Выбрать главу

«Nie ma sprawy».

Zaczęły rozmowę, ona swym kontraltem, a matka lekko schrypniętym głosem. Ponownie rozejrzałem się dyskretnie po izbie. Matka Helen prowadziła zdumiewająco proste życie – zapewne takie samo jak jej sąsiedzi – a jednocześnie bardzo samotne. Zauważyłem tylko trzy książki, żadnych zwierząt, żadnych kwiatów z wyjątkiem doniczki na parapecie okna. Jej dom przypominał zakonną celę.

Kiedy ponownie przeniosłem na nią wzrok, ze zdziwieniem skonstatowałem, że wygląda wyjątkowo młodo – o wiele młodziej niż moja matka. Wprawdzie w jej włosach srebrzyły się białe pasma, a twarz naznaczył czas, było jednak w niej coś zdrowego, jakaś młodzieńczość, której nie potrafił ukryć nawet jej wieśniaczy ubiór. Mogła mieć nawet kilkunastu mężów – błysnęła mi w głowie myśl – jednak zachowała klasztorne wyciszenie. Ponownie przesłała mi uśmiech, a ja go jej oddałem. Uśmiech kobiety był tak serdeczny, że z trudem powstrzymałem się, by nie dotknąć jej dłoni siekających kartofle.

«Moja mama chciałaby się dowiedzieć o tobie wszystkiego» – odezwała się Helen.

Tłumaczyła pytania, na które odpowiadałem najdokładniej, jak umiałem. Matka Helen przewiercała mnie wzrokiem, jakby z góry znała moje odpowiedzi. Z której części Stanów Zjednoczonych pochodzę? Po co przyjechałem na Węgry? Kim są moi rodzice? Czy nie mają nic przeciwko temu, że wyjeżdżam tak daleko? W jaki sposób poznałem Helen? Zadała kilka kolejnych pytań, których Helen najwyraźniej nie przetłumaczyła. Przy jednym z nich matka delikatnie pogłaskała córkę po policzku. Helen sprawiała wrażenie bardzo wzburzonej i nie śmiałem wypytywać jej o szczegóły. Później rozmawialiśmy już o moich studiach, planach, o tym, co najbardziej lubię jeść.

Gdy już matka Helen zaspokoiła swoją ciekawość, wrzuciła do dużego garnka posiekane warzywa i kawałki mięsa, dodała do nich czegoś czerwonego i postawiła na ogniu. Wytarła dłonie w fartuch, usiadła naprzeciwko nas i zaczęła spoglądać na nas w milczeniu, jakby czas w ogóle się dla niej nie liczył. W końcu Helen niespokojnie się poruszyła i chrząknęła. Zrozumiałem, że zamierza wyjaśnić powód naszej wizyty. Matka słuchała słów córki z nieruchomą twarzą, dopóki ta nie wskazała na mnie ręką i nie padło słowo «Rossi». Wiele trudu kosztowało mnie zachowanie równowagi umysłu, gdy siedziałem w kompletnie obcej dla mnie węgierskiej wiosce, a matka Helen wierciła mnie spokojnym wzrokiem. W tej chwili jednak zamrugała oczyma, jakby ktoś chciał ją uderzyć. Następnie skinęła głową i zadała córce jakieś pytanie.

«Pyta, od jak dawna znasz profesora Rossiego?»

«Od trzech lata.

«Teraz opowiem jej o jego zniknięciu» – wyjaśniła Helen.

Cichym głosem, z wolna, jakby wbrew własnej woli, zaczęła opowieść, czasami gestykulując, czasami malując rękami jakieś obrazy w powietrzu. Dotarło do mnie słowo «Dracula», na którego dźwięk jej matka pobladła i kurczowo zacisnęła palce na krawędzi stołu. Helen i ja zerwaliśmy się na równe nogi. Córka podała jej szklankę wody. Starsza kobieta powiedziała coś szybko schrypniętym głosem.

«Mówi, że od początku wiedziała, iż tak się to właśnie skończy» wyjaśniła Helen, odwracając się w moją stronę.

Stałem, spoglądając bezradnie na obie kobiety, ale po kilku łykach wody matka Helen najwyraźniej wróciła do równowagi. Uniosła twarz, ku memu zdumieniu ujęła mnie za rękę i zmusiła, bym ponownie usiadł na krześle. Trzymała mnie czule, pieszczotliwie, zupełnie jakby traktowała mnie jak dziecko, które należało uspokoić. Nie wyobrażałem sobie, by jakakolwiek niewiasta pochodząca z mojej kultury, zrobiła coś podobnego podczas pierwszego spotkania z nieznanym jej mężczyzną. Zrozumiałem wreszcie, co Helen miała na myśli, mówiąc, że z dwóch starszych kobiet w jej rodzinie najbardziej polubię właśnie matkę.

«Chce wiedzieć, czy naprawdę wierzysz w to, że profesora Rossiego przejął Dracula».

Wciągnąłem głęboko w płuca powietrze.

«Wierzę».

«Chce też wiedzieć, czy naprawdę darzysz profesora Rossiego aż takim uczuciem».

Choć twarz miała poważną, w jej głosie wyczułem pogardliwe nutki. Gdybym był pewien, że mogę bezpiecznie ująć jej dłoń swoją wolną ręką, uczyniłbym to bez wahania.

«Oddałbym za niego życie».

Powtórzyła moje słowa matce, która nieoczekiwanie ścisnęła mi dłoń z siłą imadła. Później dopiero dotarło do mnie, że moc ta brała się z jej wieloletniej, nieustannej, morderczej pracy. Czułem szorstkość skóry i nagniotki na jej dłoniach, podpuchnięte palce. Spoglądając na jej drobne, a zarazem mocne dłonie, pojąłem, iż ręce te są znacznie starsze niż osoba, do której należą.

Po chwili matka Helen puściła mą dłoń, wstała i podeszła do skrzyni stojącej w nogach jej łóżka. Powoli uniosła pokrywę, przesunęła w środku kilka przedmiotów i wyjęła pakiet listów. Oczy Helen rozszerzyły się ze zdumienia, zadała ostrym tonem jakieś pytanie, ale jej matka puściła jej słowa mimo uszu. W milczeniu wróciła do stołu i wręczyła mi pakiet.

Listy były w kopertach bez znaczków pocztowych, pożółkłe ze starości i związane czerwoną tasiemką. Matka Helen ujęła moją dłoń zaciśniętą na listach, jakby domagając się, bym otaczał je czcią. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na nazwisko adresata na pierwszej kopercie, bym nieomylnie rozpoznał pismo Rossiego. Nazwisko to nieustannie tkwiło w zakamarkach mej pamięci, a adres nadawcy brzmiał: Kolegium Świętej Trójcy, Oksford, Anglia".

44

«Do głębi poruszył mnie widok listów Rossiego, ale przede wszystkim musiałem wypełnić pewne swoje zobowiązania.

«Helen – powiedziałem, odwracając się w jej stronę. – Wiem, że czasami odnosiłaś wrażenie, że nie wierzę w opowieść o twoich narodzinach. Nie wierzyłem aż do teraz. Wybacz».

«Jestem równie zaskoczona jak ty – odparła cicho. – Matka nigdy mi nie wspominała, że ma listy Rossiego. Ale nie były pisane do niej, prawda? A w każdym razie nie ten pierwszy».

«Zgadza się. Ale znam to nazwisko. To jeden z większych angielskich historyków literatury… Specjalizował się w osiemnastym wieku. Czytałem na studiach pewną jego książkę, a Rossi wspominał o nim w jednym z listów, które mi dał».

Helen patrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem.

«A co to ma wspólnego z Rossim i moją matką?»

«Zapewne bardzo dużo. Nie rozumiesz? Musiał to być Hedges, przyjaciel Rossiego… pamiętasz, to Rossi ukuł dla niego to przezwisko. Musiał pisać do niego z Rumunii, choć zupełnie nie rozumiem, w jaki sposób te listy znalazły się w posiadaniu twej matki».

Matka Helen siedziała z rękami złożonymi na podołku i spoglądała na nas wzrokiem wyrażającym bezmiar cierpliwości. Odnosiłem jednak wrażenie, iż dostrzegam w jej twarzy cień nieposkromionego podniecenia. Powiedziała coś do córki, a ta natychmiast przetłumaczyła mi jej słowa zdławionym głosem:

«Mówi, że opowie ci całą historię».

Z emocji prawie odebrało mi dech. Była to bardzo kulawa rozmowa. Starsza kobieta mówiła powoli, a Helen tłumaczyła jej słowa, niejednokrotnie zatrzymując się, najwyraźniej zdumiona rewelacjami objawianymi przez jej matkę. Zapewne słyszała wcześniej tę historię jedynie w ogólnych zarysach i teraz opowieść matki wstrząsnęła nią do głębi. Kiedy późnym wieczorem wróciłem do hotelu, spisałem ją z pamięci najwierniej, jak umiałem. Pamiętam, że zajęło mi to czas prawie do bladego świtu. Wtedy wydarzyło się też wiele dziwnych rzeczy i powinienem być śmiertelnie zmęczony. Przypominam sobie jednak, że spisałem wszystko niezwykle skrupulatnie, a robiłem to w jakimś osobliwym uniesieniu".

«Jako dziecko mieszkałam w malutkiej wiosce P. w Transylwanii, nieopodal rzeki Arges. Miałam liczne rodzeństwo, braci i siostry, z których większość do dzisiaj mieszka w tamtych stronach. Ojciec utrzymywał, że pochodzimy ze starej, szlacheckiej rodziny, która jednak podupadła w złych czasach i jako dziecko wzrastałam bez butów i ciepłego koca. W tym bardzo ubogim regionie dobrze powodziło się jedynie nielicznym węgierskim rodzinom, mieszkającym w przepysznych rezydencjach usytuowanych w dole rzeki. Ojciec był bardzo surowy i żyliśmy w nieustannym strachu przed jego batem. Moja matka często chorowała. Od najmłodszych lat pracowałam na naszym polu nieopodal wioski. Czasami ksiądz przynosił nam trochę żywności i artykułów pierwszej potrzeby, ale generalnie musieliśmy liczyć wyłącznie na siebie.

Kiedy miałam osiemnaście lat, w naszej wiosce pojawiła się kobieta mieszkająca w osiedlu położonym wysoko w górach. Była to vracd, uzdrowicielka, której największy rozgłos przyniosła umiejętność odczytywania przyszłości. Oświadczyła memu ojcu, że przyniosła prezent jemu i jego dzieciom, że słyszała o naszej rodzinie i pragnie przekazać mu coś magicznego, co prawowicie do niego należało. Ojciec był bardzo porywczy i przy każdej okazji wyśmiewał się z babskich przesądów, co nie przeszkadzało mu nacierać czosnkiem wszystkich otworów w naszej chacie: komina, framugi w drzwiach, dziurki od klucza i okien. Miało to odpędzać wampiry. Wygonił brutalnie staruszkę, krzycząc, że nie ma pieniędzy, żeby trwonić je na towary, jakie sprzedaje w okolicy. Później, gdy udałam się do wioskowej studni po wodę, spotkałam tam starowinę. Dałam jej kawałek chleba i napoiłam wodą. Pobłogosławiła mnie i powiedziała, że jestem znacznie lepsza niż mój ojciec, więc chce wynagrodzić mi moje dobre serce. Sięgnęła do przywiązanej do pasa sakwy i wręczyła mi niewielką monetę, radząc, abym strzegła jej jak źrenicy oka, gdyż należała do naszej rodziny. Dodała, że pieniążek pochodzi z zamku wznoszącego się nad rzeką Arges.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam monetę pokazać swemu ojcu, ale tego nie zrobiłam. Bałam się gniewu, w jaki wpadłby na wieść, że rozmawiałam ze starą czarownicą. Ukryłam pieniążek w rogu łóżka, które dzieliłam ze swoją siostrą, i nikomu nie wspomniałam o nim słowem. Czasami, kiedy nikt mnie nie widział, wyciągałam monetę z ukrycia i dokładnie ją oglądałam. Zastanawiałam się cały czas nad powodem, dla którego stara kobieta przekazała ją właśnie mnie. Z jednej strony monety widniał wizerunek dziwacznego stworzenia z długim, skręconym ogonem, a po drugiej ptak i maleńki krzyż.