Выбрать главу

Helen uśmiechnęła się, dotknęła szyi i prawie puściła do niego oko.

«Zapewne cesarzowi Manuelowi I z dynastii Komnenów?»

Zarówno ja, jak i Stoiczew popatrzyliśmy na nią ze zdumieniem. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

«Bizancjum zawsze było moim hobby» – wyjaśniła.

Stary historyk rozpromienił się i złożył jej korny, dworski ukłon. Wskazał nam krzesła ustawione wokół stołu. Z miejsca, na którym siedziałem, widziałem podwórko i rozciągający się dalej sad. Na drzewach formowały się już zalążki owoców. Okna były otwarte i nieustannie docierał do nas szelest listowia oraz brzęczenie pszczół. Wyobraziłem sobie, jak bardzo szczęśliwy musi być Stoiczew na swoim wygnaniu. Studiował manuskrypty i ukochane książki, pisał, słuchając kojących dźwięków dobiegających z ogrodu, których nie mogło stłumić rządzące twardą ręką państwo ani żaden biurokrata. Było to błogosławione więzienie, dobrowolne i przynoszące prawdziwą wolność.

Stoiczew nie odzywał się, choć obrzucał nas bacznym spojrzeniem. Zapewne zastanawiał się nad celem naszej wizyty. W końcu odezwałem się pierwszy:

«Profesorze Stoiczew, proszę wybaczyć nam tak nagłe najście i zakłócenie pańskiej samotności. Jesteśmy wdzięczni panu i pańskiej siostrzenicy, że wpuściliście nas do swego domu».

Popatrzył na swoje dłonie pokryte starczymi plamkami, spoczywające na blacie stołu, po czym przeniósł wzrok na mnie. Miał czarne, bardzo młodzieńcze oczy, które mocno kontrastowały z jego postarzałą twarzą. Niewiarygodnie duże uszy, sterczące spod gładko zaczesanych, siwych włosów. W słonecznym blasku wydawały się prawie przezroczyste, a na krawędziach różowe, jak uszy królika. Jego oczy, łagodne, a zarazem czujne, również kojarzyły się z tym płochliwym zwierzęciem. Zęby miał żółte i krzywe, na jednym z przednich nosił złotą koronkę. Ale kiedy uśmiechał się, jego twarz zmieniała się nie do poznania – jasna i pełna serdeczności, jakby dzikie zwierzę przyjmowało nieoczekiwanie postać człowieczą. Było to piękne oblicze – oblicze, które w czasach młodości tego człowieka przepełniała wiara i entuzjazm, oblicze, któremu nie sposób się oprzeć.

Stoiczew uśmiechnął się, zmuszając tym niejako Helen i mnie do odwzajemnienia tego uśmiechu. Irina też przesłała nam promienne spojrzenie. Usiadła na krześle pod ikoną przedstawiającą jakąś postać – zapewne świętego Jerzego – przebijającą z wigorem włócznią dogorywającego smoka.

«Miło mi, że pofatygowaliście się państwo do mnie – oświadczył Stoiczew. – Nie mamy tu wielu gości, a już tacy, którzy mówią po angielsku, to prawdziwa rzadkość. Cieszę się, że mam okazję popraktykować ten język, gdyż nie mówię nim tak sprawnie, jak powinienem».

«Ależ pańska angielszczyzna jest nieskazitelna – odparłem. – Jeśli wolno spytać, gdzie pan tak dobrze opanował ten język?»

«Pewnie, że wolno – odrzekł ze śmiechem Stoiczew. – Miałem szczęście studiowania w młodości za granicą, zwłaszcza w Londynie. Czy macie do mnie jakieś konkretne sprawy, czy chcecie tylko obejrzeć bibliotekę?»

Zdumiała mnie prostota i bezpośredniość tego pytania.

«I to, i to – odrzekłem szczerze. – Pragniemy zwiedzić pańską bibliotekę, a jednocześnie zadać kilka pytań dotyczących naszych badań. – Umilkłem na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Panna Rossi i ja jesteśmy głęboko zainteresowani historią Bułgarii w wiekach średnich. Wiem o niej znacznie mniej, niż powinienem, a piszemy pewną pracę…»

Zacząłem się plątać, gdyż tak naprawdę o historii Bułgarii nie wiedziałem nic poza krótkim wykładem, jaki dała mi Helen na pokładzie samolotu. Wiedziałem, że wyjdę na durnia w oczach tego wykształconego człowieka, strażnika historii swej ojczyzny. Poza tym chcieliśmy porozmawiać o sprawach bardzo osobistych, wręcz niewiarygodnych, które trudno było poruszać w towarzystwie rozpartego przy stole Ranowa.

«A zatem interesuje was średniowieczna Bułgaria?» – odezwał się Stoiczew. Odniosłem wrażenie, że również obrzucił Ranowa króciutkim spojrzeniem.

«Tak – przybyła mi w sukurs Helen. – Interesuje nas monastyczne życie w średniowiecznej Bułgarii, na który to temat zamierzamy napisać kilka artykułów. Szczególnie interesuje nas życie w bułgarskich monasterach pod koniec średniowiecza, ciekawią nas szlaki, jakimi przybywali tu pielgrzymi z innych krajów, oraz drogi, którymi wędrowali bułgarscy pielgrzymi do ościennych krain».

Oblicze starego profesora rozbłysło najwyższym zainteresowaniem. Pokiwał głową, przez co jego uszy stały się jeszcze bardziej przezroczyste.

«To bardzo interesujący temat. – Zapatrzył się w przestrzeń, jakby sięgał wzrokiem w otchłanie historii, w samą studnię czasu, w której dostrzegał o wiele więcej niż ktokolwiek inny na interesujący nas temat. Czy zamierzacie pisać o czymś konkretnym? Wiele moich rękopisów może okazać się przydatne. Z największą przyjemnością dam je wam do przejrzenia».

Ranow poruszył się na krześle, a ja ponownie uświadomiłem sobie, jak bardzo nie lubię tego człowieka. Na szczęście cała jego uwaga skupiona była na pięknym profilu Iriny siedzącej po drugiej stronie stołu.

«Cóż, chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o wieku piętnastym… konkretnie o jego drugiej połowie. Panna Rossi dokładnie zbadała ten problem w swoim ojczystym kraju, to znaczy…»

«W Rumunii – wtrąciła Helen. – Ale wychowałam się i skończyłam studia na Węgrzech».

«Jesteśmy zatem sąsiadami. – Profesor Stoiczew przesłał jej łagodny uśmiech. – A więc ukończyła pani uniwersytet w Budapeszcie?»

«Tak».

«Zna pani pewnie mego przyjaciela… profesora Sandora».

«Naturalnie. Jest dziekanem wydziału historii. To mój bliski i serdeczny znaj omy «.

«To miło… bardzo miło. Proszę mu przy najbliższej okazji przekazać ode mnie najgorętsze pozdrowienia».

«Będę o tym pamiętać» – odparła z uśmiechem Helen.

«Kto jeszcze? Nikt inny nie przychodzi mi na myśl. Ale zainteresowało mnie pani nazwisko. Znam je. W Stanach Zjednoczonych… – odwrócił się w moją stronę, a ja z niepokojem zauważyłem, że Ranow spogląda na nas zwężonymi oczyma – mieszka znany historyk o nazwisku Rossi. Czy to jakaś rodzina?»

Ku memu zdumieniu na policzki Helen wystąpiły gorące rumieńce. Pomyślałem sobie, że albo nie jest jeszcze przygotowana na to, by przyznawać się do tego publicznie, może nigdy nie chciała już tego robić, a może sprawił to Ranow, który nieoczekiwanie zaczął z uwagą przysłuchiwać się naszej rozmowie.

«Tak – powiedziała krótko. – To mój ojciec, Bartholomew Rossi».

Pomyślałem, że Stoiczew w naturalny sposób zdziwi się, dlaczego córka angielskiego historyka przyznaje się do tego, że jest Rumunką, a na dodatek wychowała się na Węgrzech. Jeśli jednak nawet nurtowało go to pytanie, zachował je dla siebie.

«Tak, to wielkie nazwisko. Napisał wiele bardzo interesujących książek. Zasięg jego zainteresowań jest wprost zdumiewający! – Klepnął się w czoło. – Kiedy studiowałem pewne jego wcześniejsze artykuły, sądziłem, że zostanie najwybitniejszym historykiem Bałkanów, ale później zarzucił ten temat i zajął się innymi zagadnieniami».

Doznałem ulgi, gdy dowiedziałem się, że Stoiczew zna prace Rossiego i bardzo wysoko je ceni. Stanowić to mogło rodzaj listów uwierzytelniających, dzięki którym zdobędziemy jego zaufanie i życzliwość.

«To prawda – powiedziałem. – Profesor Rossi jest nie tylko ojcem Helen, ale również moim promotorem. Pod jego kierunkiem piszę pracę doktorską».

«No proszę! – Stoiczew złożył swe pobrużdżone żyłami dłonie na stole. – A na jakiż to temat, jeśli wolno spytać?»

«Hmm. – Tym razem to ja się zaczerwieniłem. Miałem tylko nadzieję, że Ranow nie zauważył mego zmieszania. – O holenderskich gildiach kupieckich w siedemnastym wieku».

«Zdumiewające – mruknął Stoiczew. – Nie powiem, to interesujący temat. Ale czy to on sprowadził pana do Bułgarii?»

«To długa historia – powiedziałem. – Wraz z panną Rossi podjęliśmy pewne badania na temat kontaktów Bułgarii z ortodoksyjną społecznością w Stambule po zdobyciu tego miasta przez Osmanów. Mimo iż temat ten nie ma żadnego związku z moją dysertacją, napisaliśmy wspólnie o tym kilka artykułów. Ostatnio nawet wygłosiłem odczyt podczas konferencji naukowej na uniwersytecie budapeszteńskim, dotyczący historii… pewnych części Rumunii pod panowaniem tureckim».

Natychmiast zrozumiałem swój błąd. Ranow z pewnością nie wiedział o naszym pobycie w Budapeszcie i Stambule. Helen szybko pospieszyła mi z pomocą.

«Mamy nadzieję, że u pana znajdziemy stosowne materiały, które pozwolą nam zakończyć nasze badania w Bułgarii».

«Naturalnie – odrzekł spokojnie Stoiczew. – Ale powiedzcie mi, co konkretnie interesuje was w historii naszych monasterów, pielgrzymich szlaków, a zwłaszcza w historii końca piętnastego wieku. To fascynujący okres w dziejach Bułgarii. Sami najlepiej wiecie, że po roku tysiąc trzysta dziewięćdziesiątym trzecim nasz kraj znalazł się pod osmańską dominacją, choć niektóre rejony zostały podbite dopiero w piętnastym wieku. Od tego czasu nasza kultura zachowała się tylko dzięki monasterom. Cieszy mnie to, że interesujecie się monasterami, ponieważ w nich można znaleźć najbogatszą schedę naszej narodowej kultury».

Znów rozłożył ręce, patrząc na nas bacznie, jakby chciał wyczytać z naszych twarzy, ile zrozumieliśmy z jego słów.

«To prawda» – powiedziałem.

Nie wiedziałem, co mamy robić. W towarzystwie Ranowa mogliśmy prowadzić takie rozmowy w nieskończoność. A nie było przecież sposobu, by wyprosić go za drzwi. Jedyną nadzieją była dwuznaczna, bezosobowa, naukowa dyskusja.

«Podejrzewamy, iż w piętnastym wieku istniały pewne powiązania między ortodoksyjną społecznością Stambułu a monasterami w Bułgarii».

«To racja – zgodził się Stoiczew. – Zwłaszcza od czasu, gdy Mehmed Zdobywca poddał Kościół bułgarski jurysdykcji patriarchy Konstantynopola. Wcześniej nasz Kościół był niezależny i podlegał własnemu patriarsze w Wielkim Tyrnowie».

Poczułem podziw dla tego człowieka o wielkim umyśle i bardzo wyostrzonych zmysłach. Na moją bezsensowną w gruncie rzeczy uwagę odparł bardzo powściągliwie, grzecznie, a jednocześnie dostarczył kilku bardzo istotnych informacji.