— Dobrze się bawiłaś, Leisho?
— Tak.
— Cieszę się — odpowiedział i zgasiwszy ostatniego papierosa, ruszył po schodach na piętro — powoli, sztywno, bo przecież dobiegał już siedemdziesiątki — żeby położyć się spać.
Prawie przez cały rok wszędzie chodzili razem: na basen, na dyskoteki, do muzeów, do teatrów i bibliotek. Richard przedstawił ją dwunastce Bezsennych. Byli w różnym wieku, od czternastu do dziewiętnastu lat. Wszyscy niezwykle inteligentni i pełni zapału.
Leisha wiele się nauczyła.
Rodzice Tony’ego Indivino, tak jak jej rodzice, byli rozwiedzeni. Czternastoletni Tony mieszkał z matką, która nie miała zbytniej ochoty na bezsenne dziecko. Za to jego ojciec, który sobie tego zażyczył, miał teraz czerwony sportowy samochód i młodą przyjaciółkę, która projektowała ergonomiczne krzesła w Paryżu. Tony’emu nie wolno było mówić, że jest Bezsennym — ani krewnym, ani kolegom ze szkoły.
— Uznają cię za wariata — wyjaśniła mu matka, odwracając swój wzrok.
Kiedy jeden jedyny raz Tony nie posłuchał i powiedział koledze, że nigdy nie śpi, matka sprawiła mu lanie. Potem przeprowadzili się na inną ulicę. Tony miał wtedy dziewięć lat.
Jeanine Carter, niemal tak długonoga jak Leisha, trenowała łyżwiarstwo, przygotowując się do igrzysk olimpijskich. Ćwiczyła po dwanaście godzin dziennie, do czego nie byli zdolni jej sypiający rówieśnicy. Jak dotąd dziennikarze nic jeszcze nie wywęszyli. Jeanine bała się, że gdyby to wyszło na jaw, ktoś mógłby odmówić jej prawa do startu.
Jack Bellingham, podobnie jak Leisha, miał od jesieni zacząć naukę w college’u. Jednak w przeciwieństwie do niej zaczął już pracować. Praktykowanie prawa wymagało ukończenia studiów, za to inwestowanie na giełdzie wymagało jedynie gotówki. Jack nie miał jej wiele — 600 dolarów zarobionych latem — lecz wykorzystując własne precyzyjne analizy finansowe zdołał pomnożyć je najpierw do trzech, potem do dziesięciu tysięcy. W niedługim czasie zebrał tyle, że mógł pozwolić sobie na poważne spekulacje papierami wartościowymi. Miał dopiero piętnaście lat, był za młody, żeby inwestować legalnie, zatem wszystkie transakcje przeprowadzano na nazwisko Kevina Bakera, najstarszego z Bezsennych, który mieszkał w Austin.
— Kiedy dwa razy pod rząd trafiłem osiemdziesięcioczteroprocentowy zysk, analitycy danych złamali kod mojego komputera. Chcieli tylko powęszyć. No cóż, to ich obowiązek, nawet kiedy łączne kwoty są dosyć małe. Szukają systemu. Ale jeżeli zadadzą sobie trochę trudu i sprawdzą połączenia między bankami danych, a na dodatek dojdą do tego, że Kevin jest Bezsennym, to czy nie będą próbowali zabronić nam inwestowania?
— Przecież to paranoja — odezwała się Leisha.
— Wcale nie — zaprzeczyła Jeanine. — Leisho, ty żyjesz pod kloszem.
— Chodzi ci o to, że stale byłam pod ochroną ojca i jego pieniędzy — rzuciła Leisha.
Nikt się nawet nie skrzywił. Wszyscy tutaj otwarcie stawiali czoło faktom, nie uznając mglistych aluzji. Te należały do sfery snów.
— Tak — potwierdziła Jeanine. — Twój ojciec musi być świetnym gościem. Wychował cię w wierze, że nie wolno krępować indywidualnego rozwoju. Jezu Chryste, on jest przecież jagaistą. W porządku. Jeśli chodzi o ciebie — dodała bez cienia sarkazmu. — Ale świat na ogół wygląda zupełnie inaczej. Oni nas nienawidzą.
— To za mocno powiedziane — wtrąciła Carol. — Nie nienawidzą.
— Być może — zgodziła się Jeanine. — Ale są inni niż my. Jesteśmy lepsi, więc czują do nas całkiem naturalną niechęć.
— Nie wiem, co w tym naturalnego — odezwał się Tony. — A może bardziej naturalny byłby podziw dla tego, co lepsze? My przecież podziwiamy lepszych od siebie. Czy zazdrościmy geniuszu Kenzo Yagai? Albo Nelsonowi Wade, temu lekarzowi? Albo Catherine Raduski?
— Nie zazdrościmy, bo tak naprawdę jesteśmy od nich lepsi — podsumował Richard.
— Powinniśmy stworzyć własne społeczeństwo — oznajmił Tony. — Dlaczego mamy pozwalać, żeby ich regulacje prawne ograniczały nasz naturalny rozwój? Dlaczego Jeanine nie wolno zmierzyć się z nimi na lodzie, dlaczego Jack nie może inwestować na takich samych warunkach co oni? Tylko dlatego, że nie śpią? Niektórzy z tamtych są bardziej inteligentni od reszty. Inni mają więcej wytrwałości. A my mamy większą zdolność koncentracji, lepszą równowagę biochemiczną i więcej czasu. Nie wszystkich Pan Bóg stworzył równymi.
— Bądź fair, Tony — wtrąciła Jeanine. — Nikomu niczego jeszcze nie zabroniono.
— Ale zabronią.
— Czekajcie — odezwała się Leisha. Cała ta rozmowa ogromnie ją zmartwiła. — Chcę powiedzieć, że zgadzam się, iż pod wieloma względami jesteśmy lepsi. Ale twój cytat był wyrwany z kontekstu, Tony. Deklaracja mówi o prawach i podziale władzy. A to znaczy, że wszyscy jesteśmy równi wobec prawa. Tak samo jak wszyscy inni nie mamy prawa tworzyć odrębnej społeczności ani też nie jesteśmy wyłączeni spod praw obowiązujących w społeczeństwie. Nie można mówić o swobodnym handlu owocami własnej pracy, jeżeli nie wszyscy będą przestrzegać kontraktu.
Richard uścisnął jej dłoń.
— Mówisz jak prawdziwy jagaista.
— Jak dla mnie, dosyć już tych intelektualnych dyskusji — roześmiała się Carol. — Od kilku godzin wałkujemy wciąż to samo. Na litość boską, jesteśmy na plaży. Kto idzie popływać?
— Ja — zgłosiła się Jeanine. — Chodź, Jack.
Wszyscy wstali i otrzepali z piasku kostiumy kąpielowe. Richard ciągnąc Leishę za rękę zmusił ją do wstania. Ale nim pobiegli w stronę wody, Tony dotknął szczupłą dłonią ramienia Leishy.
— Jeszcze jedno pytanie, Leisho. Tylko do przemyślenia. Jeżeli osiągamy lepsze wyniki niż większość Śpiących, jeżeli handlujemy z nimi tylko wtedy, gdy jest to wzajemnie korzystne, i jeżeli nie robimy różnic między silniejszymi i słabszymi — to jakie mamy zobowiązania wobec tych, którzy nie mają dla nas nic na wymianę? I tak będziemy musieli dawać więcej niż otrzymamy — czy należy dawać także wtedy, kiedy nic się nie dostaje w zamian? Czy do nas należy troska o wszystkich upośledzonych, niedorozwiniętych, chorych, leniwych i pozbawionych inicjatywy, czy im także musimy oddawać owoce własnej pracy?
— A czy jest to obowiązkiem Śpiących?
— Kenzo Yagai powiedziałby, że nie. A jest Śpiącym.
— Powiedziałby, że skorzystają z dobrodziejstw wymiany kontraktowej, nawet kiedy nie biorą w niej bezpośredniego udziału. Przecież cały świat skorzystał na tym, że zaczęliśmy stosować energię Y.
— Chodźcie wreszcie! — zawołała Jeanine. — Leisho, oni mnie topią! Jack, w tej chwili przestań! Leisho, na pomoc!
Leisha roześmiała się. Kiedy wyciągała rękę, żeby chwycić Jeanine, obrzuciła krótkim spojrzeniem twarze Richarda i Tony’ego: na pierwszej ujrzała nieskrywane pożądanie, na drugiej gniew. Tony był na nią zły. Ale o co? Cóż takiego powiedziała, przecież przemawiała w obronie godności i wolnego handlu?
W tej samej chwili Jack ochlapał ją wodą, Carol jemu z kolei sprawiła ciepły prysznic, a tuż obok Leishy znalazł się Richard i śmiejąc się oplótł ją ramionami.
Kiedy udało jej się otrzeć zalane wodą oczy, Tony’ego już nie było.
Dochodziła północ.
— OK — odezwała się Carol. — Kto zaczyna?
Na porośniętej jeżynami polance sześcioro nastolatków wymieniło spojrzenia. Przenośna lampka na energię Y, przykręcona dla zachowania nastroju, rzucała niesamowity blask na ich twarze i długie, gołe nogi. Rosnące wokół polanki drzewa zwartą ścianą oddzielały ich od budynków posiadłości Camdena. Było gorąco. Sierpniowe powietrze wisiało nad głowami ciężko i posępnie. W głosowaniu ustalili, że nie przyniosą klimatyzatora. To miał być powrót do tego, co prymitywne i niebezpieczne.