Выбрать главу

«Jesteśmy ludźmi Boga, mnichami z gór karpackich» – wymamrotała.

«Słucham?» – zainteresował się Turgut.

«Tak! – podjąłem natychmiast wątek dziewczyny. – To stara, ludowa pieśń rumuńska, której tekst Helen odkryła w Budapeszcie».

Opisałem im długie godziny, jakie spędziliśmy, wertując stare księgi z pieśniami w bibliotece uniwersytetu budapeszteńskiego i piękny drzeworyt na górnym marginesie stronicy przedstawiający smoka i ukrytą w lesie świątynię. Turgutowi brwi doszły prawie do gęstej czupryny, a ja zacząłem gorączkowo szperać w swoich papierach.

«Gdzie, do licha, to mam?» – mruknąłem pod nosem.

W chwilę później natrafiłem w teczce na kartkę z odręcznym tłumaczeniem tekstu… Boże, pomyślałem, co by było, gdybym stracił tę teczkę!… I przeczytałem na głos, przerywając po każdej linijce, by umożliwić Turgutowi tłumaczenie pieśni Selimowi i żonie:

I podjechali do bram, do bram wielkiego miasta. Dotarli tam z krainy, gdzie rządziła śmierć. «Jesteśmy ludźmi Boga, mnichami z gór karpackich, Świętymi mężami, którzy wieszczą zło. Niesiemy do miasta wieść o strasznej pladze My, słudzy swego pana, opłakujący jego śmierć». I wjechali do miasta, które z nimi łkało, Łkało już od chwili, gdy się pojawili.

«Na Boga, jakież to dziwaczne i przerażające – odezwał się Turgut. Czy wszystkie wasze narodowe pieśni są takie jak ta, madame?» «Większość» – odparła Helen z promiennym uśmiechem.

Nieoczekiwanie uświadomiłem sobie z radosnym podnieceniem to, o czym przez kilka ostatnich minut kompletnie zapomniałem, że dziewczyna siedzi tuż obok. Wiele wysiłku kosztowało mnie, by nie sięgnąć po jej dłoń, nie popatrzeć na jej roześmianą twarz i kosmyk czarnych włosów zwieszający się tuż obok mego policzka.

«No i ten nasz smok ukryty pośród drzew… tak, musi tu zachodzić jakiś związek».

«Chciałbym tylko wiedzieć jaki – powiedział z westchnieniem Turgut i nieoczekiwanie walnął pięścią w miedziany blat stołu z taką siłą, że zadźwięczały stojące na nim filiżanki. Jego żona uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu. – Nie… posłuchajcie… plaga!»

Popłynęła lawina tureckich słów, kiedy w oszałamiającym tempie zaczął rozmawiać o czymś z Selimem.

«0 co chodzi? – Helen z napięciem spoglądała na prowadzących gwałtowną wymianę zdań mężczyzn. – O tę zarazę w pieśni?»

«Tak, moja droga. – Turgut przeczesał palcami włosy. – Niezależnie od listu w trakcie naszych poszukiwań natknęliśmy się na jeszcze jeden szczegół dotyczący Stambułu w tamtym właśnie czasie – Selim zresztą wiedział już o tym wcześniej. Latem tysiąc czterysta siedemdziesiątego siódmego roku, w najgorętszej porze roku, wybuchła w mieście zaraza określana przez historyków mianem Małej Plagi. Pochłonęła ona wiele ludzkich istnień w starej dzielnicy Pera, którą dziś nazywamy Galata. Zwłokom, przed spaleniem, przebijano serca kołkiem. Selim twierdzi, że to raczej niezwykłe, gdyż normalnie w takich razach zwłoki palono za miastem, by zapobiec roznoszeniu się zarazy. Ale ta plaga trwała krótko i nie pochłonęła zbyt wielu ofiar».

«Sądzicie zatem, że to właśnie nasi mnisi, jeśli byli to ci sami, o których mówi pieśń, sprowadzili tę zarazę?»

«Tego już nie wiemy – odrzekł Turgut. – Ale jeśli twoja pieśń opisuje tych samych mnichów…»

«Coś mi się przypomniało. – Helen odstawiła filiżankę. – Nie pamiętam, Paul, czy ci o tym mówiłam, ale Vlad Dracula był jednym z pierwszych w historii strategów wojskowych, którzy stosowali… jak to powiedzieć?… Choroby na wojnie?»

«Broń bakteriologiczną – poprawiłem. – Mówił mi o tym Hugh James».

«0, właśnie. – Podwinęła pod siebie nogi. – Podczas inwazji sułtana na Wołoszczyznę Dracula bardzo często wysyłał do osmańskich obozów swoich ludzi przebranych za Turków. Były to osoby chore na dżumę lub czarną ospę. Przed śmiercią starali się zarazić jak najwięcej wrogów».

Gdyby nie było to tak makabryczne, wybuchnąłbym śmiechem. Wołoski książę pozostawał w takiej samej mierze osobą kreatywną, jak niebezpieczną. Przerażający przeciwnik. Uświadomiłem sobie nagle, że zaczynam myśleć o nim w czasie teraźniejszym.

«Rozumiem. – Turgut skinął głową. – Chcesz powiedzieć, że grupa mnichów, jeśli rzeczywiście byli to ci sami mnisi, przywlekła tę zarazę z Wołoszczyzny».

«Ale to nie wyjaśnia jednego. – Helen zmarszczyła brwi. – Skoro mieli dżumę, dlaczego opat Świętej Ireny pozwolił im zatrzymać się w monasterze».

«To prawda, madame – przyznał Turgut. – Lecz jeśli nie była to plaga, lecz jakaś zwykła choroba… ale skąd to możemy wiedzieć».

Długą chwilę siedzieliśmy pogrążeni w milczeniu.

«Do Konstantynopola, nawet już po zdobyciu miasta, przybywało z pielgrzymką wielu ortodoksyjnych mnichów – odezwała się w końcu Helen. – Może stanowili jedną z grup zwykłych pielgrzymów».

«Ale szukali czegoś, czego najwyraźniej podczas swojej pielgrzymki nie znaleźli, w każdym razie w Konstantynopolu – zauważyłem. – A brat Kirył twierdzi, że zmierzają do Bułgarii w przebraniu pielgrzymów, jakby w Konstantynopolu wcale pielgrzymami nie byli… w każdym razie wydaje mi się, że o to mu w tym liście chodzi».

«Aksoy również się nad tym zastanawiał – powiedział Turgut, drapiąc się w głowę. – Twierdzi, że większość chrześcijańskich zabytków w kościołach Konstantynopola została zniszczona lub rozgrabiona podczas oblężenia miasta – ikony, krzyże, relikwie świętych. Oczywiście w tysiąc czterysta pięćdziesiątym trzecim roku nie było już ich tyle co za czasów potęgi Bizancjum, gdyż większość starożytnych skarbów zrabowali wcześniej krzyżowcy w tysiąc dwieście czwartym roku – to nie ulega wątpliwości – i zawieźli je do Rzymu, Wenecji oraz innych miast Zachodu. – Turgut rozłożył ręce w geście dezaprobaty. – Mój ojciec wspominał o wspaniałych koniach w Bazylice Świętego Marka w Wenecji, skradzionych z Bizancjum przez krzyżowców. Chrześcijańscy najeźdźcy wcale nie byli lepsi od osmańskich. Tak czy owak, moi drodzy, zanim jeszcze wojska Mehmeda przystąpiły do oblężenia w tysiąc czterysta pięćdziesiątym trzecim roku, wiele kościelnych skarbów zostało ukrytych w monasterach znajdujących się poza murami miasta. Wiele z nich wywieziono do innych krajów. Jeśli nasi mnisi rzeczywiście odbywali pielgrzymkę, zapewne pojawili się tu, by adorować jakiś święty obiekt, który został z miasta wywieziony. Być może opat tego drugiego klasztoru miał na myśli ogromną ikonę, którą ukryto w bezpiecznym miejscu w Bułgarii. Ale tego już z listu nie wyczytamy».

«Teraz już rozumiem, dlaczego chcesz, żebyśmy pojechali do Bułgarii – odezwałem się, ponownie zwalczając pokusę, by ująć dłoń Helen. Ale nie mam zielonego pojęcia, czego mamy tam szukać ani jak się tam dostać. Czy jesteś pewien, że dalsze poszukiwania w Stambule nie mają sensu?»

Turgut posępnie pokręcił głową i sięgnął po zaniedbaną filiżankę.

«Wykorzystałem wszystkie kanały, jakie tylko były możliwe, nawet te, o których, wybaczcie mi, nie mogę powiedzieć. Aksoy przejrzał wszystkie swoje książki, księgozbiory bibliotek, przyjaciół i znajomych oraz archiwum uniwersyteckie. Rozmawiałem ze wszystkimi historykami, w tym ze specjalistą od stambulskich cmentarzy. Nie natrafiliśmy jednak na żadną wzmiankę o jakimś nietypowym pogrzebie cudzoziemca, którego pochowano by tu w tamtych czasach. Być może coś przeoczyliśmy, ale nie wiem już, gdzie można jeszcze szukać. Zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno będzie się wam dostać do Bułgarii. Zrobiłbym to osobiście, lecz jest to dla mnie zadanie niewykonalne. Jako Turka nikt nie zaprosiłby mnie na żadną konferencję naukową. Bułgarzy najbardziej na świecie nienawidzą potomków Imperium Osmańskiego».

«Rumuni niewiele im w tym ustępuj ą» – powiedziała z szerokim uśmiechem Helen i Turgut zachichotał.

«Ale na Boga, jak mamy tego dokonać?» – zapytałem, rozpierając się na sofie. Odniosłem wrażenie, że trafiłem do jakiegoś nierealnego świata.

Turgut pochylił się do przodu i podstawił mi pod nos angielskie tłumaczenie listu mnicha.

«On też nie wiedział» – stwierdził.

«Kto?» -jęknąłem.

«Brat Kirył. Przyjacielu, kiedy zniknął Rossi?»

«Jakieś dwa tygodnie temu».

«Nie możesz więc tracić ani chwili. Wiemy, że w grobowcu w Snagov nie ma Draculi. Sądzimy, iż nie pochowano go również w Stambule. Ale tu – postukał palcem w list – mamy pewien trop. Nie wiemy dokładnie, dokąd prowadzi. Wiemy natomiast, że w tysiąc czterysta siedemdziesiątym siódmym roku ktoś z monasteru w Snagov dostał się do Bułgarii… a w każdym razie podjął taką próbę. Warto dokładniej zbadać tę sprawę. Jeśli nic nie znajdziesz, to trudno, ale przynajmniej zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Wtedy wrócisz do domu i tam będziesz mógł z czystym sumieniem opłakiwać swego nauczyciela, a my, jako szczerzy przyjaciele, do końca życia będziemy podziwiać twoją odwagę. Jeśli nie podejmiesz tej próby, nigdy nie zaznasz spokoju».

Ponownie wziął do ręki list i wodząc po nim palcem, przeczytał na głos:

«Tak zatem każdy dzień zwłoki grozi nam śmiertelnym niebezpieczeństwem i musimy natychmiast ruszać w drogą, gdyż nawet na terenach niewiernych będziemy bardziej bezpieczni niż tu. Weź to, przyjacielu. Ta angielska kopia należy do ciebie. Dołączamy też kopię napisaną w języku słowiańskim, którą na prośbę Aksoya sporządził jego monastyczny przyjaciel. Powiem więcej, dowiedziałem się, że w Bułgarii żyje pewien naukowiec, u którego możecie szukać pomocy. Nazywa się Anton Stoiczew. Aksoy bardzo wysoko ceni jego dzieło, przetłumaczone na wiele języków. – Na dźwięk imienia i nazwiska Bułgara Selim pokiwał głową. – Stoiczew jest najwybitniejszym znawcą Bałkanów z czasów średniowiecznych, a zwłaszcza samej Bułgarii. Mieszka w pobliżu Sofii. Musicie o niego zapytać».

Nieoczekiwanie, ku memu zdumieniu, Helen otwarcie chwyciła mnie za dłoń. Dotąd uważałem, że nie powinniśmy przyznawać się do łączących nas stosunków, nawet tu, wśród przyjaciół. Zobaczyłem, iż Turgutowi nieco opadła szczęka i pogłębiły się zmarszczki wokół oczu i ust. Pani Bora rozpromieniła się i klepnęła po kolanach swoimi dziewczęcymi dłońmi. Najwyraźniej akceptowała nasz związek. Poczułem ogromną wdzięczność do tych serdecznych i życzliwych nam ludzi.