Выбрать главу

Porwanie zorganizował Tony Indivino.

— To właśnie o Tonym chciałem z tobą porozmawiać — mówił Kevin. — Znów zaczyna. Tym razem na poważnie. Skupuje ziemię.

Leisha złożyła gazetę w małą kostkę i położyła starannie na stoliku.

— Gdzie?

— W górach Allegheny. Na południu stanu Nowy Jork. Spory szmat ziemi. Obecnie jest w trakcie budowy dróg. Na wiosnę zacznie stawiać pierwsze budynki.

— Czy Jennifer Sharifi nadal go finansuje?

Minęło już sześć lat od tamtego wieczoru z interleukinem, lecz wspomnienia o nim pozostawały żywe w pamięci Leishy. Podobnie jak wspomnienie Jennifer.

— Tak. Tylko ona ma dość pieniędzy. A co gorsza, coraz więcej jest takich, którzy chcą pójść za nimi, Leisho.

— Wiem.

— Zadzwoń do niego.

— Zadzwonię. Informuj mnie na bieżąco o sytuacji Stelli.

Do północy pracowała nad kolejnym wydaniem „Przeglądu Prawnego”, potem do czwartej przygotowywała się do zajęć. O piątej zadzwoniła do Tony’ego, który nadal mieszkał w Chicago. Skończył szkołę średnią, potem semestr w Northwestern, ale w czasie bożonarodzeniowych ferii wściekł się na matkę, która zmuszała go, by żył jak Śpiący. Ta złość, jak zdawało się Leishy, jeszcze mu nie przeszła.

— Tony? Tu Leisha.

— Odpowiedź brzmi: tak, tak, nie i idź do diabła.

Leisha zgrzytnęła zębami.

— Ślicznie. A teraz powiedz mi, jak brzmią pytania.

— Czy ty naprawdę chcesz, żeby Bezsenni wycofali się w obręb własnego, samowystarczalnego społeczeństwa? Czy Jennifer Sharifi zechce finansować projekt budowy małego miasta? Czy nie sądzisz, że to swego rodzaju oszukaństwo, jeśli porównać je z tym, co można osiągnąć wpasowując się w społeczeństwo? A co sądzisz na temat antynomii między życiem w izolowanym, uzbrojonym mieście i jednoczesnym prowadzeniem handlu ze światem zewnętrznym?

— Ja nigdy nie kazałabym ci iść do diabła.

— To pięknie z twojej strony — rzucił. Po chwili dodał: — Przepraszam. Zaczynam mówić jak jeden z tamtych.

— To nie wyjdzie nam na dobre, Tony.

— Dzięki, że nie powiedziałaś, że i tak nie podołam. Przez chwilę zastanawiała się, czy rzeczywiście podoła.

— My nie stanowimy odrębnego gatunku, Tony.

— Powiedz to Śpiącym.

— Przesadzasz. Oczywiście jest kilku zawistników. Ci są zawsze i wszędzie. Ale żeby tak się poddać…

— Nie poddajemy się. Owoce naszej pracy staną się przedmiotem wolnego handlu: komputery, oprogramowanie, powieści, informacje, teorie, doradztwo prawne. Nikt nam nie zabrania podróżować. Ale będziemy mieli bezpieczne miejsce, do którego można wrócić. Gdzie nie będzie pijawek, które twierdzą, że powinniśmy oddawać im własną krew tylko dlatego, że jesteśmy od nich lepsi.

— Tu nie chodzi o to, co powinniśmy.

— Naprawdę? — rzucił Tony. — Wyjaśnijmy to sobie, Leisho. Jesteś jagaistką. W co wierzysz?

— Tony…

— No powiedz — nalegał, a w jego głosie usłyszała ton tamtego czternastolatka, którego kiedyś przedstawił jej Richard. Jednocześnie ujrzała w myślach twarz ojca; nie taką, jaka była teraz, po założeniu bajpasów, ale taką jak wtedy, kiedy trzymał Leishę na kolanach i wyjaśniał jej, że jest kimś wyjątkowym.

— Wierzę w dobrowolną wymianę, która przynosi wzajemną korzyść. Wierzę, że duchowa godność człowieka wynika z tego, że utrzymuje się on przy życiu dzięki indywidualnemu wysiłkowi. I w wymianę rezultatów tego wysiłku we współpracy całego społeczeństwa. Że symbolem tej współpracy jest kontrakt. I że potrzebujemy siebie nawzajem, żeby wymiana była pełniejsza i coraz bardziej korzystna.

— Ślicznie — uciął Tony. — A co powiesz na hiszpańskich żebraków?

— Co takiego?

— Idziesz ulicą w tak biednym kraju jak Hiszpania i widzisz żebraka. Dasz mu dolara?

— Pewnie tak.

— Dlaczego? Przecież nie ma dla ciebie nic na wymianę?

— Z dobroci. Ze współczucia.

— Widzisz sześciu żebraków. Dasz im po dolarze?

— Pewnie tak.

— Dałbyś. Widzisz stu żebraków i nie masz fortuny Leishy Camden — dasz każdemu po dolarze?

— Nie.

— Dlaczego nie?

Leisha starała się zachować spokój. Niewielu ludzi potrafiło sprawić, że miała ochotę przerwać połączenie, lecz Tony niewątpliwie do nich należał.

— Ponieważ nadwerężyłabym własne źródła utrzymania. Moje własne życie ma priorytet w korzystaniu ze środków, które zdobywam.

— W porządku. A teraz rozważ taką sytuację. W Instytucie Biotechniki, gdzie ty i ja wzięliśmy swój początek, droga pseudosiostro, doktor Melling zaledwie wczoraj…

— Kto?!

— Doktor Susan Melling. O mój Boże, zupełnie zapomniałem, że kiedyś była żoną twego ojca!

— Straciłam z nią kontakt — powiedziała Leisha. — Nie, wiedziałam, że wróciła do pracy. Alice kiedyś powiedziała… Nieważne. Co się dzieje w Instytucie?

— Mam dwie wiadomości ogromnej wagi, z ostatniej chwili. Carla Dutcher poddała się właśnie badaniom genetycznym płodu w pierwszym miesiącu ciąży. Bezsenność jest genem dominującym. Następne pokolenie w Grupie też nie będzie spało.

— Wszyscy o tym wiedzą — odrzekła Leisha. Carla Dutcher była pierwszą w świecie ciężarną Bezsenną. Jej mąż należał do Śpiących. — Cały świat się tego spodziewał.

— Ale prasa poczuje wiatr w żaglach. Zobaczysz. „Potomstwo mutantów! Nowa rasa zdominuje następne pokolenia?”

Leisha nie zaprzeczyła.

— A ta druga sprawa?

— Jest smutna. Zdarzyła nam się pierwsza śmierć. Poczuła skurcz w żołądku.

— Kto?

— Bernie Kuhn z Seattle. Nie znałaś go. To był wypadek drogowy. Wygląda całkiem zwyczajnie: na ostrym zakręcie stracił panowanie nad kierownicą, a hamulce zawiodły. Miał siedemnaście lat i prowadził zaledwie od kilku miesięcy. Istotne jest to, że jego rodzice przekazali mózg i ciało Instytutowi Biotechniki i Wydziałowi Patologii Akademii Medycznej w Chicago. Mają zamiar pokroić go na kawałki, żeby wreszcie przyjrzeć się dokładnie skutkom, jakie przedłużona bezsenność wywołuje w organizmie człowieka.

— To ich obowiązek — odrzekła Leisha. — Biedny dzieciak. Ale czego właściwie się obawiasz? Cóż takiego mogą znaleźć?

— Nie wiem. Nie jestem lekarzem. Ale jeśli znajdą cokolwiek, co da się wykorzystać przeciwko nam, ktoś na pewno to zrobi.

— Tony, masz typowe objawy manii prześladowczej.

— To niemożliwe. Osobowość Bezsennych jest bardziej zorientowana na rzeczywistość niż przeciętna. Nie czytujesz literatury fachowej?