Выбрать главу

Przez cały wieczór, przy kolacji, a później zmywając i wycierając z matką naczynia, rozmyślałam o cudzoziemcu. Myślałam o jego zagranicznym ubraniu, o tym, jak uprzejmie się kłaniał, o jego nieobecnym a jednocześnie czujnym spojrzeniu i przepięknych, świetlistych oczach. Myślałam o nim przez cały następny dzień, najpierw, gdy pracowałam z siostrami przy warsztacie tkackim, później robiąc obiad, niosąc ze studni wodę i pracując na polu. Kilkakrotnie matka zbeształa mnie, że nie przykładam się należycie do roboty i myślę o niebieskich migdałach. Wieczorem zostałam dłużej na polu, kończąc pielenie zagonu. Z ulgą zobaczyłam, że moi bracia w towarzystwie ojca ruszają w stronę wioski.

Gdy tylko zniknęli mi z oczu, pospieszyłam na skraj lasu. Obcy już tam był. Siedział oparty plecami o pień drzewa. Na mój widok zerwał się na równe nogi i gestem ręki poprosił, abym usiadła na leżącym obok ścieżki pniu. Bojąc się jednak, że drogą może ktoś przechodzić, zaciągnęłam go głębiej w las. Serce waliło mi jak młot. Przysiedliśmy na dwóch kamieniach. Las wypełniał ogłuszający, wieczorny świergot ptaków było wczesne lato, otaczała nas soczysta zieleń, a powietrze drżało lekko od upału.

Obcy wyjął pieniążek, który mu dałam, i ostrożnie położył go na ziemi. Następnie wyciągnął z plecaka dwie książki i zaczął je kartkować. Później zrozumiałam, że były to słowniki – jeden rumuński, drugi w języku, jakim mówił obcokrajowiec. Nieustannie do nich zaglądając, bardzo powoli, zapytał mnie, czy widziałam inne monety, takie same jak ta, którą mu podarowałam. Odrzekłam, że nie. Wyjaśnił mi, iż stworzenie na monecie to smok, i spytał, czy widziałam gdzieś jego wizerunek na jakimś domu czy w książce. Odparłam, że jeden mam na ramieniu.

Początkowo mnie nie zrozumiał. Byłam dumna z faktu, że znałam nasz alfabet i umiałam trochę czytać. Gdy byłam dziewczynką, chodziłam do wiejskiej szkoły prowadzonej przez księdza. Słowniki cudzoziemca stanowiły dla mnie czarną magię, lecz wspólnym wysiłkiem odnaleźliśmy słowo ramię. Popatrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem i znów zapytał: Dracul? Sięgnął po monetę. Dotknęłam zakrytego koszulą ramienia i skinęłam głową. Skrępowany popatrzył pod nogi, a ja poczułam się niezwykle zuchwała. Zdjęłam z siebie wełnianą kamizelkę i rozwiązałam pod szyją koszulę. Serce biło mi rozpaczliwie, ale nie mogłam się powstrzymać. Obcy odwrócił wzrok, ale ja ściągnęłam koszulę z ramienia i pokazałam mu znak.

Odkąd sięgałam pamięcią, zawsze miałam na ramieniu ten niewielki, ciemnozielony rysunek smoka. Matka mówiła, że w rodzinie ojca znaczono takim znakiem jedno dziecko w każdym pokoleniu, a on wybrał mnie, gdyż sądził, że będę najpaskudniejsza z całego potomstwa. Utrzymywał, iż to jego dziadek kazał mu to zrobić, by odpędzić od naszej rodziny złe duchy. Ojciec nie lubił o tym mówić i nie wiedziałam, czy ktoś z jego bliskich – spośród braci lub sióstr – a nawet on sam – nosił na ciele ten znak. Mój smok w niczym nie przypominał stworzenia z monety i dopóki nie zapytał mnie o to obcokrajowiec, nie kojarzyłam ze sobą tych dwóch wizerunków.

Obcy z uwagą oglądał smoka wytatuowanego na mojej skórze, przystawiał mi do ramienia pieniążek, ale nie próbował nawet mnie dotknąć. Na twarzy malował mu się krwisty rumieniec i odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy w końcu zawiązałam koszulę i nałożyłam kamizelkę. Dłuższy czas szperał w słownikach i w końcu zapytał, kto wytatuował mi na ramieniu smoka. Kiedy wyjaśniłam, że uczynił to ojciec przy pomocy starej kobiety z naszej wioski, uzdrowicielki, spytał, czy mógłby porozmawiać o tym osobiście z moim ojcem. Tak gwałtownie potrząsnęłam głową, że ponownie zarumienił się po uszy. Z wielkim trudem wyjaśnił mi, iż pochodzę w prostej linii od księcia zła, tego, który wzniósł zamek nad rzeką. Księcia nazywano synem smoka i osobiście zamordował wiele osób. Powiedział też, że książę ów stał się pricolic, wampirem. Przeżegnałam się i poprosiłam w duchu Matkę Boską o ochronę. Zapytał, czy znam tę historię, a ja odparłam, że nigdy o niej nie słyszałam. Spytał mnie z kolei, ile mam lat, czy mam braci i siostry, i czy żyją w wiosce jacyś inni ludzie noszący nasze nazwisko.

W końcu wskazałam na słońce, które z wolna chowało się za drzewami. Musiałam koniecznie wracać do domu. On natychmiast się zerwał. Twarz miał poważną. Podał mi rękę, pomagając podnieść się z kamienia. Kiedy ujęłam go za dłoń, serce boleśnie obiło mi się o żebra. Poczułam okropne zmieszanie i szybko się odwróciłam. Wtedy też naszła mnie nagła myśl, że cudzoziemiec zbytnio interesuje się złymi duchami, co może się okazać dlań bardzo groźne. Zapewne powinnam mu podarować coś, co uchroni go przed niebezpieczeństwem. Wskazałam ziemię i słońce.

– Przyjść jutro-powiedziałam.

Przez chwilę się wahał, po czym twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech. Nałożył kapelusz, dotknął palcami jego ronda i zniknął w głębi lasu.

Następnego dnia, kiedy pojawiłam się przy studni, siedział przed karczmą w otoczeniu starców i zapisywał coś w swym zeszycie. Poczułam na sobie jego wzrok, lecz udał, że mnie nie zna. Rozparła mnie radość na myśl, iż zamierza dochować tajemnicy. Po południu, kiedy rodzice i rodzeństwo wyszli z chaty, dopuściłam się nikczemnego postępku. Otworzyłam drewniany kufer moich rodziców i zabrałam z niego srebrny sztylet, który kilkakrotnie widziałam. Pewnego razu matka powiedziała mi, że służy do zabijania wampirów, jeśli te się pojawiają, by atakować ludzi i trzodę. W ogródku matki narwałam też kwiatów czosnku. Gdy szłam do pracy na polu, zawinęłam to wszystko w chustkę.

Tym razem bracia pracowali ze mną dłużej i nie mogłam się ich pozbyć. W końcu jednak ogłosili koniec pracy i polecili mi wracać z nimi do wioski. Odparłam, że chcę jeszcze zebrać w lesie trochę ziół. Byłam bardzo zdenerwowana, kiedy wreszcie dołączyłam do cudzoziemca czekającego na mnie cierpliwie przy kamieniach w lesie. Palił fajkę, ale na mój widok natychmiast ją odłożył i wstał z miejsca. Usiadłam obok niego i pokazałam, co przyniosłam. Drgnął ze zdziwienia na widok noża, lecz gdy wyjaśniłam mu, że sztylet ten służy do zabijaniapricolici, bardzo się nim zainteresował. Początkowo wzbraniał się przed przyjęciem podarunku, lecz ja się uparłam i ostatecznie zawinął nóż w moją chustkę, a potem schował go do plecaka. Następnie wręczyłam mu kwiaty czosnku i kazałam nosić w kieszeniach kurtki.

Zapytałam, jak długo jeszcze pozostanie w naszej wiosce, a on pokazał mi pięć palców. Dodał, że zamierza jeszcze odwiedzić kilka okolicznych wiosek, by porozmawiać z ich mieszkańcami o zamku. Spytałam, gdzie się z kolei uda po opuszczeniu naszej wioski za pięć dni. Odparł, że do kraju, który nazywa się Grecja – tę nazwę już kiedyś słyszałam a stamtąd wróci do rodzinnej wioski w swojej ojczyźnie. Rysując patykiem na ziemi, naszkicował swój kraj, który nazywał się Anglia i leżał na wyspie bardzo odległej od Rumunii. Pokazał, gdzie znajduje się jego uniwersytet – nie wiedziałam, co to słowo znaczy – i napisał na piasku jego nazwę. Wciąż ją pamiętam: OKSFORD. Później pisałam sobie to słowo, by na nie popatrzeć. Był to najdziwaczniejszy wyraz, jaki w życiu widziałam.

I nagle pojęłam, że on niebawem wyjedzie i nigdy go już nie zobaczę ani nikogo innego takiego jak on. W oczach stanęły mi łzy. Wcale nie zamierzałam płakać – nigdy nie wylewałam łez z powodu wioskowych chłopaków – ale teraz łzy mnie nie słuchały i płynęły strumieniem po policzkach. Spoglądał na mnie przez chwilę strapiony, po czym wyciągnął z kieszeni kurtki białą chustkę do nosa i wsunął mija w dłoń.

– O co chodzi? – zapytał.

Potrząsnęłam tylko w milczeniu głową. Powoli podniósł się z ziemi, po czym pomógł mi wstać, tak samo jak zrobił to poprzedniego wieczoru. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, zatoczyłam się i odruchowo oparłam się o niego całym ciężarem ciała. On objął mnie i zaczęliśmy się całować. Po chwili jednak oprzytomniałam, gwałtownie wyrwałam się z jego ramion i pobiegłam w stronę wioski. Na ścieżce obejrzałam się, stał bez ruchu i spoglądał w moją stronę. Całą drogę powrotną przebyłam biegiem. W nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczyma i ściskałam w dłoni jego chusteczkę.

Następnego wieczoru stał w tym samym miejscu, jakby od chwili, gdy go zostawiłam, nie opuszczał lasu. Podbiegłam i padliśmy sobie w ramiona. Kiedy już nie mogliśmy się więcej całować, rozłożył na ziemi kurtkę, na której się położyliśmy. Wtedy też poznałam, co to jest miłość. Oczy miał niebieskie jak niebo. Wplatał mi we włosy kwiaty i całował palce. Byłam zdumiona tym, co robi, i tym, co ja robię. Wiedziałam, że jest to złe, że jest to grzech, ale jednocześnie otwierały się nad nami niebiosa.

Przed jego wyjazdem spotkaliśmy się jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem wymyślałam w domu jakąś wymówkę i zawsze wracałam z naręczem leśnych ziół. Za każdym razem Bartolomeo zapewniał, że darzy mnie miłością, i błagał, żebym z nim uciekła. Bardzo tego chciałam, ale szeroki świat, z którego pochodził, napawał mnie przerażeniem. Poza tym nie mogłam przecież uciec od własnego ojca. Każdego wieczoru pytałam, dlaczego nie może zostać w naszej wiosce, ale on tylko kręcił głową, utrzymując, że musi wracać do domu i do swojej pracy.

Ostatniej nocy przed jego wyjazdem, gdy tylko zetknęły się nasze dłonie, wybuchnęłam płaczem. On tulił mnie i całował moje włosy. Nigdy nie spotkałam mężczyzny tak łagodnego i czułego. Kiedy przestałam płakać, ściągnął z małego palca lewej ręki srebrny pierścionek z jakąś pieczęcią. Nie byłam pewna, lecz wymyśliłam sobie, że jest to pieczęć jego uniwersytetu. Wsunął mi go na serdeczny palec i spytał, czy nie zostałabym jego żoną. Musiał dokładnie studiować słownik, gdyż zrozumiałam go bez trudu.