Выбрать главу

«To jest opat - wyjaśnił Georgescu. – Jest najstarszy. Wraz z nim mieszka tu jeszcze trzech innych mnichów. Żyje w tym miejscu od najwcześniejszej młodości i zna wyspę lepiej niż ja. Wita pana i przekazuje swoje błogosławieństwo. Mówi, że gdyby miał pan do niego jakieś pytania, z chęcią na nie odpowie".

W odpowiedzi ponownie nisko się ukłoniłem i starzec powoli się oddalił. Kilkanaście minut później dostrzegłem, jak siedzi na piętrzących się za nami ruinach murów, grzejąc się niczym wrona w świetle popołudniowego słońca.

«I żyją tu tak przez cały, okrągły rok? " – zapytałem Georgescu.

«Oczywiście. Nie opuszczają wyspy nawet podczas najostrzejszych zim – wyjaśnił mój przewodnik i pokiwał głową. -Jeśli nie będzie się pan spieszył na wieczerzę, usłyszy pan, jak śpiewają mszę. – Zapewniłem go, że za żadne skarby nie mogę przepuścić takiej okazji. - A teraz chodźmy do samego kościoła ".

W środku panował przenikliwy chłód, ale zanim zdążyłem cokolwiek dostrzec w zalegającym świątynię półmroku, poczułem unoszącą się w powietrzu woń kadzideł i osobliwy, lepki opar bijący ze ścian, jakby kamienie, z których zostały zbudowane, oddychały. Kiedy już moje oczy oswoiły się z mrokiem, dostrzegłem lekki błysk mosiężnych przedmiotów i płomień świecy. Dzienne światło z trudem przedzierało się przez wąskie witraże z ciemnego szkła. W środku nie było ani kościelnych ławek, ani rzędów krzeseł. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnęło się tylko kilka wysokich, drewnianych siedzeń wpuszczonych w mur. Nieopodal wejścia mieścił się stojak ze świecami, z wolna okapującymi i rozsiewającymi ciężki zapach topionego wosku. Jedne z nich paliły się w mosiężnym stojaku, inne w dużej wazie wypełnionej piaskiem.

«Mnisi codziennie zapałają świece -przerwał milczenie Georgescu. Ale wiele z nich pochodzi też od zwiedzających. Te na górze są za żyjących, te u podnóża stojaka za dusze zmarłych. Wszystkie płoną tak długo, aż się wypalą ".

Kiedy znaleźliśmy się pośrodku świątyni, wskazał na strop. Ze szczytu kopuły spoglądała na nas jakaś twarz.

«Czy zna się pan na bizantyjskich kościołach? – zapytał Georgescu. Pośrodku sufitu zawsze znajduje się wizerunek Chrystusa spoglądającego w dół. A to jest kandelabr. – Ze środka malowidła zwieszała się ogromna korona, ale umieszczone w niej świece dawno się już wypaliły. – To też jedna z charakterystycznych cech tych świątyń ".

Podeszliśmy do ołtarza. Nieoczekiwanie poczułem się jak intruz. Ale nigdzie nie widziałem mnichów, a Georgescu kroczył do przodu z absolutną pewnością siebie. Z ołtarza zwieszały się haftowane tkaniny, a przed nim leżała cała masa wełnianych kobierców i dywaników. Gdybym nie znał się na rzeczy, ich ludowe motywy określiłbym mianem tureckich. Nad samym ołtarzem zawieszono liczne, drogocenne ozdoby. Między nimi dostrzegłem przepyszny, emaliowany krzyż i oprawioną w złote ramy ikonę przedstawiającą Dziewicę i Dzieciątko. Za ołtarzem zobaczyłem figury świętych o smętnych oczach i jeszcze smutniejszych aniołów. Między nieruchomymi postaciami widniały kute w złocie odrzwia, które obramowały purpurowe, jedwabne kotary. Drzwi prowadziły w jakieś nieznane, tajemnicze regiony.

W spowijającym wnętrze świątyni mroku wszystko to widziałem niewyraźnie, ale uroda miejsca poruszyła mnie do głębi. Odwróciłem się do Georgescu.

«Czy to tu właśnie modlił się Vlad? To znaczy, w poprzedniej świątyni? "

«Z całą pewnością. – Archeolog zachichotał. - Był bardzo pobożnym człowiekiem, a zarazem mordercą. Ufundował wiele kościołów i monasterów. Wielu ludzi zanosiło modły o jego zbawienie. Ten monaster należał do jego ulubionych i z tutejszymi mnichami pozostawał w bardzo zażyłych stosunkach. Nie wiem, co sądzili o jego straszliwych postępkach, ale kochali go za szczodrość i opiekę, jaką otaczał ich klasztor. Poza tym skutecznie chronił ich przed Turkami. Zgromadzone tu skarby pochodziły z innych świątyń. W zeszłym stuleciu, kiedy monaster był zamknięty, większość z nich porozkradali okoliczni wieśniacy. Ale niech pan popatrzy na to… to właśnie chciałem panu pokazać".

Przykucnął i odchylił dywan, przykrywający posadzkę przed samym ołtarzem. Ujrzałem długi, prostokątny kamień, gładki i- bez napisów, ale stanowiący bez wątpienia płytę nagrobną. Serce zaczęło boleśnie obijać mi się o żebra.

«Czy to grobowiec Vlada? " – zapytałem schrypniętym z emocji głosem.

«Tak, wedle legend. Przed kilkoma laty, w towarzystwie moich kolegów, otworzyłem grób, ale był pusty… Znajdowało się w nim tylko kilka zwierzęcych kości".

Ze świstem, głośno, wciągnąłem powietrze w płuca.

«Nie było go w nim?"

«Z całą pewnością". – Zęby Georgescu zalśniły jak otaczające nas przedmioty wykonane z brązu i złota. – Wszystkie źródła mówią wprawdzie, że tu właśnie został pochowany, przed samym ołtarzem, a nową świątynię postawiono na fundamentach starej, więc jego grób powinien zostać nienaruszony. Czy wyobraża pan sobie, jak bardzo byliśmy rozczarowani, kiedy nie znaleźliśmy szczątków księcia? "

Rozczarowani? -pomyślałem. Mnie pomysł pustego grobu przerażał, a nie rozczarowywał.

«Dla spokoju sumienia postanowiliśmy pomyszkować trochę tu i trochę tam… – Zaprowadził mnie w pobliże głównego wejścia do monasteru i odsunął kolejny kobierzec. – Tu natknęliśmy się na następny kamień grobowy ".

Gapiłem się na płytę jak wół na malowane wrota. Była taka sama jak poprzednia. Jej również nie pokrywały żadne inskrypcje.

«Otworzyliśmy grób " – wyjaśnił Georgescu, klepiąc dłonią kamień.

«I co?…"

«Och, znaleźliśmy śliczniutki szkielecik – oświadczył z wyraźną satysfakcją. – W trumnie, zawinięty w nietknięty zębem czasu całun… rzecz niespotykana po pięciuset łatach. Całun w barwie królewskiej purpury wyszyty został złotą nicią. Sam szkielet zachował się w stanie nienaruszonym. Przybrany został w strojne szaty z purpurowego brokatu o ciemnoczerwonych rękawach. Najbardziej zaintrygował nas jeden z rękawów, w który wszyto niewielki pierścień. Był on raczej skromny, ale jeden z moich współpracowników utrzymuje, iż wyryty na nim symbol to herb Zakonu Smoka ".

Serce na chwilę przestało mi bić.

«Symbol na oczku…"

«Tak, smok z długimi szponami i ze splątanym ogonem. Członkowie Zakonu nosili zawsze przy sobie takie wizerunki, najczęściej umieszczane na broszach spinających ich płaszcze. Nasz przyjaciel Vlad należał do nich. Prawdopodobnie wprowadził go do tego bractwa jego ojciec, kiedy syn osiągnął pełnoletność. – Georgescu popatrzył na mnie z chytrym uśmiechem. -Ale o tym chyba już wiesz, profesorze".

Ogarnęły mnie sprzeczne uczucia żalu i ulgi.

«Zatem tu znajdował się jego prawdziwy grób, a ludowe legendy umieściły go w niewłaściwym miejscu ".

«Nie, moim zdaniem to nie tak. – Nakrył płytę dywanem. – Nie wszyscy moi koledzy zgadzają się ze mną, ale uważam, że wszelkie dowody wskazują na coś przeciwnego ".

Popatrzyłem nań ze zdumieniem.

«A co z królewskimi szatami i niewielkim pierścionkiem?" - zapytałem.

Georgescu potrząsnął głową.

«Człowiek ten najprawdopodobniej należał do Zakonu, w którym pełnił wysokie funkcje, i dlatego pochowano go w paradnych szatach Draculi. Być może nawet celowo go zabito, by pasował rozmiarami ciała do trumny… któż to wie".

«Czy pochowaliście ponownie szkielet? "

Musiałem o to zapytać, staliśmy zbyt blisko grobu.

«Och, nie… Odesłaliśmy go do muzeum historycznego w Bukareszcie, ale pan już go tam nie zobaczy. Zamknęli go na głucho w jakimś magazynie. To po prostu granda!"

Ałe Georgescu wcale nie sprawiał wrażenia zbyt oburzonego, tak jakby znaleziony szkielet był co prawda bardzo interesujący, lecz niewiele znaczył dla jego prawdziwych odkryć.

«Czegoś tu nie rozumiem -powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. Dlaczego, przy tylu niezbitych dowodach, uważa pan, że nie był to szkielet Vlada Draculi? "

«To bardzo proste – odrzekł Georgescu, wygładzając kobierzec. – Ten facet miał głowę. Draculi natomiast Turcy odcięli głowę i jako trofeum odesłali do Stambułu. Co do tego wszystkie źródła są zgodne. Dlatego teraz kopię w miejscu dawnych kazamatów, szukając kolejnego grobu. Moim zdaniem ciało księcia zabrano z miejsca przed ołtarzem, żeby uchronić je przed rabusiami grobów albo też przed kolejnym najazdem Turków. Stary gałgan jednak musi znajdować się gdzieś na wyspie ".

Miałem jeszcze tysiące pytań, jakie chciałem zadać Georgescu, ale archeolog podniósł się z ziemi i przeciągnął ramiona.

«Może byśmy jednak udali się do restauracji na kolację. Jestem tak głodny, że zjadłbym konia z kopytami. Ale najpierw, jeśli pan pozwoli, wysłuchamy mszy. Gdzie się pan zatrzymał? "

Wyznałem, że jeszcze o tym nie myślałem, ale muszę zapewnić lokum swojemu kierowcy.

«Poza tym mam do pana wiele pytań " – dodałem.

«Ja do pana też. Porozmawiamy przy kolacji".

Wróciliśmy na wykopaliska w miejscu dawnego więzienia. Okazało się, że archeolog dysponował własną łodzią, dzięki której mogliśmy dostać się na ląd, gdzie w miejscowej gospodzie obiecał załatwić nam pokoje. Po powrocie Georgescu pochował narzędzia, zwolnił swoich pomocników i wróciliśmy do monasteru. Dotarliśmy tam akurat w chwili, kiedy opat i trzech mnichów, ubranych w takie same proste, ciemne habity, wchodzili do świątyni przez drzwi sanktuarium. Dwóch z nich było w bardzo podeszłym wieku, ale trzeci miał ciemną brodę bez cienia siwizny i trzymał się prosto. Zatrzymali się przed ołtarzem. Opat miał w dłoniach krzyż i książęce jabłko. Jego zgarbione płecy nakrywał purpurowo-złoty płaszcz, rzucający w blasku świec migotliwe lśnienia.