— Baw się dobrze w tym Harvardzie.
5
UWIELBIAŁA TO MIEJSCE.
Już przy pierwszym rzucie oka na Massachusetts Hall, starszy o pół wieku od samych Stanów Zjednoczonych, Leisha odczuła coś, czego brakowało jej w Chicago: dostojeństwo wieku i tradycji. Z nabożną czcią dotykała cegieł Biblioteki Widenera i szklanych gablotek W Muzeum Peabodiego. Dotąd nie była szczególnie podatna na działanie teatru albo mitu: cierpienia Julii wydały jej się sztuczne, a męki Williego Lomana raczej bezsensowne. Przemawiał do niej tylko król Artur, walczący o lepszy porządek społeczny. Ale teraz, kiedy przechadzała się pośród ogromnych, płonących jesiennymi barwami drzew, dojrzała na mgnienie oka błysk tej siły, która kumulowała się w wysiłku wielu pokoleń, w fortunach pozostawionych tym, którzy będą z nich korzystać, by rozwijać się i kształcić, a których osiągnięć darczyńcy nigdy nie mieli oglądać, w zbiorowym wysiłku ciągnącym się przez całe wieki i kształtującym czasy, które miały dopiero nadejść. Zatrzymywała się i przez liście patrzyła w niebo, a potem na solidne — w myśl swego przeznaczenia — budynki. W takich chwilach myślała o Camdenie, który siłą woli nagiął Zarząd Instytutu, żeby stworzyć ją taką, jaką chciał ją mieć.
Wystarczył zaledwie miesiąc, a wywietrzały jej z głowy wszystkie górnolotne rozmyślania.
Program studiów był nieprawdopodobnie przeładowany, nawet jak dla niej. W szkole Sauleya zachęcano ją do samodzielnych badań i według własnego tempa. Harvard wiedział doskonale, czego od niej oczekuje, i to on dyktował tempo. Przez ostatnie dwadzieścia lat, pod przewodnictwem mężczyzny, który w młodości z najwyższym niesmakiem obserwował rosnącą dominację Japonii, Harvard stał się dość kontrowersyjnym liderem powrotu do rygorystycznego studiowania faktów, teorii i ich zastosowań, stawiał na zdolność rozwiązywania problemów i efektywność intelektualną. Szkoła przyjmowała jednego na dwustu kandydatów, którzy zjeżdżali się tu z całego świata. Nawet córka brytyjskiego premiera została odesłana do domu, kiedy nie zaliczyła pierwszego roku.
Leisha zajmowała jednoosobowy pokój w nowym akademiku. Zrezygnowała z wynajmowania mieszkania, ponieważ tyle lat spędziła w izolacji i odczuwała teraz głód nowych znajomości. Pokój musiał być jednak jednoosobowy, żeby nikomu nie przeszkadzała, kiedy będzie pracować w nocy. Drugiego dnia pobytu jakiś chłopak z tego samego piętra wszedł od niechcenia do jej pokoju i przysiadł na krawędzi biurka.
— To ty jesteś Leisha Camden?
— Tak.
— Masz szesnaście lat?
— Prawie siedemnaście.
— I, jak mniemam, zamierzasz bez najmniejszego wysiłku wszystkich tu prześcignąć.
Uśmiech Leishy rozpłynął się bez śladu. Chłopak gapił się na nią spod nastroszonych brwi. Uśmiechał się, lecz spojrzenie miał ostre jak brzytwa. Od Richarda, Tony’ego i reszty Leisha nauczyła się już, jak rozpoznawać złość skrytą pod maską pogardy.
— Rzeczywiście — potwierdziła. — Taki właśnie mam zamiar.
— Taka jesteś pewna? Z tą fryzurką małej dziewczynki i zmutowanym móżdżkiem ślicznotki?
— Dajże jej spokój, Hannaway — wtrącił się czyjś głos. Wysoki, jasnowłosy chłopiec, tak chudy, że jego żebra przeświecały przez skórę i wyglądały jak brązowe zmarszczki na piasku, stał w progu w samych dżinsach i boso, wycierając ręcznikiem mokre włosy. — Nigdy ci się nie znudzi robić z siebie kompletnego dupka?
— A tobie? — odciął się Hannaway. Podniósł się ciężko z biurka i ruszył w kierunku drzwi. Blondynek odsunął się na bok, natomiast Leisha zastąpiła mu drogę.
— Będę sobie radzić lepiej od ciebie — powiedziała spokojnie — ponieważ mam wiele zalet, których brak tobie. Nie wyłączając bezsenności. Ale kiedy cię już prześcignę, chętnie pomogę ci w nauce, żebyś i ty mógł zdać egzaminy.
Blondynek, który wycierał teraz uszy, roześmiał się głośno. Hannaway stał nieruchomo, a w jego oczach pojawiło się coś takiego, że Leisha wolała się cofnąć. Tamten przepchnął się obok niej i wypadł jak burza na korytarz.
— Całkiem nieźle, Camden — pochwalił blondynek. — Należało mu się.
— Ale ja mówiłam poważnie — odrzekła Leisha. — Pomogę mu w nauce.
— Coś podobnego! — Blondynek opuścił ręcznik i wlepił w nią oczy. — Mówiłaś poważnie!?
— Oczywiście. Dlaczego nikt mi nigdy nie wierzy?
— No cóż — powiedział chłopak — ja ci wierzę. Możesz pomóc mnie, jeśli będę miał problemy. — Nagle uśmiechnął się. — Ale raczej nie będę miał problemów.
— Dlaczego?
— Bo nie jestem wcale gorszy od ciebie, Leisho Camden. Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie.
— Nie jesteś jednym z nas. Nie jesteś Bezsennym.
— Wcale nie muszę. Wiem, co potrafię. Istnieć, pracować, tworzyć, sprzedawać.
— Jesteś jagaistą! — wykrzyknęła zachwycona.
— Oczywiście — wyciągnął ku niej dłoń. — Stewart Sutter. Co byś powiedziała na fishburgera na dziedzińcu?
— Znakomicie.
Wyszli razem, rozmawiając z ożywieniem. Kiedy ludzie gapili się na nią, starała się tego nie zauważać. Przecież była w Harvardzie. Liczyła się tylko nauka i ludzie tacy jak Stewart, który akceptował ją i przyjmował wyzwanie.
Przynajmniej wtedy, kiedy nie spał.
Studia pochłonęły ją całkowicie. Roger Camden przyjechał raz w odwiedziny. Poszli razem na spacer po miasteczku akademickim. Słuchał wszystkiego, uśmiechał się. Czuł się tu lepiej niż Leisha mogłaby się spodziewać: znał ojca Stewarta Suttera, dziadka Kate Addams. Rozmawiali o Harvardzie, o interesach, znów o Harvardzie, o Instytucie Ekonomicznym Kenzo Yagai i jeszcze raz o Harvardzie. Spytała raz o Alice, ale Camden odparł, że nic o niej nie wie, bo wyprowadziła się i nie chce go widzieć. Wypłacał jej pensję za pośrednictwem adwokata. Kiedy to mówił, jego twarz pozostawała jak zwykle pogodna.
Na bal otrzęsinowy poszła ze Stewartem, który także studiował podstawy prawa, ale był dwa lata wyżej. Na weekend poleciała concordem do Paryża, razem z Kate Addams i dwoma innymi koleżankami. Pokłóciła się ze Stewartem o to, czy metaforę z nadprzewodnictwem da się zastosować do jagaizmu. Kłótnia była głupia i oboje dobrze o tym wiedzieli, ale dzięki niej zostali kochankami. Po niezdarnym Richardzie Stewart wydał się Leishy zręczny i doświadczony. Uśmiechał się leciutko, kiedy uczył ją, w jaki sposób ma osiągnąć orgazm sama albo razem z nim. Leisha była oszołomiona.
— To takie radosne — powiedziała, a Stewart spojrzał na nią z czułością, która nie wiedzieć dlaczego kryła w sobie nutkę niepokoju.
Po pierwszym semestrze miała najlepsze oceny. Żeby to uczcić, poszła ze Stewartem na piwo. Kiedy wrócili, zastali pokój Leishy całkowicie zdemolowany. Ktoś rozbił komputer, zniszczył bank danych, wydruki i książki tliły się jeszcze w koszu na śmieci, ubrania podarto w strzępy, biurko i sekretarzyk porąbano na kawałki. Jedyną rzeczą, jaka pozostała nietknięta, było łóżko.
— To nie mogło przecież odbywać się w ciszy — odezwał się Stewart. — Każdy na tym piętrze — do diabła, nawet piętro niżej — musiał o tym wiedzieć. Ktoś na pewno powie coś policji.
Leisha siedziała oszołomiona na skraju łóżka i przyglądała się resztkom otrzęsinowej togi. Następnego dnia Dave Hannaway posłał jej przeciągły uśmiech.
Nikt nic nie powiedział.
Camden znów przyleciał. Tym razem gnał go gniew, nie radość. Wynajął córce dobrze zabezpieczone mieszkanie w Cambridge i zatrudnił ochroniarza o imieniu Toshio. Kiedy wyjechał, Leisha zwolniła ochroniarza, ale mieszkanie zatrzymała. Dawało jej i Stewartowi więcej swobody. W nieskończoność dyskutowali o sytuacji Bezsennych. I właśnie Leisha dowodziła, że to, co jej się przytrafiło, jest tylko wybrykiem, rodzajem aberracji, wynikiem zwykłej niedojrzałości.