Выбрать главу

Po raz pierwszy mówiłam do niego tak zdecydowanym tonem. Popatrzył na książkę, którą przed chwilą zamknął. Czułam, że odnoszę się doń z okrucieństwem, którego sama nie rozumiem, ale skoro już zaczęłam, musiałam być konsekwentna.

W końcu na mnie popatrzył. Na jego twarzy malował się wyraz osobliwego smutku. W blasku lampy oblicze bruździły mu głębokie zmarszczki.

– Nie, nie chcę – powiedział w końcu.

– Wiem więcej, niż sądzisz – ciągnęłam z dziecięcym uporem. Wcale nie chciałam, by zapytał mnie, co wiem.

Oparł łokcie na poręczach fotela i wsparł brodę na dłoniach.

– Wiem o tym – odezwał się cicho. – A ponieważ nie wiesz nic, muszę ci wszystko wyjaśnić.

Popatrzyłam na niego zaskoczona.

– A więc powiedz – rzekłam gwałtownie. Spuścił wzrok.

– Powiem, kiedy będę gotów. Ale jeszcze nie teraz. – Umilkł i po chwili wybuchnął: – Jeszcze nie teraz! Cierpliwości!

Spojrzenie, jakim mnie obrzucił, było błagalne, a nie gniewne. Podeszłam do niego i objęłam ramionami pochyloną głowę ojca.

Marzec w Toskanii często bywa zimny i deszczowy. A jednak ojciec wybrał się na krótko na prowincję po czterodniowych rozmowach w Mediolanie. Zawsze w myślach nazywałam jego zawód «rozmowy". Tym razem nie musiałam się sama dopraszać o udział w eskapadzie.

– Florencja jest cudowna, zwłaszcza poza sezonem – oświadczył pewnego ranka, kiedy wyjeżdżaliśmy z Mediolanu na południe. – Chcę, żebyś sama to zobaczyła. Będziesz musiała jednak troszeczkę postudiować jej historię i poznać lepiej malarstwo, co pomoże ci zrozumieć to miasto i wszystko, co w nim zobaczysz. A toskańska prowincja jest wspaniała. Jej widok da wytchnienie twoim oczom, a jednocześnie wywoła najgłębszy podziw. Sama się o tym przekonasz.

Skinęłam głową i jeszcze wygodniej rozparłam się na przednim fotelu wynajętego fiata. Miłość, jaką mój ojciec darzył wolność, była wręcz zaraźliwa. Uwielbiałam patrzeć, jak luzuje krawat i rozpina pod szyją koszulę, ilekroć wyrusza w jakieś nowe miejsce. Skierował fiata na ruchliwą autostradę.

– Tak czy owak, od lat obiecywałem Massimowi i Giulii, że ich odwiedzimy. Nigdy by mi nie wybaczyli, że będąc tak blisko, nie wpadłem do nich. – Poprawił się w fotelu, prostując odrobinę nogi. – Są trochę dziwni… ekscentrycy na swój, jakbym to określił, niebywale miły sposób. Czy masz ochotę ich odwiedzić?

– Mówiłam już, że tak.

Wolałam wprawdzie przebywać tylko w towarzystwie mego ojca… obecność nieznanych mi ludzi jeszcze bardziej potęgowała moją wrodzoną nieśmiałość… ale widziałam, jak bardzo mu zależy na spotkaniu z dawnymi przyjaciółmi. W końcu monotonny szum samochodowego silnika zaczął mnie usypiać. Byłam bardzo zmęczona po podróży pociągiem. Czar pojawił się tego ranka: spóźniona strużka krwi, której z takim niepokojem oczekiwał mój lekarz. Przewidująca pani Clay z zakłopotaniem zapakowała mi do walizki wielką ilość bawełnianych podpasek. Gdy po raz pierwszy w pociągowej toalecie ujrzałam tę zmianę, byłam tak zaskoczona, że w oczach stanęły mi łzy. Zupełnie jakby ktoś mnie zranił. Smuga na delikatnej podpasce przypominała odcisk palca mordercy. Ale nie wspomniałam o niczym ojcu. Doliny rzek i wioski usytuowane na wierzchołkach odległych pagórków spowijała delikatna mgiełka, później wszystko się zamazało. Podczas lunchu, który jedliśmy w maleńkim miasteczku pełnym kafejek i mrocznych barów, wciąż byłam senna. Bezpańskie koty włóczyły się po ulicach lub prężyły i rozprężały grzbiety przy nadprożach domów.

Kiedy jednak wczesnym zmierzchem ruszyliśmy w kierunku jednego z dwudziestu miasteczek, które rozsiadły się na wzgórzach otaczających nas niczym motywy ze starodawnych fresków, rozbudziłam się całkowicie. Był wietrzny wieczór, niebo częściowo pokryte chmurami, a spoza nich na horyzoncie przebijało czasami czerwone, zachodzące słońce.

– Nad Morze Śródziemnie albo na Gibraltar udamy się innym razem – oświadczył mój ojciec.

Mięliśmy przed sobą miasteczko o wznoszących się prawie pionowo uliczkach i zaułkach, do których dostać się było można tylko po kamiennych schodkach. Mój ojciec krążył naszym niewielkim samochodem tu i tam, minęliśmy trattoria, z której, przez uchylone drzwi, padała na wilgotny bruk uliczki smuga światła. Ostrożnie skierował samochód w dół i niebawem znaleźliśmy się po drugiej stronie wzgórza.

Jeśli dobrze pamiętam, to tu. – Skręcił i wjechał na pokrytą koleinami drogę, wzdłuż której rosły cyprysy. – Filia Montefollinoco w Monteperduto. Monteperduto to nazwa miasteczka. Pamiętasz?

Pamiętałam. Podczas śniadania dokładnie przestudiowaliśmy mapę. Mój ojciec odstawił filiżankę z kawą i wodził palcem po barwnej planszy.

– Tutaj jest Siena, jedno z głównych miast Toskanii. Stamtąd skręcimy do Umbrii. Tu masz Montepulciano, słynną, starożytną osadę, a na tym następnym wzgórzu leży nasze miasteczko, Monteperduto.

Nazwy mieszały mi się w głowie, ale słowo monte oznaczało górę, a my znajdowaliśmy się w miniaturowych górach, przypominających dzieci ogromnych Alp, przez które przejeżdżałam już dwukrotnie.

W zapadających ciemnościach villa sprawiała wrażenie małego, przygarbionego do ziemi wiejskiego domu wybudowanego z polnych kamieni. Otaczały ją pochylające się nad czerwonym dachem cyprysy i drzewka oliwne, a prowadzącą do drzwi ścieżkę wyznaczały zakopane do połowy w ziemię kamienie. W oknie na parterze paliło się światło. Poczułam się nagle straszliwie głodna, zmęczona, ogarnął mnie kapryśny nastrój nastolatki, ale wiedziałam, że muszę swoje uczucia ukryć przed gospodarzami. Mój ojciec wyciągnął z tyłu auta bagaże i ruszyłam za nim ścieżką.

– Jest tu nawet nadal ten sam dzwonek – stwierdził z zadowoleniem ojciec.

Pociągnął za krótki sznurek i wygładził włosy.

Mężczyzna, który otworzył drzwi, wpadł na nas niczym huragan. Chwycił mego ojca w objęcia i zaczął z całych sił klepać go po plecach. Hałaśliwie całował po policzkach. Ukłonił mi się stanowczo zbyt nisko i uścisnął rękę. Dłoń miał ciepłą i wielką. Położył mi ją na ramieniu i delikatnie popchnął w stronę drzwi. W niskim holu wejściowym o stropie podpartym belkami i wypełnionym starodawnymi meblami ryknął niczym ranione zwierzę:

– Giulia! Giulia! Szybko! Najcudowniejsi goście! Chodź tu szybko! Mówił dobrze po angielsku, choć z twardym akcentem.

Wysoka, uśmiechnięta kobieta podeszła najpierw do mnie. Miała siwe włosy, które lśniły srebrzystą barwą i były spięte po bokach pociągłej twarzy. Uśmiechnęła się do mnie i serdecznie ścisnęła mi rękę. Dłoń miała tak samo ciepłą jak jej mąż. Pocałowała mego ojca w oba policzki, a z jej ust popłynął potok włoskich słów.

– A ty – zwróciła się do mnie po angielsku – dostaniesz własny pokój, bardzo wygodny. Okay?

– Okay.

Cieszyłam się już na myśl o miłym pokoju, w bezpiecznej bliskości mego ojca, i o widoku na dolinę, skąd przybyliśmy.

Po kolacji w jadalni, której podłoga wyłożona była kamiennymi płytami, dorośli westchnęli z zadowoleniem i rozparli się wygodnie na krzesłach.

– Giulio – odezwał się mój ojciec. – Z każdym rokiem gotujesz coraz lepiej. Jesteś najlepszym kucharzem w całych Włoszech.

– Głupstwa opowiadasz, Paolo. – W jej angielszczyźnie wyczuwało się akcent z Oksfordu i Cambridge. – Zawsze mówisz głupstwa.

– Może to to chianti. Pokaż mi, proszę, butelkę.

– Pozwól, że naleję ci jeszcze szklaneczkę – wtrącił się Massimo. A co ty studiujesz, śliczna córko?

– W szkole uczymy się wszystkich przedmiotów – odparłam układnie.

– Jak sądzę, najbardziej interesuje ją historia – wyjaśnił mój ojciec. Jest również zapaloną podróżniczką.

– Historia? – Massimo napełnił Giulii szklaneczkę, a następnie sobie. Wino miało kolor granatu albo ciemnej krwi. – To tak jak ty i ja, Paolo. Tak nazywamy twego ojca – wyjaśnił mi na boku – ponieważ nie znoszę tych posępnych, angielskich imion, jakich używacie… Wybacz, nie powinienem… Paolo, przyjacielu, myślałem, że padnę trupem, kiedy dowiedziałem się, iż porzuciłeś uczelnię na rzecz pertraktacji prowadzonych na całym świecie. A więc woli gadać, niż czytać – tak wtedy sobie powiedziałem. Wybitny naukowiec stracony dla świata nauki. Ot, czym został twój tata.

Nie pytając mego ojca o zgodę, nalał mi pół szklaneczki wina i dopełnił je wodą ze stojącego na stole dzbana. Poczułam do niego wielką sympatię.

– Teraz ty opowiadasz głupstwa – odezwał się z zadowoleniem mój ojciec. – Uwielbiam podróże. To właśnie robię.

– Ba! – Massimo potrząsnął głową. – Ale ty, signor profesor, mówiłeś kiedyś, że będziesz największy spośród badaczy. Co wcale nie znaczy, że twoja fundacja nie jest wspaniałym sukcesem. Nie, wcale tak nie twierdzę.

– Potrzebujemy pokoju i demokratycznej kultury, a nie badań nad marginalnymi zagadnieniami, które właściwie nikogo nie obchodzą – odparł z uśmiechem mój ojciec.

Giulia zapaliła lampę stojącą na kredensie i wyłączyła elektryczne światło. Przeniosła latarnię na stół i zaczęła kroić tarte, na którą starałam się dotąd cały czas nie patrzeć. Powierzchnia ciasta lśniła niczym nóż z obsydianu.

– W historii nie ma marginalnych zagadnień. – Massimo puścił do mnie oko. – Poza tym nawet sam wielki Rossi powiedział, że byłeś jego najlepszym studentem. A cała nasza reszta mogła być tylko dumna ze swego kolegi.

– Rossi!

Słowo to wyrwało mi się, zanim zdążyłam poskromić język. Ojciec popatrzył na mnie niespokojnie znad ciasta.

– A więc znasz naukowe sukcesy swego ojca, młoda damo? – odezwał się Massimo z ustami pełnymi czekolady.

Ojciec przesłał mi kolejne spojrzenie.

– Opowiedziałem jej trochę o tamtych czasach – wyjaśnił.

Wyczułam w jego tonie ostrzeżenie. W chwilę później jednak pomyślałam, że mogło być ono skierowane do Massima, nie do mnie, gdyż odpowiedź gospodarza zmroziła mnie do szpiku kości, choć mój ojciec próbował ją dyplomatycznie załagodzić.

– Biedny Rossi – mruknął Massimo. – Wspaniała, tragiczna postać. To straszne, że ktoś, kogo dobrze się zna, nieoczekiwanie, ot tak, «puf', znika.