Выбрать главу

Sięgnął po butelkę z tokajem, ale flaszka była już pusta, więc z ciężkim westchnieniem odstawił ją ponownie na stół.

«Prawie przeszedłem już tę próbę ognia. Datę ślubu wyznaczyliśmy na koniec czerwca. Wieczorem, przed końcowym egzaminem, do bardzo późnych godzin nocnych przeglądałem jeszcze raz notatki. Wiedziałem, że materiał mam wykuty na blachę, ale nie mogłem jakoś przestać. Siedziałem w rogu biblioteki mojego college'u, w zacisznym kącie skrytym między regałami, skąd nie musiałem patrzeć na innych, podobnych do mnie maniaków, wertujących notatki.

W tej niewielkiej bibliotece znajdowało się wiele wspaniałych dzieł. Pozwoliłem więc sobie na chwilę wytchnienia i sięgnąłem po tomik sonetów Drydena, stojący na półce tuż obok mnie. Po chwili jednak doszedłem do wniosku, że powinienem raczej trochę odpocząć od słowa pisanego i zapalić papierosa. Odstawiłem więc książkę na półkę i wyszedłem na dziedziniec. Była przepiękna, wiosenna noc. Ćmiłem papierosa i rozmyślałem o Elspeth, szykującej już dla nas przytulny, wiejski domek, oraz o moim najlepszym przyjacielu, który zginął nad polami naftowymi w Ploeszti – bombardował je wraz z Amerykanami – a następnie wróciłem do biblioteki. Ku memu zdumieniu tomik Drydena znów leżał na blacie mego stolika, zupełnie jakbym wcale nie odstawiał go na półkę. Pomyślałem, że od nadmiaru nauki zaczyna mieszać mi się w głowie. Odwróciłem się więc, by odstawić książkę na miejsce, lecz na półce nie było wolnego miejsca. Miałem pewność, że Dryden stał obok Dantego, ale tam znajdowała się inna książka. Miała bardzo stary grzbiet z wygrawerowanym niewielkim wizerunkiem jakiegoś stworzenia. Zdjąłem ją z regału, a ona otworzyła mi się w ręku na… sam wiesz».

Twarz mu śmiertelnie pobladła. Zaczął gorączkowo szukać czegoś w kieszeniach spodni i w końcu wyciągnął paczkę papierosów.

«Nie palisz? – zapytał, zaciągając się mocno dymem. – Zaintrygowało mnie tajemnicze pojawienie się książki, jej starodawny wygląd i złowróżbny wizerunek smoka – tak samo jak ciebie i twoich znajomych. O trzeciej nad ranem w czytelni od dawna nie było już bibliotekarzy, więc zszedłem do katalogów i zacząłem w nich szperać. Natknąłem się tylko na Vlada Tepesa i jego ród. Ponieważ na książce nie było bibliotecznego stempla, zabrałem ją ze sobą do domu.

Marnie spałem tamtej nocy, a rano z trudem skupiałem się nad egzaminem. Myślałem tylko o tym, by udać się do jakichś-innych bibliotek, być może nawet do samego Londynu, i poszperać w ich zbiorach. Ale choć nie miałem na to czasu, nieustannie nosiłem książkę ze sobą i przeglądałem ją przy każdej nadarzającej się okazji. Raz złapała mnie na tym Elspeth, a kiedy jej wszystko wyjaśniłem, znienawidziła książkę. Choć od ślubu dzieliło nas tylko pięć dni, nie przestawałem myśleć o tym woluminie, nieustannie jej o nim opowiadałem, aż w końcu kategorycznie zabroniła mi o tej książce wspominać.

I wtedy pewnego ranka, na dwa dni przed zaślubinami, wpadł mi do głowy nieoczekiwany pomysł. Nieopodal mej rodzinnej wioski wznosił się wielki dom z okresu Stuartów, stanowiący atrakcyjny zabytek, przystanek wszystkich autokarowych wycieczek po naszym regionie. W czasach szkolnych, kiedy często nas tam prowadzano, wydawał mi się niewymownie nudny, lecz zapamiętałem, że szlachcic, który go zbudował, był zapalonym bibliofilem i zgromadził tam księgi dosłownie ze wszystkich stron świata. Ponieważ przed ślubem nie miałem możliwości wyjechać do Londynu, postanowiłem odwiedzić słynną bibliotekę mieszczącą się w tym domu w nadziei, że znajdę w niej jakieś materiały dotyczące Transylwanii. Rodzicom oświadczyłem, iż wybieram się na długi spacer. Z całą pewnością myśleli, że chcę się spotkać z Elsie.

Był dżdżysty, pochmurny i mglisty poranek. Gospodyni wielkiego domu oświadczyła wprawdzie, że tego dnia budynek jest zamknięty dla zwiedzających, ale pozwoliła mi wejść do biblioteki. Ponieważ słyszała o moim ślubie i znała moją babcię, potraktowała mnie bardzo miło, częstując nawet filiżanką herbaty. Kiedy ściągnąłem z siebie nieprzemakalny płaszcz i wszedłem do biblioteki składającej się z książek ustawionych na dwudziestu wysokich regałach, zapomniałem o bożym świecie.

Szperając pośród białych kruków, które właściciel domu zgromadził w Anglii zapewne już po swej podróży, odnalazłem wreszcie dział dotyczący historii Węgier i Transylwanii, gdzie natknąłem się na materiały o Vladzie Tapesie. Na koniec, ku swej radości i zdumieniu, znalazłem opis jego pogrzebu nad jeziorem Snagov. Uroczystość odbyła się pod ołtarzem wcześniej przez Vlada odrestaurowanym. Relacja ta stanowiła odbicie legendy opisanej przez pewnego Anglika, poszukiwacza przygód, który zawędrował w tamte strony. Na karcie tytułowej swego dziełka określał siebie skromnym mianem «Podróżnik» i żył w czasach właściciela domu z epoki Stuartów. Jak sam widzisz, doszło do tego prawie sto trzydzieści lat po śmierci Vlada.

Podróżnik odwiedził monaster nad Snagov w roku tysiąc sześćset piątym. Odbył wiele rozmów z żyjącymi tam mnichami. Powiedzieli mu, że legenda wspomina o wielkiej księdze, największym skarbie monasteru, wyłożonej podczas pogrzebu Vlada, w której wszyscy uczestniczący w ceremonii mnisi złożyli swe podpisy. Nieumiejący pisać rysowali sylwetkę smoka jako hołd składany Zakonowi Smoka. Podróżnik, niestety, nie wspomina, co się później z tą księgą stało. Uznałem to za fakt godny najwyższej uwagi. Następnie Podróżnik poprosił mnichów, by pokazali mu grób, a ci zaprowadzili go do płaskiej, kamiennej płyty wmurowanej w posadzkę świątyni tuż przed ołtarzem. Widniał na niej namalowany wizerunek Vlada Draculi oraz łacińskie słowa, również namalowane, gdyż Podróżnik nie dostrzegł śladu rytów. Uderzył go brak zwyczajowego krzyża na grobowej płycie. Epitafium, które, gnany nieokreślonym instynktem, dokładnie skopiowałem, napisane było po łacinie».

Hugh zawiesił głos, rozejrzał się czujnie wokół siebie i zgasił niedopałek w popielniczce.

«Kiedy przepisałem te słowa, przez chwilę mozoliłem się nad ich tłumaczeniem. Inskrypcja brzmiała: Czytelniku, odkop go za… Sam ją zresztą dobrze znasz. Na zewnątrz wciąż padał gęsty deszcz, a jedno z obluzowanych okiem w bibliotece nieustannie otwierało się i zamykało, tak że czułem mocne podmuchy wilgotnego powietrza. Byłem bardzo poruszony i rozlałem na książkę herbatę. Zawstydzony własną niezgrabnością wycierałem wolumin i zerknąłem przypadkowo na zegarek. Dochodziła trzynasta i powinienem już wracać do domu na obiad. Ponieważ nie znalazłem innych materiałów na interesujący mnie temat, odstawiłem książki na półkę, gorąco podziękowałem gospodyni i ruszyłem spiesznie alejkami okolonymi krzewami czerwcowych róż.

Gdy dotarłem do domu mych rodziców, oczekiwałem, że wszyscy będą już siedzieć przy stole. Ale tam panował nieopisany rozgardiasz. W środku natknąłem się na kilku przyjaciół rodziny i licznych sąsiadów. Moja matka tonęła we łzach. Ojciec najwyraźniej był załamany. – Hugh zapalił kolejnego papierosa. W nadciągającym, wieczornym zmroku zapałka drżała w jego dłoni. – Położył mi na ramieniu dłoń i powiedział, że kiedy Elsie wracała pożyczonym samochodem z zakupów w sąsiednim miasteczku, na głównej drodze doszło do wypadku. Bardzo mocno padało. Świadkowie twierdzą, że gwałtownie zahamowała, jakby coś stanęło przed nią na drodze. Dzięki Bogu żyje, ale stan jest bardzo ciężki. Jej rodzice pojechali do szpitala, a moi czekali na mnie w domu, by zakomunikować mi tę tragiczną wiadomość.

Wskoczyłem do samochodu i jak wariat pojechałem, sam o mało nie powodując po drodze wypadku. Wiem, niechętnie tego słuchasz, ale… leżała z obandażowaną głową, a oczy miała szeroko otwarte. Tak właśnie wyglądała. Teraz przebywa w specjalnym domu, gdzie ma wprawdzie świetną opiekę, ale nie mówi, nic nie rozumie, nie może też samodzielnie jeść. To coś okropnego… – Głos zaczął mu drżeć. – To straszne. Zawsze sądziłem, że był to zwykły wypadek, ale teraz, po wysłuchaniu twej opowieści… o przyjacielu Rossiego, Hedgesie… o twoim… o twoim kocie… sam już nie wiem, co myśleć».

Zaciągał się łapczywie nowym papierosem. Głośno odetchnąłem.

«Bardzo, bardzo mi przykro. Cóż mam powiedzieć. Ale chyba wiem, co czujesz».

«Dziękuję. – Robił wszystko, by wrócić do równowagi. – Minęło już kilka lat, a czas leczy rany. Ale po prostu tamto…»

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, lecz teraz już domyślam się, czego nie dopowiedział… czcze słowa, niewysłowiony smutek po stracie najbliższej osoby. Siedzieliśmy w milczeniu, a między nami zawisła przeszłość. Kelner postawił na naszym stoliku świecę w szklanej lampie. Do restauracji napływali goście, z zewnątrz dochodził gwar ludzkich głosów i śmiechu.

«Zdumiała mnie twoja relacja o Snagov – powiedziałem po dłuższej chwili. – Nie znałem tych szczegółów. Nie słyszałem ani o inskrypcji, ani o namalowanej twarzy, ani o braku krzyża. Zgodność inskrypcji ze słowami, które Rossi odkrył na mapach w stambulskim archiwum, jest niebywale ważna. Moim zdaniem stanowi dowód, że grobowiec Draculi rzeczywiście znajduje się nad Snagov. – Ścisnąłem palcami skronie. Dlaczego więc mapa – mapa ze smokiem w książkach i ta w archiwum nie odpowiada topografii Snagov, dlaczego nie ma tam jeziora, nie ma wyspy?»

«Sam chciałbym to wiedzieć».

«Czy po tamtym zdarzeniu prowadziłeś jeszcze jakieś badania nad Draculą?»

«Przez kilka lat nie ruszałem tej sprawy. – Hugh zgniótł kolejny niedopałek papierosa. – Nie miałem do tego serca. Ale mniej więcej przed dwoma laty znów zacząłem o nim rozmyślać, a kiedy przystąpiłem do pracy nad obecną książką, książką o Węgrzech, postanowiłem mieć oko również na Draculę».