Выбрать главу

— Zwolnij Sandersa — ucięła Leisha. — Egzotyczne mogą zwiędnąć. Albo każ je wysłać do jakiegoś szpitala, jeśli wolisz. Tylko uważaj, bo niektóre są trujące. Chodź, zajmiemy się biblioteką.

Alice usiadła powoli na zrolowanym dywanie na środku sypialni ojca. Ścięła włosy na krótko. Leishy nie podobała się ta nowa fryzura — sterczące jak kolce kosmyki wokół jej szerokiej twarzy. Przybrała też na wadze. Zaczynała upodabniać się do matki.

— Pamiętasz tamtą noc, kiedy powiedziałam ci, że jestem w ciąży? — spytała. — Zanim wyjechałaś do Harvardu?

— Zajmijmy się biblioteką.

— Pamiętasz? — powtórzyła Alice. — Na litość boską, czy nie możesz choć raz posłuchać, co ktoś inny ma do powiedzenia? Czy musisz przez cały czas zachowywać się jak tato?

— Nie zachowuję się jak tato!

— Jak jasna cholera. Jesteś dokładnie taka, jak sobie zażyczył. Ale nie o to chodzi. Pamiętasz tamtą noc?

Leisha przekroczyła dywan i wyszła. Alice siedziała dalej. Po chwili Leisha wróciła.

— Pamiętam.

— Byłaś wtedy bliska łez — ciągnęła nieugięta Alice. Mówiła cicho: — Nawet nie bardzo pamiętam, dlaczego. Może chodziło o to, że nie pojadę do college’u. Ale objęłam cię wtedy i po raz pierwszy od wielu lat — od wielu lat, Leisho — poczułam, że naprawdę jesteś moją siostrą. Bez względu na wszystko — na włóczenie się nocą po korytarzu i te popisy w rozmowach z tatą, tę ekstra szkołę, nienaturalnie długie nogi i złociste włosy — bez względu na całe to gówno. Wydawało mi się wtedy, że mnie potrzebujesz. Że mnie potrzebujesz.

— Co mówisz? Że możesz zbliżyć się do człowieka tylko wtedy, kiedy jest w opałach i cię potrzebuje? Że mogłaś poczuć się moją siostrą tylko wtedy, gdy cierpiałam?. Krwawiące serce i te rzeczy? To tak wyglądają związki między wami, Śpiącymi? Chroń mnie, kiedy jestem nieprzytomny, bo jestem takim samym kaleką jak ty?

— Nie. Mówię, że to ty możesz poczuć się siostrą tylko wtedy, gdy cierpisz.

Leisha wbiła w nią wzrok.

— Jesteś głupia, Alice.

— Wiem o tym — odparła spokojnie Alice. — W porównaniu z tobą jestem głupia. Wiem o tym doskonale.

Leisha ze złością potrząsnęła głową. Wstydziła się tego, co przed chwilą powiedziała, wiedząc jednocześnie, że to prawda. Obie wiedziały, że to prawda. Gniew zalegał w niej jak ciemna pustka, gorąca i bezkształtna. Dopóki nie przybrał konkretnego kształtu, nie mogła wyładować go w działaniu, płonął w niej tylko i tamował oddech.

— Kiedy miałam dwanaście lat, dostałam od Susan sukienkę na urodziny. Ciebie wtedy nie było, pojechałaś na jakieś zajęcia w plenerze, które bez przerwy urządzała ta twoja postępowa szkoła. Sukienka była z bladobłękitnego jedwabiu ze staromodnymi koronkami — prześliczna. Strasznie się cieszyłam, nie tylko dlatego, że była taka śliczna, ale i dlatego, że Susan kupiła ją specjalnie dla mnie, a tobie jakiś program do komputera. Sukienka była moja. Była, tak mi się wydawało, mną. — W gęstniejącym mroku Leisha ledwie dostrzegała jej ciężkie, proste rysy. — Kiedy pierwszy raz miałam ją na sobie, jakiś chłopak krzyknął: „Ej, Alice, ukradłaś siostrze sukienkę? Zwędziłaś, kiedy spała?” Potem śmiał się jak wariat, zawsze się tak śmiali. Wyrzuciłam tę sukienkę. Nawet nie wytłumaczyłam się Susan, choć myślę, że zrozumiałaby. To, co było twoje, było wyłącznie twoje, a to, co do ciebie nie należało, też było twoje. Tak to sobie urządził nasz tatuś. Tak właśnie wpakował nam to w geny.

— Ty też? — rzuciła Leisha. — Jesteś taka sama jak cała reszta zawistnych żebraków?

Alice podniosła się z dywanu. Zrobiła to powoli i niedbale, otrzepując z kurzu wymiętą spódnicę, wygładzając jej drukowany kreton. Potem podeszła i uderzyła Leishę w twarz.

— Czy teraz wydaję ci się bardziej rzeczywista? — zapytała cicho.

Leisha dotknęła ust. Poczuła na wargach krew. Zadzwonił telefon, zastrzeżony numer Camdena. Alice podeszła do aparatu, podniosła słuchawkę, słuchała przez chwilę, po czym spokojnie oddała ją Leishy.

— To do ciebie.

Kompletnie oniemiała, Leisha wzięła od niej słuchawkę.

— Leisha? Tu Kevin. Słuchaj, dzieje się coś niedobrego. Dzwoniła do mnie Stella Bevington, przez telefon, nie przez sieć. Rodzice chyba zabrali jej modem. Podniosłem słuchawkę, a ona krzyczy: „Tu Stella, biją mnie, on jest pijany…” i wszystko ucichło. Randy pojechał do Azylu — cholera, wszyscy już wyjechali! Ty jesteś najbliżej, bo ona nadal mieszka w Skokie. Najlepiej jedź tam natychmiast. Masz obstawę, której możesz zaufać?

— Tak — potwierdziła Leisha, choć oczywiście nie miała. Jej gniew — nareszcie — przybrał konkretną postać. — Dam sobie radę.

— Nie mam pojęcia, jak ją stamtąd wydostaniesz — mówił Kevin. — Na pewno cię rozpoznają. Wiedzą, że do kogoś dzwoniła, mogli zbić ją do nieprzytomności…

— Dam sobie radę — powtórzyła Leisha.

— Z czym? — zaniepokoiła się Alice.

Leisha spojrzała jej prosto w oczy. Mimo iż wiedziała, że nie powinna, powiedziała:

— Z tym, co ci twoi wyprawiają z jednym z naszych. Siedmioletnia dziewczynka jest maltretowana przez rodziców tylko dlatego, że jest Bezsenna, bo jest lepsza od was… — Pobiegła po schodach do wynajętego samochodu, którym przyjechała z lotniska. Alice natychmiast pobiegła za nią.

— Nie twoim samochodem, Leisho. Wynajęty samochód wytropią od razu. Pojedziemy moim.

— Jeżeli sobie wyobrażasz… — krzyknęła Leisha.

Alice szarpnęła drzwiczki swojej wysłużonej toyoty, tak starej, że stożki odbioru energii Y sterczały na wierzchu po obu stronach jak obwisłe policzki. Wepchnęła Leishę do tyłu, zatrzasnęła za nią drzwiczki, a sama usadowiła się za kierownicą. Ujęła ją mocno obiema rękami.

— Dokąd?

Leishę na chwilę ogarnęła ciemność. Opuściła nisko głowę, wsunęła ją między kolana tak głęboko, jak tylko pozwalała na to ciasnota samochodu. To już dwa — nie, trzy dni odkąd zjadła ostatni posiłek. Ostatniej nocy przed egzaminem. Osłabienie minęło, by wrócić natychmiast, kiedy tylko podniosła głowę.

* * *

Podała Alice adres w Skokie.

— Trzymaj się z tyłu — mówiła Alice. — W schowku na rękawiczki znajdziesz szal, weź go i postaraj się jak najlepiej zasłonić twarz. Zatrzymała samochód przy Czterdziestej Drugiej.

— To nie jest… — zaczęła Leisha.

— Tutaj można wynająć ochroniarza na godziny. Musimy wyglądać, jakbyśmy miały jakąś ochronę, Leisho. Przecież nie musimy mu nic mówić. Załatwię to szybko.

Wróciła po trzech minutach w towarzystwie ogromnego mężczyzny w tanim garniturze. Bez słowa wcisnął się na przednie siedzenie. Alice także go nie przedstawiła.

* * *

Dom był nieduży, trochę zaniedbany. Na parterze paliły się wszystkie światła, na piętrze było ciemno. Na północy, za miastem, zabłysły pierwsze gwiazdy. Alice nakazała mężczyźnie:

— Proszę wysiąść i stanąć przy drzwiczkach samochodu. Nie, nie, bardziej do światła. I niech pan nic nie robi, dopóki ktoś mnie nie zaatakuje.

Mężczyzna skinął głową. Alice ruszyła w stronę wejścia. Leisha wygramoliła się z samochodu i zdołała ją dogonić o parę kroków przed plastykowymi drzwiami.

— Alice, cóż ty, do cholery, wyprawiasz? To ja muszę…

— Mów ciszej — upomniała ją Alice, zerkając w kierunku ochroniarza. — Leisho, pomyśl trochę. Na pewno cię rozpoznają. Tu, w okolicach Chicago, mając Bezsenną córkę, ci ludzie z pewnością przez całe lata śledzili twoje zdjęcia w gazetach. Pewnie oglądali cię w holowizji. Znają cię. Wiedzą, że jesteś prawnikiem. Mnie nigdy nie widzieli. Jestem nikim.