby tam pan odwiedzić zamek Draculi, trzymając w dłoni srebrny kołek, lub udać się osobiście nad jezioro. Słyszałam, że to wymarzone miejsce na piknik".

«Proszę mnie posłuchać – rzekłem poirytowany. – Wiem, jak dziwacznie to brzmi, ale muszę podążyć każdym śladem niesamowitego zniknięcia Rossiego. A pani sama najlepiej wie, że obywatel amerykański nie może w krajach za żelazną kurtyną tropić sobie kogoś ot tak. Moja szczerość musiała ją nieco zbić z tropu, gdyż nic nie odpowiedziała. – Chcę panią o coś zapytać. Kiedy wyszliśmy z kościoła, oświadczyła pani, że pani matka ma pewne informacje o tym, że Rossi tropił Draculę. Co konkretnie miała pani na myśli?"