«I nigdy później nie próbowałeś dociec, co ta mapa oznaczała i skąd się wzięła?"
«Nigdy. – Na chwilę zamilkł. – Tak, nigdy. Jestem przekonany, że kilku wątków moich badań nie dokończę już nigdy. Niemniej stworzyłem teorię, iż ów odrażający trop, jak też wiele innych, już nie tak okropnych, jeden uczony może rozwikłać w niewielkim tylko stopniu i poczynić mały krok do przodu. Później przychodzi następny erudyta i jeszcze następny, coraz bardzo rozwijając temat. Tak też zapewne stało się kilkaset lat temu, kiedy trzy osoby tworzyły tę mapę, dodając do niej coraz to nowe szczegóły. Z drugiej strony przyznaję, iż owe, mające charakter talizmanów, odniesienia do Koranu nie poszerzają naszej wiedzy na temat tego, gdzie naprawdę znajduje się grobowiec Vlada Tepesa. Oczywiście, w rzeczywistości może to wszystko być jednym, wielkim nonsensem. Równie dobrze, zgodnie z rumuńską tradycją, książę mógł zostać pogrzebany w swoim klasztorze usytuowanym na wyspie, gdzie spoczął w pokoju jak każdy dobry człowiek… którym, naturalnie, nie był".
«Ale ty tak nie uważasz?"
Rossi wyraźnie się zawahał.
«Badania naukowe muszą być prowadzone na wszystkich polach. Dla dobrych czy złych celów, ale są nieuniknione".
«Ale czy w końcu dotarłeś nad Snagov, by zobaczyć wszystko na własne oczy?"
Potrząsnął głową.
«Nie. Porzuciłem badania na dobre".
Odstawiłem lodowato zimny kubek i popatrzyłem mu w twarz.
«Ale jakieś informacje na ten temat masz?"
Sięgnął na najwyższą półkę i wyciągnął spomiędzy książek grubą, zapieczętowaną, brązową kopertę.
«Oczywiście. Jakiż uczony kompletnie niszczy wyniki swoich badań? Przelałem na papier z pamięci całą swą wiedzę o trzech mapach oraz zabezpieczyłem wszystkie notatki, jakie miałem ze sobą tamtego dnia w archiwum".
Położył między nami zapieczętowany pakiet i dotknął go palcami z czułością, która w najmniejszym stopniu nie korelowała z budzącą zgrozę jej zawartością. Być może to oderwanie od rzeczywistości, a może zapadająca za oknem wiosenna noc sprawiły, że poczułem się bardzo nieswojo.
«Czy sądzisz, że może to być niebezpieczne dziedzictwo?"
«Na Boga, chciałbym powiedzieć: nie. Ale zapewne niebezpieczne w sensie psychologicznym. Życie jest znacznie lepsze i pełniejsze, jeśli nie grzebiemy się bez potrzeby w zgrozie. Jak wiesz, historia ludzkości pełna jest niegodziwych czynów, o których powinniśmy myśleć ze łzami w oczach, a nie gmerać w nich gnani niezdrową fascynacją. Upłynęło już tyle lat, że sam nie jestem pewien swych wspomnień ze Stambułu i nigdy nie chciałem tam wracać. Sądzę jednak, iż zabrałem ze sobą wszystko, co konieczne dla wiedzy o tych sprawach".
«Masz na myśli to, że nie powinieneś dalej zgłębiać tej sprawy?"
«Właśnie".
«Ale wciąż nie masz zielonego pojęcia, kto stworzył mapę wskazującą miejsce, gdzie znajduje się grobowiec? Lub znajdował".
«Nie mam".
Wyciągnąłem rękę w stronę brązowej koperty.
«Czy nie potrzebuję różańca albo jakiegoś innego amuletu lub zaklęcia, by kontynuować twoje badania?"
«Jestem głęboko przekonany, że masz w sobie własną dobroć, wielką siłę moralną… jakkolwiek by to nazwać. Chciałbym, aby każdy był taki jak ty. Ale chodzić z czosnkiem w kieszeni… o, nie!"
«Ale z silnym środkiem przeciw zaburzeniom umysłowym".
«O, tak! Próbowałem i tego".
Na jego twarzy pojawił się pełen smutku, prawie posępny wyraz.
«Zapewne myliłem się, nie stosując starodawnych, zabobonnych środków, ale jestem zbytnim racjonalistą, by chwytać się takich metod".
Ująłem w dłoń brązowy pakiet.
«A tu masz swoją książkę. Jest bardzo interesująca i życzę ci z całego serca, byś dotarł do źródeł jej pochodzenia".
Wręczył mi wolumin oprawiony w welinową okładkę. Odniosłem wrażenie, że za beztroskimi na pozór słowami stara się ukryć smutek malujący się na jego twarzy.
«Wpadnij do mnie za dwa tygodnie. Musimy wrócić do naszych studiów nad handlem w Utrechcie".
Gwałtownie zamrugałem oczyma. Nawet moja rozprawa naukowa wydała mi się w tamtej chwili jak nie z tego świata.
«Tak, oczywiście".
Rossi zaczął zmywać szklanki, a ja sztywnymi dłońmi pakowałem teczkę.
«I ostatnia rzecz".
Głos miał niebywale poważny. Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę.
«Tak?"
«Nigdy więcej nie wracajmy do tego tematu".
«Nie będziesz ciekaw wyników moich studiów?"
«Rób, jak chcesz. Ja już o niczym nie chcę wiedzieć. Chyba że znajdziesz się w kłopotach".
Uścisnął mi dłoń w swój zwykły, niezmiernie serdeczny sposób. Po twarzy przemknął mu wyraz najgłębszego smutku, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałem, po czym zmusił się do uśmiechu.
«W porządku".
«A więc za dwa tygodnie. Przynieś skończony rozdział. I wszystkie inne materiały".
Ojciec zamilkł. Z zakłopotaniem stwierdziłam, że w oczach błyszczą mu łzy. Na widok targających nim uczuć powstrzymałam się przed dalszymi pytaniami, ale on ciągnął dalej:
– Pisanie rozprawy naukowej to przerażająca praca – odezwał się już lekkim tonem. – Ale tak czy siak, nie powinniśmy się byli wikłać w całą tę historię. Jest starodawna, splątana i zakręcona, lecz wszystko skończy się dobrze. Bo jestem tu ja, a nie upiorny profesor, i jesteś ty. – Zamrugał powiekami. Najwyraźniej wracał do równowagi. – Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
– Ale tymczasem musiało wydarzyć się wiele innych rzeczy – wydukałam.
Słońce ogrzewało już tylko delikatnie moją skórę, od morza nadciągała chłodna bryza. Odwróciliśmy głowy i popatrzyliśmy na rozciągające się wokół nas miasto. Nieopodal włóczyła się ostatnia grupa turystów. Zatrzymali się przy załomie ściany. Wycieczkowicze wskazywali palcami wysepki lub nawzajem kierowali na siebie obiektywy aparatów fotograficznych. Popatrzyłam na ojca, ale ten spoglądał na morze. Za grupą turystów, w sporym oddaleniu od nas, dostrzegłam mężczyznę, którego wcześniej nie widziałam. Przechadzał się powoli tam i z powrotem – wysoki, barczysty, w ciemnym, wełnianym garniturze. Spotkaliśmy wielu wysokich mężczyzn w podobnych garniturach, ale z jakiegoś powodu od tego nie mogłam oderwać wzroku.
5
Ponieważ ojciec tak bardzo mnie onieśmielał, postanowiłam sama wykonać kilka prac badawczych. Pewnego dnia, po szkole, udałam się do biblioteki uniwersyteckiej. Holenderskim władałam już w miarę biegle, od kilku lat uczyłam się francuskiego i niemieckiego, a sama biblioteka miała obszerne zbiory w języku angielskim. Bibliotekarze okazali się niezwykle uprzejmi i po krótkiej konwersacji dostałam poszukiwane przeze mnie materiały: wydane w Norymberdze broszury dotyczące Draculi, o których wspominał mój ojciec. Jak wyjaśnił mi starszy bibliotekarz, w średniowiecznej kolekcji biblioteki nie było niesłychanie drogich oryginałów, ale dysponowano niemieckimi kompendiami zawierającymi angielskie tłumaczenia tych tekstów.
– Czy to ci wystarczy, dziecko? – zapytał z uśmiechem bibliotekarz. Miał jedną z tych pięknych, wręcz magicznych twarzy, jakie spotyka się czasami wśród Holendrów – bezpośrednie, serdeczne spojrzenie niebieskich oczu, a w miarę starzenia się jego włosy przybierały raczej pszeniczną barwę niż siwiały. Rodzice mego ojca w Bostonie umarli, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, ale pomyślałam sobie, że chciałabym, aby mój dziadek przypominał tego bibliotekarza.
– Nazywam się Johan Binnerts – powiedział. – Nie krępuj się i zwracaj się do mnie o pomoc, gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała.
Oświadczyłam, że mam już wszystko, co jest mi potrzebne, dank u, a on poklepał mnie po ramieniu i bezszelestnie się oddalił. Przepisałam do notesu pierwszy ustęp:
Roku Pańskiego 1456 Dracula dokonał wielu straszliwych i dziwacznych czynów. Kiedy został władcą Wołoszy, skazał na stos młodzieńców, którzy przybyli do jego kraju, by uczyć się języka. Było ich czterystu. Całą dużą rodzinę powbijał na pale, a swych poddanych zakopywał po pępek w ziemią, a następnie strzelał do nich z łuku. Niektórych smażył na wolnym ogniu lub obdzierał ze skóry.
Na pierwszej stronie był przypis. Druk był tak maleńki, że prawie go przeoczyłam. Dokładnie przyjrzałam się napisowi. Zrozumiałam, że dotyczył słów «wbijanie na pal". Twierdzono, iż Vlad Tepes nauczył się tego rodzaju tortury od Turków. Palowanie polegało na wbijaniu w ludzkie ciało przez odbyt lub genitalia zaostrzonego pala, który niekiedy przechodził przez usta, a czasami nawet i przez czaszkę.
Przez długą chwilę próbowałam odrzucić od siebie sens tego, co przeczytałam, a jeszcze dłużej starałam się o tym zapomnieć. Z trzaskiem zamknęłam książkę.
Ale do końca dnia, od chwili gdy zamknęłam swój notatnik i nakładałam płaszcz, by wrócić do domu, prześladowała mnie nie postać Draculi czy opisy palowania, ale to, że wszystkie opisane fakty wydarzyły się naprawdę. Uszami duszy słyszałam skowyty chłopców z «dużej rodziny" drgających na palach. Ojciec, przykładając wielką wagę do mego wykształcenia historycznego, zapomniał wyjaśnić mi, że wszystko to działo się naprawdę. Zrozumiałam dopiero teraz, kilka dekad później, że nie mógł mi tego powiedzieć. Tylko sama historia może człowieka czegoś nauczyć. Ale kiedy pozna się prawdę… rzeczywiście się ją zrozumie… nie ma odwrotu.
Kiedy wieczorem dotarłam do domu, rozpierała mnie demoniczna energia. Starłam się z ojcem. Czytał w swej bibliotece, a pani Clay trzaskała garami w kuchni. Weszłam do jego gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi. Stanęłam przed fotelem. Czytał jedną ze swych ulubionych książek Henry'ego Jamesa, co stanowiło u niego oznakę wielkiego stresu.
Stałam w milczeniu, aż w końcu sam podniósł na mnie wzrok.
– Witaj – zwrócił się do mnie z uśmiechem, wkładając w książkę zakładkę. – Praca domowa z algebry?
Ale wzrok miał już niespokojny.
– Chcę, żebyś dokończył swoją historię – powiedziałam hardo. Milczał, stukając palcami w poręcz fotela.
– Dlaczego nie opowiesz mi wszystkiego? Nie chcesz, abym poznała całą prawdę?