Выбрать главу

Zamilkł i popatrzył zadumanym wzrokiem na morze rozczochranych głów, kosmyków włosów, nienagannie przyciętych fryzur, krzykliwych kurtek i przejętych, poważnych twarzy młodych mężczyzn (nie zapominaj, że w tamtych czasach na takim uniwersytecie studiowali jedynie chłopcy, choć teraz ty, droga córeczko, mogłabyś wstąpić na każdą uczelnię, jaka by ci się tylko zamarzyła). Pięćset par oczu oddało mu spojrzenie.

«Ten problem zostawiam otwarty. Sami go rozwiążcie".

Rossi uśmiechnął się i wyszedł z blasku reflektora.

W sali wykładowej zaczął się ruch. Studenci zaczęli rozmawiać, głośno się śmiać, z hałasem zbierali swoje rzeczy. Rossi miał zwyczaj siadać po wykładzie na skraju podium, dokąd podchodzili bardziej pilni uczniowie, zadając mu wiele pytań. Rozmawiał z nimi poważnie, a jednocześnie żartobliwie. Kiedy ostatni odszedł, zbliżyłem się do profesora.

«Witaj, Paul, przyjacielu! – wykrzyknął. – Chodźmy stąd. Porozmawiamy sobie po niemiecku".

Klepnął mnie przyjacielsko po ramieniu i opuściliśmy audytorium.

Gabinet Rossiego zawsze mnie rozśmieszał, gdyż stanowił zaprzeczenie tradycyjnego pojęcia o pracowni profesora – schludnie ustawione książki na półkach, ekspres do kawy na parapecie okna, kwiaty na biurku, które zawsze były podlane, i sam użytkownik ubrany nienagannie w tweedowe spodnie oraz białą koszulę i krawat. Rossi przed wielu laty przybył do Stanów Zjednoczonych z uniwersytetu oksfordzkiego. Miał szczupłą, typowo angielską twarz i nieprawdopodobnie błękitne oczy.

Któregoś razu wyznał mi, że odziedziczył to po swym ojcu, emigrancie z Toskanii, który osiedlił się w hrabstwie Sussex i uwielbiał dobrze zjeść. Patrząc jednak na twarz Rossiego, widziało się w jego obliczu zdecydowanie i ład, taki sam jak zmiana warty przed pałacem Buckingham.

Ale jego umysł był rzeczą całkiem odmienną. Mimo czterdziestu lat praktyki w zawodzie cały czas kipiał pasją poznawania nieodkrytego. Gdy tylko kończył jedne badania, całkowicie zmieniał dziedzinę zainteresowania. Dlatego studenci różnych kierunków tak skwapliwie szukali u niego wskazówek. Czułem się szczęśliwy, że mogę korzystać z łaski jego rad. Jednocześnie był najmilszym człowiekiem na świecie, najserdeczniejszym przyjacielem, jakiego miałem w życiu.

«No dobrze – powiedział, zajmując się ekspresem do kawy i wskazując mi krzesło. – Jak idzie praca?"

Przekazałem mu wyniki kilkutygodniowych badań i dłuższą chwilę rozmawialiśmy o handlu między Utrechtem a Amsterdamem na początku siedemnastego wieku. Rozlał kawę w porcelanowe filiżanki, a sam rozparł się za wielkim biurkiem. Gabinet pogrążony był w miłym półmroku wiosennego popołudnia. Wyjąłem antykwaryczną ciekawostkę.

«Pobudzę twoją ciekawość, Ross – zacząłem. – Ktoś przez przypadek zostawił na moim biurku raczej zakazaną książkę. Po dwóch dniach, kiedy nikt się po nią nie zgłosił, przynoszę ją tobie, żebyś na nią zerknął".

«Daj mi ją – odstawił porcelanową filiżankę i wyciągnął rękę po księgę. – Piękna oprawa. To chyba welin… i te wytłoczenia na grzbiecie".

Na widok grzbietu księgi zmarszczył pogodną zazwyczaj twarz.

«Lepiej ją otwórz" – powiedziałem.

W niewytłumaczalny sposób biło mi serce, gdy czekałem, aż odkryje to samo co ja: niezapisane stronice. Otworzył książkę w samym środku. Nie widziałem, co zobaczył, ale bacznie wpatrywał się w wolumin. Po chwili przeniósł na mnie wzrok. Twarz miał stężałą – nigdy u nikogo nie widziałem takiego wyrazu oblicza. Przewracał stronice księgi, podobnie jak ja wcześniej. Wcale mnie to nie zdziwiło.

«Puste. – Odłożył otwartą księgę na biurko. – Kompletnie puste".

«Czy to nie dziwne?"

Kawa w mej filiżance zupełnie ostygła.

«To bardzo stara książka. Ale nie dlatego pusta, że nieskończona. Przerażający jest ten symbol na okładce".

«Zgadzam się – zacząłem dziarskim głosem, ale szybko wróciłem do rozumu. – Tak jakby to stworzenie chciało pożreć wszystko, co je otacza".

Odniosłem wrażenie, że Rossi nie może oderwać wzroku od wizerunku pośrodku księgi. Po chwili jednak zdecydowanie zamknął wolumin i zakręcił filiżanką, nie przykładając jej jednak do ust.

«Skąd to masz?" – zapytał.

«Już mówiłem, dwa dni temu ktoś zostawił ją w moim gabineciku w bibliotece. Sądzę, że powinienem oddać tę księgę do Działu Cymeliów, choć szczerze mówiąc, myślę, że ona do kogoś należy".

«O tak, niewątpliwie – odparł Rossi, spoglądając na mnie z ukosa. Jest to czyjaś własność".

«A wiesz czyja?"

«Tak, twoja".

«Dlaczego? Ja tylko ją znalazłem na moim… – Wyraz jego twarzy powstrzymał mnie przed dalszymi pytaniami. W półmroku zalegającym pokój Rossi sprawiał wrażenie o dziesięć lat starszego. – Dlaczego mówisz, że jest moja?"

Rossi powoli wstał zza biurka, podszedł do małej drabinki, wspiął się po niej po dwóch stopniach i wyciągnął niewielką książkę w ciemnej oprawie. Przez chwilę obracał ją w dłoniach, po czym niechętnie mi ją podał.

«Co o tym myślisz?" – zapytał.

Książka była mała, oprawiona w aksamit jak stary modlitewnik, bez żadnych napisów na grzbiecie i froncie. Spięta była mosiężnym klipsem. Otworzyła się natychmiast pośrodku. Na rozłożonych stronach ujrzałem swego… mówię swego… smoka. Tym razem znów miał wysunięte szpony, w rozwartej paszczy bielały ogromne kły, w pazurach powiewał ten sam proporzec z gotyckim napisem.

«Naturalnie – powiedział Rossi. – Znam to doskonale. To druk z Europy Środkowej, z około tysiąc pięćset dwunastego roku – pisany już ruchomą czcionką".

Powoli kartkowałem książkę. Na pierwszych stronicach nie było ani tytułów, ani paginacji.

«Co za dziwny zbieg okoliczności".

«Poplamiła ją morska woda, zapewne podczas podróży przez Morze Czarne. Nawet Smithsonian Institution nie jest w stanie powiedzieć, co działo się podczas tego rejsu. Ostatnio poddałem ją analizie chemicznej. Kosztowało mnie to trzysta dolarów. Dowiedziałem się, że znajduje się na niej kurz sprzed tysiąc siedemsetnego roku. Ponadto osobiście udałem się do Stambułu, by dowiedzieć się czegoś więcej o pochodzeniu tej książki. Ale najdziwniejszy jest sposób, w jaki ją zdobyłem".

Oddałem mu stary i kruchy starodruk.

«Gdzie ją kupiłeś?" – zapytałem.

«Znalazłem ją na swoim biurku, kiedy byłem jeszcze magistrem".

Po krzyżu przeszedł mi zimny dreszcz.

«Na biurku?"

«W moim gabineciku w uniwersyteckiej bibliotece. Też takie mamy. Ich tradycje sięgają aż siedemnastowiecznych klasztorów".

«Ale… ale skąd masz tę książkę? Czy to jakiś prezent?"

«Może. – Rossi tajemniczo się uśmiechnął. Najwyraźniej panował nad swym zachowaniem. – Jeszcze filiżankę kawy?"

«Poproszę" – odparłem ze ściśniętym gardłem.

«Wszelkie moje wysiłki znalezienia jej właściciela zawiodły. Biblioteka nie przyznawała się do tej księgi. O tym woluminie nie wiedziano nawet w bibliotece British Museum, która oferowała mi za niego znaczną cenę".

«I nie chciałeś go sprzedać?"

«Oczywiście, że nie. Przecież lubię zagadki. To sól i pieprz każdego historyka. To nagroda za to, że spogląda historii prosto w oczy i mówi: «Wiem, kim jesteś. I nie oszukasz mnie»".

«Więc co? Czy sądzisz, że ten większy egzemplarz został wykonany przez tego samego drukarza w tym samym czasie?"

Zabębnił palcami po okiennym parapecie.

«Od wielu lat o tym nie myślałem… a w każdym razie starałem się nie myśleć. Ale tak naprawdę sprawa ta ciągle mi ciąży. – Wskazał czarną lukę między książkami. – Na tej najwyższej półce jest wiele braków. Książki, o których wolę nie myśleć".

«Ale tę możesz tam wstawić. Nie ma książek niezastąpionych".

«Nie ma" – odparł do wtóru z ponownym świstem ekspresu do kawy.

W tamtych czasach wciąż brakowało mi snu i byłem przepracowany. Zniecierpliwiony zapytałem:

«A twoje badania? Chodzi mi nie tylko o analizy chemiczne. Czy próbowałeś dowiedzieć się czegoś więcej?"

«Próbowałem – ujął w drobne dłonie kubek z kawą. – Obawiam się, że muszę powiedzieć ci coś więcej – dodał cicho. – Być może muszę też prosić cię o wybaczenie… sam zrozumiesz dlaczego… jakkolwiek nigdy świadomie nie przekazywałem tego swoim studentom. Żadnemu z nich. Uśmiechnął się smutno. – Słyszałeś o Vladzie Tepesie-Palowniku?"

«Tak, o Draculi. Feudalnym księciu z Karpat, znanym jako Bela Lugosi".

«Był nim… lub jednym z nich. Starożytny ród, którego najbardziej odrażający przedstawiciel doszedł do władzy. I ty wpadłeś na jego trop w bibliotece… prawda? To zły znak. Kiedy w tak dziwaczny sposób trafiła do mnie książka i przeczytałem to słowo… jak też nazwy Transylwania, Wołoszczyzna, Karpaty…"

Zastanawiałem się, czy był to zawoalowany komplement… Rossi lubił studentów bez reszty oddanych nauce, ale nie chciałem przerywać jego zwierzeń.

«Tak więc Karpaty. Zawsze stanowiły mistyczne miejsce dla historyków. Jeden z uczniów Occama wybrał się w tamte strony – podejrzewam, że przez czystą głupotę – a wynikiem jego wyprawy była śmieszna broszurka zatytułowana Filozofija zgrozy. Niewątpliwie historia Draculi jest zagmatwana i pełna znaków zapytania. W piętnastym wieku władał Wołoszczyzną hospodar, znienawidzony zarówno przez poddanych, jak i imperium osmańskie. Uważany jest za jednego z najokrutniej szych tyranów Europy. Szacuje się, iż podczas swoich rządów zamordował co najmniej dwadzieścia tysięcy rodaków z Wołoszczyzny i Transylwanii. Dracula znaczy dosłownie «syn tego, który nazywał się Dracul» – syna smoka. Jego ojciec wziął udział w krucjacie cesarza rzymskiego Zygmunta i został przez władcę wprowadzony do Zakonu Smoka [4]. Istnieją dokumenty świadczące, iż ojciec Draculi, w ramach politycznych przetargów, oddał Turkom syna jako zakładnika, gdzie młodzieniec, poznawszy tortury stosowane przez Osmanów, nabrał do nich zamiłowania. – Rossi potrząsnął głową. – Tak czy owak Vlad zginął w walce z Turkami lub też zabili go przez pomyłkę jego żołnierze. Pochowano go na wyspie na jeziorze Snagov, znajdującym się obecnie na terenie zaprzyjaźnionej z nami Rumunii. Wspomnienie o nim stało się legendą, zwłaszcza wśród przesądnych wieśniaków. A pod koniec dziewiętnastego wieku skandalizujący i melodramatyczny autor – Abraham Stoker – wziął na warsztat Draculę i dostosował go do swojej wyobraźni, tworząc z niego wampira. Vlad Tepes. był niewiarygodnym okrutnikiem, ale naturalnie żadnym wampirem. W samej książce Stokera nie ma ani jednej wzmianki o Vladzie. Jego Dracula wspomina tylko o wspaniałej przeszłości swego rodu – wielkich wojowników zwalczających Turków. – Rossi ciężko westchnął. – Ale Stoker zgromadził wszystkie przydatne mu legendy o wampirach – również te pochodzące z Transylwanii, choć sam Vlad Dracula rządził Wołoszczyzną graniczącą tylko z Transylwanią. W dwudziestym wieku legendy te wskrzesiło Hollywood. I tu zakończyło się moje nonszalanckie podejście do tych spraw".

вернуться

[4] Elitarna organizacja, rodzaj świeckiego zakonu, nawiązywała do tradycji zakonów rycerskich. Została założona 12 grudnia 1408 roku przez Zygmunta Luksemburczyka. Zakon Smoka miał służyć obronie krzyża świętego przed wszystkimi jego nieprzyjaciółmi. Podobno należał do niego wielki książę litewski, Witold.