Выбрать главу

«0 twojej ciotce».

«Skoro tak bardzo ci się spodobała, moja matka nie przypadnie ci do gustu – odparła z prowokującym śmiechem. – Ale o tym przekonamy się jutro. Teraz tutaj musimy czegoś poszukać».

«Ale czego? Przestań być taka tajemnicza».

Puściła mimo uszu moje pytanie i przez wielkie, rzeźbione w drewnie drzwi weszliśmy do budynku.

«Renesansowe?» – zapytałem szeptem, ale Helen potrząsnęła przecząco głową.

«Dziewiętnastowieczna podróbka. Zresztą oryginalny księgozbiór trafił do Pesztu dopiero w ubiegłym wieku. Wcześniej mieścił się w Budzie, podobnie jak cały uniwersytet. Jeden z bibliotekarzy powiedział mi, że najstarsze książki z tej kolekcji przekazane zostały bibliotece w szesnastym wieku przez rody, które uciekały przed tureckimi najeźdźcami. Sam więc widzisz, że i Turkom zawdzięczamy to i owo. Kto wie, jaki los spotkałby te księgi, gdyby nie oni?»

Z radością wszedłem do biblioteki. Pachniało tam jak w domu. Budynek urządzony został w stylu neoklasycznym o ścianach wyłożonych ciemną, ozdobną boazerią, pełen balkonów, galerii i fresków. Ale moją uwagę przykuwały głównie same książki: setki tysięcy książek umieszczonych wzdłuż ścian poszczególnych sal, od podłogi do sufitu, ich czerwone, brązowe i złocone oprawy. Ustawione były równymi rzędami, a marmurkowe wyklejki książek, tak delikatne w dotyku, onieśmielały. Zastanawiałem się, gdzie ukryto je na czas wojny i ile czasu zajęło ponowne ich ułożenie na zrekonstruowanych regałach.

Przy długich stołach siedziało kilkunastu studentów. Za wielkim biurkiem młody człowiek segregował woluminy. Helen podeszła do niego i zamieniła kilka słów. Młodzieniec skinął głową i zaprowadził nas do rozległej czytelni. Czekało tam już na nas opasłe tomisko położone na jednym ze stolików. Bibliotekarz odszedł, a Helen ściągnęła rękawiczki.

«No tak – powiedziała cicho. – To jest właśnie ta księga, którą pamiętam. Przejrzałam ją pobieżnie rok temu, tuż przed wyjazdem z Budapesztu, ale nie sądziłam, by mogła mi się na coś przydać».

Otworzyła wolumin na pierwszej stronie. Tytuł był w nieznanym mi języku. Słowa wydawały się dziwnie znajome, ale żadnego nie potrafiłem przetłumaczyć.

«Po jakiemu to?» – zapytałem, dotykając palcem pierwszego słowa tytułu napisanego brązowym atramentem na wytwornym, grubym papierze.

«Po rumuńsku».

«Umiesz to odczytać?»

«Pewnie. – Położyła dłoń na stronicy tak, że jej palce zetknęły się prawie z moimi. Mimochodem zauważyłem, iż mamy dłonie tej samej wielkości, choć jej palce były kształtniejsze, a paznokcie starannie przycięte. – O, tu… Czy znasz francuski?»

«Oczywiście – powiedziałem i w jednej chwili pojąłem, o co jej chodzi. Zacząłem tłumaczyć tytuł: Ballady o Karpatach, 1790».

«Dobrze – odrzekła. – Bardzo dobrze».

«Myślałem, że nie znasz rumuńskiego».

«Mówię słabo, ale potrafię dobrze czytać. W szkole przez dziesięć lat miałam łacinę, a ciotka uczyła mnie w domu pisać i czytać po rumuńsku. Oczywiście wbrew woli mojej mamy, która jest osobą bardzo upartą. Rzadko kiedy wspomina o Transylwanii».

«A co jest w tej księdze?»

Delikatnie odwróciła stronicę. Ujrzałem długą kolumnę całkowicie niezrozumiałego dla mnie tekstu, pisanego wprawdzie łacińskim alfabetem, ale poszczególne litery zdobione były krzyżami, znakami diakrytycznymi i innymi najprzeróżniejszymi symbolami, których znaczenia nawet się nie domyślałem. Przypominało to bardziej jakieś magiczne pismo niż zwykły romański tekst.

«Trafiłam na tę księgę tuż przed wyjazdem do Anglii. W tej bibliotece znajduje się niewiele materiałów dotyczących wampirów. Znalazłam tylko kilka ogólnych opracowań, gdyż Maciej Korwin, król bibliofil, przez jakiś czas interesował się tym tematem».

«Hugh powiedział to samo».

«Słucham?»

«Wyjaśnię ci to później. Teraz mów ty».

«Cóż, nie chciałam niczego przeoczyć, więc przewertowałam olbrzymią ilość materiałów dotyczących historii Wołoszczyzny i Transylwanii.

Praca ta zajęła mi kilka miesięcy. Większość dokumentów dotyczących Transylwanii jest po węgiersku i pochodzi z czasów panowania Węgier nad tym regionem. Natknęłam się jednak również na materiały rumuńskie. Masz przed sobą zbiór ludowych pieśni z Transylwanii i Wołoszczyzny zebranych przez anonimowego badacza folkloru. Wiele z zamieszczonych tu tekstów to znacznie więcej niż tylko ludowe piosenki. Są to całe epickie poematy».

Poczułem lekkie rozczarowanie. Spodziewałem się ujrzeć unikalne dokumenty historyczne dotyczące Draculi.

«Czy w księdze tej znajdują się jakieś wzmianki o naszym przyjacielu?» – zapytałem.

«Obawiam się, że nie. Lecz jeśli dobrze pamiętam, jedna z pieśni nawiązuje do tego, co pokazał nam Selim Aksoy w archiwum w Stambule. Chodzi o wzmiankę o karpackich mnichach, którzy pojawili się w mieście na wozie zaprzężonym w muły. Pamiętasz? Szkoda, że nie ma tu z nami Turguta. On by nam to wszystko dokładnie przetłumaczył».

Zaczęła z uwagą kartkować księgę. Niektóre z dłuższych tekstów zilustrowane zostały na górnym marginesie drzeworytami przedstawiającymi ludowe wzory, prymitywne wizerunki drzew, domów i zwierząt. Druk był wyraźny, lecz sama księga wykonana najpewniej domowymi sposobami. Helen wodziła palcem po wersach pieśni, poruszając przy tym bezgłośnie wargami.

«Niektóre z nich są bardzo smutne. Mentalność Rumunów różni się jednak znacznie od węgierskiej».

«Nie rozumiem».

«Węgierskie przysłowie mówi: Madziar czerpie przyjemność ze smutku. I to prawda. Węgierskie pieśni są przepełnione smutkiem i tęsknotą, a wioski pełne przemocy, pijaństwa i samobójstw. Ale Rumunia jest jeszcze bardziej nostalgiczna. Moim zdaniem nie bierze się to z samej natury życia. – Pochyliła się nad księgą. – Posłuchaj tego, to jedna z typowych, rumuńskich pieśni».

Tłumaczenie szło jej kulawo, lecz tekst przypominał trochę pieśń, jaką czytałem w jednej z książek z mego własnego księgozbioru.

Martwa dziewczynka była słodka i czuła, Ale na buzi jej siostry gości ten sam uśmiech. Mówi do swej matki: «Och, mamo kochana, Moja martwa siostrzyczka każe się nie lękać, Bo mnie przekazała nieprzeżyte życie, Bym mogła nim właśnie uradować ciebie». Ale nie, jej matka nie unosi głowy Znad truchła świeżo zmarłej, kochanej córeczki.

«Wielki Boże! – wykrzyknąłem, a po krzyżu przeszedł mi zimny dreszcz. – Teraz już rozumiem, że ludzie, którzy tworzyli takie pieśni, wierzyli w wampiry… a nawet powołali je do życia».

«Zgadza się – mruknęła Helen i zaczęła dalej kartkować księgę. Chwileczkę… – urwała gwałtownie. – To chyba to».

Wskazała na krótką zwrotkę ozdobioną drzeworytem przedstawiającym wizerunki domów i zwierząt w splotach ciernistego lasu.

Siedziałem w bezruchu, podczas gdy Helen w myślach tłumaczyła tekst. Po bardzo długiej chwili podniosła na mnie wzrok. Jej oczy lśniły.

«Sam posłuchaj. Przetłumaczę ci to dosłownie».

Zapisałem dla Ciebie dokładne tłumaczenie tego tekstu, które przed dwudziestu laty utrwaliłem w moich papierach.

I podjechali do bram, do bram wielkiego miasta. Dotarli tam z krainy, gdzie rządziła śmierć. «Jesteśmy ludźmi Boga, mnichami z gór karpackich, Świętymi mężami, którzy wieszczą zło. Niesiemy do miasta wieść o strasznej pladze My, słudzy swego pana, opłakujący jego śmierć». I wjechali do miasta, które z nimi łkało, Łkało już od chwili, gdy się pojawili.

I znów na dźwięk tych dziwacznych wersów przeszedł mi po grzbiecie dreszcz. Ale nie dawałem za wygraną.

«Tekst jest bardzo ogólnikowy. Wspomina wprawdzie o Karpatach, ale podobnych, starych dokumentów istnieją setki. A wielkie miasto może znaczyć cokolwiek. Może chodzi tu o Miasto Boga, o Królestwo Niebieskie?»

Helen energicznie potrząsnęła głową.

«Nie sądzę. Dla mieszkańców Bałkanów i Europy Środkowej, zarówno dla chrześcijan, jak i muzułmanów, wielkim miastem zawsze był Konstantynopol, chyba że weźmiesz pod uwagę rzesze pielgrzymów, którzy od stuleci wędrują do Jerozolimy lub Mekki. Ale ta wzmianka o pladze i mnichach… ona ma konkretny związek z fragmentem z książki, który pokazał nam Selim Aksoy. Czyżby panem wspomnianym w pieśni nie mógł być sam Vlad Tepes?»

«Może – odparłem powątpiewająco. – Ale mamy ważniejsze sprawy na głowie. Jak stara jest twoim zdaniem ta pieśń?»

«Trudno jest określić wiek ludowej poezji – powiedziała Helen, obrzucając mnie zamyślonym wzrokiem. – Książkę wydrukowano, jak sam widzisz, w roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym. Ale poezja ludowa ma długie życie, przetrwa nawet i czterysta lat. Tak więc ta pieśń może pochodzić z początków piętnastego wieku. Może być nawet starsza, ale w takim przypadku nie pasuje do naszych poszukiwań».

«Ciekawy jest ten drzeworyt» – zauważyłem, przyglądając się z uwagą ilustracji.

,»W książce znajdziesz ich całe mnóstwo – mruknęła Helen. – Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przeglądałam ten wolumin, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ten rysunek akurat nie ma nic wspólnego z treścią samego tekstu. Chciałbyś, aby drzeworyt przedstawiał pogrążonego w modlitewnej ekstazie mnicha lub otoczone wyniosłymi murami miasto?»

«Zgoda – odparłem po krótkim namyśle. – Ale przypatrz się tej ilustracji dokładniej. – Pochyliliśmy się nad księgą tak, że nasze głowy prawie się ze sobą zetknęły. – Szkoda, że nie mamy szkła powiększającego mruknąłem. – Czy nie odnosisz wrażenia, że w tym lesie… czy chaszczach… czymkolwiek to jest… kryją się jakieś stwory? Nie jest to wielkie miasto, ale jeśli dokładniej się przyjrzysz, zobaczysz budowlę przypominającą kościół z krzyżem na kopule, a obok…»