Cóż by na taką wiarę powiedziała jej prababka ze strony ojca, Najla Fatima Noor el-Dahar? Z drugiej zaś strony jej prababka ze strony matki, której wnuczka została amerykańską gwiazdą filmową, a która, sama będąc irlandzką imigrantką, zdołała przetrwać jako brooklińska sprzątaczka, pewnie miałaby niejedno do powiedzenia na temat potęgi i woli.
Nie znaczy to, że czyjeś prababki mają teraz w życiu jakiekolwiek znaczenie. Albo też dziadowie czy ojcowie. Od nowej rasy zawsze wymagano, żeby poświęciła własne korzenie na rzecz przyszłości. Zeus — jak przypuszczała Jennifer — nie opłakiwał ani Kronosa, ani Rei.
Pod nią, oblany promieniami porannego słońca, rozpościerał się Azyl. W ciągu dwudziestu dwu lat swego istnienia rozrósł się do prawie trzystu mil kwadratowych, zajmując jedną piątą powierzchni okręgu Cattaraugus w stanie Nowy Jork. Jennifer nabyła cały rezerwat Indian Allegheny natychmiast, kiedy tylko zniesiono restrykcje antytrustowe Kongresu. Zapłaciła poprzednim właścicielom, Indianom z plemienia Seneca, kwotę, która pozwoliła im urządzić się wygodnie na Manhattanie, w Paryżu i w Dallas. Prawdę mówiąc, niezbyt wielu Seneków zdołało przetrwać i mogło się teraz cieszyć skutkami sprzedaży — nie wszystkie zagrożone grupy posiadały takie zdolności przystosowawcze jak Bezsenni. Nie wszyscy potrafią kupić ziemię od właścicieli od początku niechętnych sprzedaży albo zakupić lasery przeciwlotnicze na międzynarodowym rynku broni. Albo, jeśli nawet grupy te posiadały odpowiednie zdolności, brakowało im celu, na którym mogłyby skupić swe działania i który by je oczyścił i uświęcił. Który uczyniłby z przetrwania to, czym jest w istocie: świętą wojnę. Dżihad.
Allegheny był jedynym spośród indiańskich rezerwatów, który miał w swoim obrębie całe nieindiańskie miasto, Salamankę, dzierżawione od Seneków od 1892 roku. Salamanka weszła w skład nabytków Jennifer. Wszyscy dzierżawcy otrzymali zawiadomienia o eksmisji i po wielu sądowych potyczkach, na które mieszkańcy Salamanki mieli zbyt mało pieniędzy, zaś Azyl miał do swej dyspozycji wszystkich najlepszych Bezsennych prawników w kraju, przestarzałe budynki miasta stały się skorupami kryjącymi wysoce zaawansowaną technikę Azylu — szpital z centrum badawczym, college, centralę służb bezpieczeństwa, centra zasilania i nadzoru, najbardziej wyrafinowane z istniejących urządzeń telekomunikacji, a wszystko otoczone ekologicznie pielęgnowanym lasem.
W oddali, za bramą wjazdową Azylu, Jeniffer widziała codzienną kolumnę ciężarówek dostawczych, pnących się wytrwale górską drogą i wiozących dzienny ładunek żywności, materiałów budowlanych i mniej skomplikowanych produktów technicznych — wszystko to, co Azyl wolał raczej sprowadzać niż produkować u siebie, a zatem to, co było nie dość zaawansowane, nie dość zyskowne lub nie dość istotne. Nie znaczyło to, że Azyl był w jakiś sposób zależny od owej codziennej kolumny ciężarówek. Było tu dość wszystkiego, żeby przetrwać rok, jeśliby zaszła taka potrzeba. Ale taka potrzeba nie zajdzie. Bezsenni sprawowali kontrolę nad tyloma fabrykami, środkami dystrybucji, rolniczymi projektami badawczymi, nad wymianą towarową i tyloma kancelariami prawnymi na zewnątrz, że nie wydawało się to możliwe. Azyl nawet w planach nie przypominał schronienia dla pragnących przetrwać, a raczej ufortyfikowane centrum dowodzenia.
Przed domem na skraju Argus City, który Jennifer dzieliła z mężem i dwójką dzieci, stał już zaparkowany wóz z lotniska. Dom był kopułą, pełną wdzięku, wysoce funkcjonalną i całkowicie pozbawioną blichtru. „Najpierw zbudujmy urządzenia zabezpieczające” — tłumaczył jej Tony Indivino dwadzieścia dwa lata temu. „Potem zaplecze techniczne i edukacyjne, potem magazyny, a na końcu domy mieszkalne”. Dopiero teraz Azyl wszedł w fazę budowania indywidualnych budynków mieszkalnych.
Jennifer wygładziła fałdy abaji, wzięła głęboki oddech i weszła.
Leisha stała przy południowej ścianie pokoju dziennego, wpatrzona w oprawiony w złote ramki portret Tony’ego, który odwzajemniał jej spojrzenie pełnymi uśmiechu, młodzieńczymi oczyma. Słoneczny blask, złapany w sieć złocistych włosów Leishy, rozjarzył się jak płomień. Kiedy usłyszała kroki, odwróciła się, lecz że stanęła pod światło, Jennifer nie mogła dostrzec wyrazu jej twarzy.
— Witaj, Jennifer.
— Witaj, Leisho.
— Świetnie wyglądasz.
— Podobnie jak ty.
— A jak Richard? Dzieci?
— Dziękuję, dobrze — odparła Jennifer.
Zapadła paląca cisza. Pierwsza odezwała się Leisha.
— Myślę, że wiesz, dlaczego tu jestem.
— Nie, skąd miałabym wiedzieć? — odparła Jennifer, choć oczywiście wiedziała. Azyl śledził poczynania wszystkich Bezsennych, którzy pozostali na zewnątrz, ze szczególną zaś uwagą poczynania Leishy Camden i Kevina Bakera.
Leisha prychnęła niecierpliwie.
— Daj spokój, Jennifer. Jeśli nie możemy być zgodne w żadnej innej kwestii, zgódźmy się przynajmniej, że będziemy wobec siebie uczciwe.
Wcale się nie zmieniła — pomyślała Jennifer. — Przy całej swojej inteligencji i doświadczeniu nie zmieniła się ani na jotę. Triumf naiwnego idealizmu i nad inteligencją, i nad doświadczeniem. Ślepi z wyboru nie zasługują, by widzieć.
— Dobrze, Leisho. Będziemy uczciwe. Przyjechałaś tu, żeby się dowiedzieć, czy wczorajszy atak na fabrykę tekstyliów Śpi-My w Atalancie został zaprogramowany w Azylu.
Leisha zagapiła się na nią przez moment, potem wybuchła.
— Na litość boską, Jennifer, oczywiście, że nie. Myślisz, że nie wiem, że to nie są wasze metody walki? Zwłaszcza jeśli chodzi o prymitywną produkcję przynoszącą mniej niż pół miliona rocznego dochodu!
Jennifer siłą przemogła uśmiech. To połączenie zastrzeżeń natury moralnej i ekonomicznej było dla Leishy typowe. No i, rzecz jasna, Azyl nie kierował tym atakiem. Ludzie ze Śpi-My nie mieli żadnego znaczenia. Powiedziała:
— Z ulgą słyszę, że twoja opinia o nas bardzo się poprawiła.
Leisha niecierpliwie machnęła ręką.
— Moja opinia nie ma dla was najmniejszego znaczenia, jak to niejednokrotnie dawałaś mi do zrozumienia. Jestem tu, bo dostałam coś takiego — wyciągnęła z kieszeni jakiś wydruk i machnęła nim w stronę Jennifer, która z niemiłym zaskoczeniem zdała sobie sprawę, co to jest.
Nadała swojej twarzy nieprzenikniony wyraz, zbyt późno uświadomiwszy sobie, że ta nieprzeniknioność powie Leishy więcej niż jakiekolwiek emocje. Jak Leisha i Kevin zdobyli ten wydruk? W myślach przebiegała najrozmaitsze możliwości, ale nie wiedziała zbyt wiele o sieci. Będzie musiała natychmiast oderwać od pracy Williego Rinaldi i Cassie Blumenthal, żeby przeszukali ją całą i znaleźli furtki, bańki i gejzery…
— Nie trudź się — powiedziała Leisha. — Nie czarodzieje Kevina wydostali to z sieci Azylu. Zostało przesłane pocztą — bezpośrednio do mnie — przez jednego z waszych.
Jeszcze gorzej. Ktoś wewnątrz Azylu — ktoś, kto w sekrecie trzymał stronę wielbicieli Śpiących, kto nie zdołał jeszcze zrozumieć, co znaczy wojna o przetrwanie. Chyba że Leisha kłamie. Ale Jennifer jeszcze nigdy nie złapała Leishy na kłamstwie. W skład niebezpiecznej naiwności Leishy wchodziło też preferowanie nieredagowanej prawdy.
Leisha zmięła papier w dłoni i cisnęła na podłogę.
— Jak możesz wprowadzać dalsze podziały, Jennifer? W tajemnicy zakładać Radę Bezsennych, której członkami mogą zostać tylko ci, którzy złożą tę tak zwaną przysięgę lojalności: „Przysięgam mieć na względzie przede wszystkim interesy Azylu, ponad wszelkimi innymi powinnościami — osobistymi, politycznymi czy ekonomicznymi — oraz dla jego przetrwania, a zatem i mojego własnego, poświęcić własne życie, majątek i uświęconą cześć”. Dobry Boże, cóż to za nieprzyzwoity zlepek religijnego fanatyzmu i Deklaracji Niepodległości! Ale ty zawsze miałaś drewniane ucho.