— Na tej stacji ukryto pojedynczą paczkę zawierającą organizmy wyhodowane przez inżynierów genetycznych Azylu. Organizm ten jest roznoszony przez wiatr. Jego kod genetyczny zawiera wbudowany nakaz autodestrukcji po upływie siedemdziesięciu dwóch godzin od momentu wypuszczenia. Organizm ten zostanie teraz wypuszczony z pojemnika za pomocą aparatury zdalnego sterowania, mieszczącej się w Azylu.
Na obrazie stacji nic nie uległo zmianie. Sztuczna bryza poruszała liśćmi jakichś roślin. Wielka rzeźna, bizokrowa, która żuła je powoli, wywróciła oczyma, po czym bolesnym stęknięciem zwaliła się na ziemię.
Z nieba spadały ptaki. Cichło brzęczenie owadów. W ciągu dwóch minut ustał wszelki ruch z wyjątkiem drżenia liści, poruszanych śmiercionośną bryzą.
— Stacja orbitalna Kagura pozostaje otwarta dla wszelkich ekspedycji naukowych, które pragną zbadać to zjawisko — powiedziała cicho Jennifer. — Jeżeli zdecydujecie się wylądować tam przed upływem siedemdziesięciu ośmiu godzin, włóżcie pełne stroje ochronne i stosujcie jak najdalej posuniętą ostrożność. Radzimy jednak poczekać, aż upłynie ten termin. Wiele podobnych pojemników ukryto w najróżniejszych miejscach Nowego Jorku, Waszyngtonu, Chicago i Los Angeles. Odstąpcie od zamiaru wysyłania delegacji do Azylu, nie próbujcie także do nas strzelać. Jeśli to zrobicie, uznamy, że mamy prawo zastosować środki odwetowe. Odwet przyjmie formę, jakiej właśnie byliście świadkami. My, mieszkańcy Azylu, pozostawiamy was z myślą, którą wypowiedział kiedyś jeden z waszych mężów stanu, Thomas Paine: „Walczymy nie po to, by narzucić niewolę, lecz żeby uwolnić nasz kraj i żeby znalazło się w nim miejsce dla wszystkich uczciwych ludzi”.
Caroline Renleigh zakończyła przekaz.
Ekrany natychmiast wypełniły się scenami z tego, co działo się wewnątrz Azylu. Strumienie ludzi płynęły w stronę centralnego parku, gdzie zwykle wygłaszano przemowy z okazji Dnia Pamięci. Trawy nie pokrywały dziś żadne siatki ochronne i Jennifer, śledząca z uwagą każdy ruch, uznała za dobry znak fakt, że nikt nie podeptał żadnych roślin. Jej ludzie byli rozgniewani, ale nie destrukcyjni. Przenosiła wzrok z twarzy na twarz, klasyfikując widniejący na nich gniew.
Nikomu w całym Azylu nie powiedziano wcześniej ani słowa o stacji Kagura — poza członkami Rady, którzy przegłosowali ten projekt, starannie dobranymi studentami, którzy rozmieścili pojemniki na Ziemi i równie starannie dobranymi członkami oddziałów bezpieczeństwa Willa Sandalerosa. Utrzymanie tajemnicy kosztowało Jennifer wiele wysiłku. Członkowie Rady, bezgranicznie oddani swej społeczności, chcieli przedyskutować kwestię tej broni ze swoimi wyborcami. Jennifer przypomniała im wtedy swój własny proces, kiedy to ktoś spośród mieszkańców starego Azylu w okręgu Cattaraugus, ktoś, kogo do tej pory nie udało się zidentyfikować, wysłał do Leishy Camden kopię Ślubowania Lojalności, zanim jeszcze Rada zdecydowała się ją ogłosić. To może się przecież powtórzyć. A Richard Keller — tu Najla zapatrzyła się z determinacją w okno, a Ricky w czubki swych butów — przekazał informacje o ich działaniach Leishy Camden, sprowadzając na wszystkich duże zagrożenie. To również może się powtórzyć. Koniec końców Rada zgodziła się utrzymać rzecz w tajemnicy.
— Azyl to nie machina wojenna! — krzyknął ktoś na ekranie. To Douglas Wagner, jeden z założycieli Azylu, w młodości aktywista ruchów pacyfistycznych. Miał wyjątkowe zdolności organizacyjne, mógł być potężnym przeciwnikiem.
— Odizoluję go, a później porozmawiam z nim osobiście — oświadczył Will.
— Zdejmij go po cichu — odrzekła Jennifer tak, by nie słyszał jej nikt prócz Willa, starając się jednocześnie kontrolować wszystkie ekrany. — Nie twórz zbiegowiska.
— Należało nam powiedzieć! — krzyknęła jakaś kobieta. — Czym Azyl różni się od społeczeństw żebraczych, jeśli decyzje podejmuje się za naszymi plecami, bez naszej wiedzy i przyzwolenia! Nie jesteśmy poddanymi, nie jesteśmy też mordercami! Nie tak miał wyglądać ten cały plan uzyskiwania niepodległości, o którym nam mówiono!
Wokół kobiety zbierał się tłumek.
— Ja ją znam — odezwała się radna Barcheski. — Will, każ ją tutaj przyprowadzić. Porozmawiam z nią.
— W sektorze B spokój, Will — meldował ktoś z ekranu linii służb bezpieczeństwa. — Ludzie wyraźnie zgadzają się z tym, że demonstracja była konieczna, choć niesmaczna.
— To dobrze — odpowiedział Will.
— Idą — rzucił radny Dey.
Do nieprzejrzystej tym razem kopuły Rady zbliżała się zdecydowanym krokiem grupa obywateli. Nadzorująca budynek kamera pokazała, jak usiłują otworzyć drzwi, po sekundzie próbują jeszcze raz, wreszcie zdają sobie sprawę, że drzwi są zaryglowane. Głos z komputera oznajmił gładko:
— Rada chętnie wysłucha wszystkich waszych opinii na temat kontrowersyjnej demonstracji sił Azylu, lecz w tej chwili musimy skoncentrować się raczej na reakcjach z Ziemi. Proszę wrócić nieco później.
Bezsenni spojrzeli po sobie: upokorzenie, rezygnacja, gniew i strach. Jennifer uważnie studiowała ich twarze.
Po dziesięciu minutach głośnych protestów odeszli.
Zaczęły się przekazy z Ziemi.
— …bezprecedensowa terrorystyczna groźba z rejonu, który od dawna uznawany był przez wielu nie tylko za nielojalny, ale i niebezpieczny…
— …niebezpieczny wybuch paniki w czterech miastach, gdzie rzekomo rozmieszczono pojemniki ze śmiercionośnym wirusem, chociaż władze oficjalnie…
— …błąd wierząc, że tylko dlatego, iż wysunięto pod naszym adresem groźbę, istnieje rzeczywista możliwość jej spełnienia. Nasz amerykański ekspert z dziedziny inżynierii genetycznej, doktor Stanley Kassenbaum, przybył do naszego studia, aby…
— Panie i panowie, oto prezydent Stanów Zjednoczonych!
Sieci informacyjne Wołów działały błyskawicznie. Jennifer musiała im to przyznać. Zastanawiała się, czy inne sieci nadal będą ciągnąć swoje głupkowate żarty z Oregonem.
Prezydent Meyerhoff rozpoczął przemowę swoim powolnym, głębokim, uspokajającym głosem:
— Moi współrodacy, Amerykanie. Jak większości z was wiadomo, Stany Zjednoczone otrzymały właśnie terrorystyczną pogróżkę ze strony stacji orbitalnej Azyl. Twierdzą oni, że są w stanie poważnie zagrozić czterem naszym głównym miastom za pomocą nielegalnego genomodyfikowanego wirusa. Grożą, że jeśli planowana na jutro wizyta delegacji federalnej dojdzie do skutku, uwolnią wirus. Sytuacji tej nie wolno nam tolerować z kilku przyczyn. Długofalowa polityka Stanów Zjednoczonych zakazuje nam negocjacji z terrorystami, bez względu na okoliczności. Z drugiej zaś strony absolutny priorytet ma bezpieczeństwo i dobro naszych obywateli. I nie podlega to żadnej dyskusji. Mieszkańcom Nowego Jorku i Chicago, Waszyngtonu i Los Angeles mogę powiedzieć tylko tyle: bez paniki. Nie opuszczajcie swoich domów. Stany Zjednoczone nie dopuszczą do tego, aby ktoś zagroził waszemu bezpieczeństwu. Podczas gdy ja mówię do was, doświadczone zespoły ekspertów od broni biologicznej zapewniają bezpieczeństwo naszym miastom. Podczas gdy ja mówię do was, inni poświęcają całą swoją uwagę sprawie tej niedopuszczalnej i tchórzliwej groźby. I powtarzam: najlepsze, co można zrobić, to pozostać w domach…
Sieci informacyjne pokazywały nieprzerwanie obrazy ludzi za wszelką cenę próbujących opuścić Waszyngton, Chicago, Nowy Jork i Los Angeles. Powietrze pełne było helikopterów, pojazdy szynowe utknęły, samochody zatkały wszystkie trasy wylotowe.