— Wcale cię tu nie chciałam — powiedziała Leishy. — Po co przyjechałaś?
— Bo jesteś moją siostrą.
— Mój Boże, spójrz tylko na siebie. Czy tak właśnie ubierają się na Harvardzie? W takie buciory? Od kiedy to zrobiłaś się modna? Zawsze była z ciebie taka intelektualistka, nie zależało ci na strojach.
— O co w tym wszystkim chodzi, Alice? Dlaczego tutaj? Co ty wyprawiasz?
— Żyję — odparła Alice. — Z dala od kochanego tatuśka, z dala od Chicago, z dala od pijanej Susan. Wiedziałaś, że pije? Tak samo jak mama. To on tak niszczy ludzi. Ale ze mną mu się nie uda. Wyrwałam się. Ciekawe, czy ty też kiedyś zdołasz?
— Wyrwałaś się? W takie miejsce?
— Jestem szczęśliwa — odparła ze złością Alice. — Czy nie o to właśnie chodzi? Czy to nie jest właśnie cel twojego wspaniałego Kenzo Yagai: szczęście poprzez indywidualny wysiłek?
Leisha miała ochotę powiedzieć, że nie dostrzega, aby Alice zdobyła się na jakiś szczególny wysiłek. Ale nie powiedziała. Przez podwórze przebiegł kurczak. Za domem, wśród pięter sinej mgły, wznosiły się Appalachy. Leisha zastanawiała się, jak to miejsce wygląda zimą, całkowicie odcięte od świata, w którym ludzie dążą do jakichś celów, uczą się, zmieniają.
— Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Alice.
— Naprawdę?
— Tak.
— W takim razie ja też się cieszę — rzuciła Alice niemal wyzywająco. W następnej chwili nieoczekiwanie uścisnęła Leishę, a wielki, twardy wzgórek jej brzucha znalazł się nagle między nimi. Włosy Alice miały słodkawy zapach, jak świeżo skoszona trawa na słońcu.
— Przyjadę jeszcze do ciebie.
— Nie przyjeżdżaj.
6
BEZSENNY MUTANCIK BŁAGA O COFNIĘCIE GENETYCZNEJ PRZERÓBKI — krzyczał wielki elektroniczny tytuł w supermarkecie. CHCĘ SPAĆ JAK PRAWDZIWI LUDZIE — PŁACZE DZIECKO.
Leisha wpisała numer karty kredytowej i nacisnęła przycisk, żeby dostać wydrukowany egzemplarz gazety, choć nie miała zwyczaju kupować brukowców. Tytuł dalej krążył wokół kiosku. Pracownik supermarketu przestał na chwilę upychać pudełka po półkach i zaczął się jej przyglądać. Bruce, ochroniarz Leishy, obserwował tamtego.
Miała dwadzieścia dwa lata i była na ostatnim roku prawa na Harvardzie. Najlepsza na roku, została redaktorem „Przeglądu Prawnego”. Tuż za nią w rankingu plasowali się Jonathan Cocchiara, Len Carter i Martha Wenth. Wszyscy troje Bezsenni.
Kiedy znalazła się w swoim mieszkaniu, szybko przebiegła wzrokiem szpalty. Potem włączyła się w program sieci pracujący w Austin. Pliki zawierały dalsze informacje o dziecku wraz z komentarzami innych Bezsennych, ale zanim zdążyła się z nimi połączyć, odezwał się Kevin:
— Leisho, cieszę się, że zadzwoniłaś. Właśnie sam miałem to zrobić.
— Jak przedstawia się sytuacja Stelli Bevington, Kev? Czy ktoś to sprawdził?
— Randy Davies. Mieszka w Chicago, ale chyba go nie znasz, bo chodzi dopiero do średniej szkoły. Mieszka w Park Ridge, a Stella w Skokie. Jej rodzice nie chcieli z nim rozmawiać — byli dość wulgarni — ale udało mu się z nią spotkać. Na razie nie wygląda na to, żeby się nad nią znęcali. To dość typowy przypadek głupoty: rodzicom zachciało się genialnego dziecka, oszczędzali, dusili każdy grosz, a teraz nie radzą sobie ze świadomością, że naprawdę jest genialne. Próbują krzykiem zmusić ją, żeby spała, a kiedy się im przeciwstawia, robią wszystko, żeby ją zranić, ale jak dotąd, nie stosują przemocy fizycznej.
— Czy da się to podciągnąć pod nadużywanie władzy rodzicielskiej?
— Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli już wkraczać. Dwoje z nas pozostanie w ścisłym kontakcie ze Stellą, ma modem i nic nie powiedziała rodzicom o sieci. A Randy będzie tam jeździł co tydzień.
Leisha przygryzła wargi.
— W tej gównianej gazecie piszą, że ma siedem lat.
— To prawda.
— Może nie należy jej tam zostawiać. Ja mieszkam na stałe w Illinois, mogę wnieść skargę o psychiczne maltretowanie, jeżeli Candy ma już za dużo spraw. Siedem lat…
— Nie, niech sprawa się trochę uleży. Stelli raczej nic się nie stanie. Sama wiesz.
Wiedziała. Na ogół „nic się nie działo”, bez względu na to, jak głęboką niechęć manifestowała wobec Bezsennych głupsza część społeczeństwa — niewielka, choć głośna mniejszość. Większość natomiast będzie umiała pogodzić się z coraz bardziej widoczną obecnością Bezsennych, kiedy już stanie się jasne, że ta obecność niesie ze sobą nie tylko wzrost potęgi kraju, ale i powszechny dobrobyt.
Kevin Baker, obecnie dwudziestosześciolatek, zbił fortunę na mikrochipach o tak rewolucyjnej konstrukcji, że sztuczna inteligencja, dotąd pozostająca wyłącznie w sferze marzeń, stała się o niebo bliższa urzeczywistnienia. Carolyn Rizzolo zdobyła nagrodę Pulitzera za sztukę „Światło dnia”. Miała zaledwie dwadzieścia cztery lata. Jeremy Robinson, będąc na ostatnim roku studiów, dokonał bardzo znaczących odkryć w dziedzinie zastosowań nadprzewodnictwa. William Thaine, który był naczelnym „Przeglądu Prawnego”, kiedy Leisha przyjechała do Harvardu, prowadził prywatną kancelarię. Jak dotąd, nie przegrał żadnej sprawy. Miał dwadzieścia sześć lat, a powierzano mu najpoważniejsze przypadki. Klientów bardziej obchodziły jego nadzwyczajne zdolności niż młody wiek.
Ale nie wszyscy podchodzili do sprawy w ten sposób.
Kevin Baker i Richard Keller założyli sieć komputerową łączącą wszystkich Bezsennych w ścisłe grono, którego członkowie wiedzieli wszystko o prywatnych bitwach staczanych przez każdego z pozostałych. Leisha Camden finansowała batalie sądowe i pokrywała koszta edukacji tych Bezsennych, których rodzice nie mogli sobie na to pozwolić. Wspierała także dzieci, które miały najtrudniejszą sytuację rodzinną. Rhonda Lavelier postarała się o licencję zastępczej matki w Kalifornii i kiedy tylko zaistniała taka możliwość, Bezsenni starali się, by najmłodsi, których zabierano z domów rodzinnych, zostali przydzieleni Rhondzie. W Grupie było teraz trzech członków Amerykańskiego Stowarzyszenia Prawników, a za rok mieli zyskać jeszcze czterech, z licencjami na pięć różnych stanów.
Kiedy nie zdołali odebrać poniewieranego dziecka, co się zdarzyło jeden jedyny raz, porwali je.
Chłopczyk nazywał się Timmy de Marzo, miał cztery lata. Leisha była przeciwna tej akcji. Swój sprzeciw uzasadniała względami moralnymi i pragmatycznymi — co zresztą było dla niej równoznaczne — w ten sposób: jeśli wierzą we wszystkie fundamentalne prawa rządzące społeczeństwem oraz w to, że sami doń przynależą jako swobodnie handlujące, produktywne jednostki, muszą respektować jego podstawowe nakazy prawne. Bezsenni są w większości jagaistami, więc powinno to być dla nich oczywiste. Poza tym, jeśli złapie ich FBI, sądy i prasa zetrą ich na miazgę.
Nikt ich nie złapał.
Timmy de Marzo był za mały, żeby wzywać pomocy przez sieć. O jego sytuacji dowiedzieli się przez automatyczny skaner lustrujący raporty policyjne, który Kevin wykorzystywał dla potrzeb swej firmy. Wykradli chłopca z jego własnego podwórka w Wichita. Przez ostatni rok mieszkał w odosobnionej przyczepie kempingowej w Północnej Dakocie, lecz żadne miejsce nie jest tak wyizolowane, żeby nie można było tam założyć modemu. Opiekowała się nim nienaganna pod względem prawnym zastępcza matka, która mieszkała tam od urodzenia, daleka kuzynka któregoś z Bezsennych. Była to rozłożysta, wesoła kobieta, o umyśle daleko głębszym niż sugerował jej wygląd; jagaistka. W żadnym banku danych nie pojawił się najmniejszy ślad istnienia dziecka: ani w urzędzie skarbowym, ani w żadnej ze szkół, ani nawet w komputerze miejscowego sklepu. Specjalną żywność sprowadzano co miesiąc ciężarówką należącą do Bezsennego ze State College w Pensylwanii. O porwaniu wiedziało tylko dziesięcioro członków grupy — dziesięcioro z 3428 urodzonych w Stanach. Z nich 2691 było w stałym kontakcie z Grupą. Dalsze 701 to były małe dzieci, które nie potrafiły jeszcze używać modemu. Tylko trzydziestu sześciu Bezsennych, z różnych przyczyn, trzymało się od Grupy z daleka.