Выбрать главу

— Ależ wcale nie musi być darwinowskiej walki o przetrwanie!

Hawke wstał. Mięsień na jego karku był teraz nieruchomy; Jordan widział wyraźnie, iż tamten jest pewien, że zwyciężył.

— Doprawdy, pani Camden? A kto do niej doprowadził? To Bezsenni kontrolują obecnie dwadzieścia osiem procent całej gospodarki — pomimo tego, że stanowicie bardzo nieliczną mniejszość. A ten procent stale wzrasta. Pani sama, poprzez Aurora Holding Company, jest udziałowcem zakładów Samsunga-Chryslera po drugiej stronie rzeki.

Jordan był wstrząśnięty. Nic o tym nie wiedział. Na moment ogarnęła go fala podejrzliwości. Jego ciotka prosiła, by pozwolono jej tu przyjechać, prosiła o rozmowę z Hawkiem… Obrócił wzrok na Leishę: uśmiechała się. Nie, z pewnością nie to nią kierowało. Co się z nim dzieje? Czy już przez resztę życia będzie mu towarzyszyć ten stały brak pewności?

— Posiadanie akcji nie jest sprzeczne z prawem — odpowiedziała Leisha. — Czynię to z powodów oczywistych: chcę osiągnąć zyski. Zyski, które ciągnę z pierwszorzędnej jakości towarów i usług, jakie powstały w wyniku uczciwej konkurencji i są oferowane każdemu, kto życzy sobie je nabyć. Każdemu bez wyjątku.

— Bardzo chwalebnie — rzucił kąśliwie Hawke. — Choć, rzecz jasna, nie każdego stać na kupno.

— No właśnie.

— To znaczy, że w jednej przynajmniej sprawie jesteśmy zgodni: przed niektórymi droga do profitów tej pani darwinowskiej ekonomii pozostaje zamknięta. Chce pani, żeby potulnie godzili się na taką sytuację?

— Chcę otworzyć przed nimi bramy i wpuścić ich do środka.

— W jaki sposób? Jak mamy konkurować na równej stopie z Bezsennymi lub z przodującymi przedsiębiorstwami, które częściowo lub w całości wzięły swój początek z finansowego geniuszu Bezsennych?

— Z pewnością nie za pomocą nienawiści, kreującej dwie odrębne gospodarki.

— W takim razie czym? Proszę mi powiedzieć.

Zanim Leisha zdołała odpowiedzieć, drzwi otwarły się gwałtownie i do pomieszczenia wpadło trzech mężczyzn.

Ochroniarze Leishy błyskawicznie ją zasłonili, wyciągając pistolety. Ale tamci uzbrojeni byli tylko w kamery. Zaraz też zaczęli kręcić. Ponieważ nie widzieli nic oprócz muru zbrojnych mężczyzn, to właśnie sfilmowali. Ochroniarze, zdumieni, zerkali jeden na drugiego. Jordan, który wycofał się w kąt, jako jedyny dojrzał w ścianie, tuż przy suficie, zdradziecki błysk soczewki — w pomieszczeniu, w którym, jak powszechnie twierdzono, nie mogło być mowy o inwigilacji.

— Wynocha — wycedził przez zęby szef ochroniarzy. Ekipa filmowa posłusznie się wyniosła. I nikt z wyjątkiem Jordana nie dostrzegł kamery Hawke’a.

Po co to? Do czego potrzebna mu potajemnie wykonana fotografia, o której będzie mógł twierdzić, iż została zrobiona przez uprawnioną do tego ekipę filmową? Czy powinien powiedzieć ciotce, że tamten coś takiego ma? Czy to mogłoby jej zaszkodzić?

Hawke przyglądał mu się. Skinął głową z tak pełnym ciepła spojrzeniem, z tak ojcowskim zrozumieniem dla jego dylematu, że Jordan natychmiast poczuł się uspokojony. Hawke nie mógł planować żadnej napaści na Leishę. On przecież nie korzystał z tego rodzaju środków. Miał przed sobą cele wielkie, porywające, prawe, ale zwracał przy tym uwagę na pojedyncze osoby, czego nie można było powiedzieć o Bezsennych — z wyjątkiem Leishy. Jordan odetchnął.

— Przepraszam, pani Camden — odezwał się Hawke. Leisha spojrzała na niego chłodno.

— Nikomu nie stała się żadna krzywda, panie Hawke — odparła, a po chwili dorzuciła z naciskiem: — Prawda?

— Prawda. Pozwoli pani, że dam jej coś na pamiątkę naszego dzisiejszego spotkania.

— Coś na…

— Pamiątkę.

Z małego kantorka — tu ochroniarze znów na moment zesztywnieli — wyprowadził skuter Śpi-My.

— Rzecz jasna, nie będzie jeździł tak szybko ani tak daleko jak ten, który już pani ma. Jeżeli w ogóle raczy pani kiedykolwiek używać skutera zamiast samochodu czy helikoptera, tak jak to czyni ponad pięćdziesiąt procent naszej populacji.

Jordan zobaczył, że Leisha w końcu straciła cierpliwość. Wypuściła oddech przez zaciśnięte zęby; powietrze zaświszczało nieprzyjemnie.

— Dziękuję, ale nie, panie Hawke. Jeżdżę kesslerem-eagle’em. Skuterem najwyższej jakości, produkowanym, o ile mi wiadomo, w fabryce, której właścicielami są Śpiący — rdzenni mieszkańcy Ameryki. Bardzo się starają sprzedawać swój znakomity produkt po uczciwej cenie, ale niestety reprezentują mniejszość, której interesów nikt nie chroni na sztucznie stworzonym rynku. Są to, o ile mi wiadomo, Indianie Hopi.

Jordan nie śmiał spojrzeć Hawke’owi w twarz.

* * *

Wsiadając do samochodu, Leisha powiedziała Jordanowi:

— Przepraszam za tę ostatnią szpilę.

— Nie przepraszaj.

— Przykro mi ze względu na ciebie. Wiem, że wierzysz w to, co tutaj robicie, Jordanie…

— Tak — odpowiedział. — Wierzę. Mimo wszystko.

— Kiedy tak mówisz, wyglądasz jak twoja matka.

Czego nie dałoby się powiedzieć o Leishy — pomyślał Jordan i od razu poczuł, że jest nielojalny. Ale to była prawda. Alice wyglądała na więcej niż swoje czterdzieści trzy lata, Leisha zaś o wiele młodziej. Wiek nieco nadwerężył delikatne rysy jej twarzy, lecz zupełnie nie dało się na niej dostrzec starzenia się komórek. Wyglądała na osobę dobiegającą trzydziestki i najwyraźniej tak już miało pozostać. Piękna i pełna napięcia trzydziestolatka; ledwie widoczne linie wokół jej oczu bardziej przypominały mikroobwody niż zmarszczki.

— Jak twoja matka? — zapytała Leisha.

Jordan wyczuł doskonale całą złożoność tego pytania, ale nie czuł się na siłach, żeby się z nim zmagać.

— W porządku — odpowiedział, po czym dodał: — Jedziesz prosto do Azylu?

Leisha podniosła na niego wzrok.

— Skąd wiesz?

— Masz ten sam wyraz twarzy co zawsze, kiedy tam jedziesz albo stamtąd wracasz.

Spuściła oczy, nie powinien był wspominać o Azylu. Powiedziała:

— Przekaż Hawke’owi, że nie będę robiła szumu o tę kamerę w ścianie. I nie dręcz się, że mi o niej nie powiedziałeś. I tak masz już sporo sprzeczności do pogodzenia, Jordy. Ale wiesz, mam już dosyć osób o przytłaczającej powierzchowności, jak ten twój pan Hawke. Jedna wielka charyzma i rozbuchane ego, żarem swoich przekonań walą w człowieka jak pięścią. To nużące.

Jordan wybuchnął śmiechem. Leisha spojrzała na niego pytająco, lecz on tylko potrząsnął głową i ucałował ją na pożegnanie, po czym zatrzasnął drzwi samochodu. Kiedy odjeżdżała, wyprostował się, lecz już bez uśmiechu.

Charyzma. Rozbuchane ego. Osoby o przytłaczającej powierzchowności.

Czy to możliwe, aby Leisha nie zdawała sobie sprawy, że sama do nich należy?

* * *

Leisha oparła głowę o skórzane oparcie fotela w służbowym samolocie Baker Enterprises. Była jedynym pasażerem. Daleko w dole Missisipi wspinała się na pierwsze wzniesienia u stóp Appalachów. Dłoń Leishy musnęła grzbiet książki leżącej na sąsiednim siedzeniu; uniosła ją do oczu. Dali zbyt krzykliwą okładkę. Abraham Lincoln, bez brody, stoi w czarnym surducie i cylindrze na tle płonącego miasta (Atalanty? A może Richmond?), z twarzą wykrzywioną w straszliwym grymasie. Karmazynowozłotawe płomienie liżą wrzosowe niebo. W telewizji taki zestaw kolorów wyglądałby jeszcze bardziej niesamowicie. W trójwymiarowym hologramie zaczęłyby pewnie fluoryzować.