— Jesteś głupia. Tylko ty, Kevin i garstka nierozumnych pięknoduchów nie możecie zrozumieć, że to jest wojna o przetrwanie. A wojna wymaga jasno nakreślonych linii, szczególnie jeśli chodzi o strategiczne informacje. Nie możemy pozwolić na to, żeby ktoś przegłosował przywileje dla piątej kolumny!
Leisha zmrużyła oczy.
— To nie jest żadna wojna. Wojna to atak i kontratak. Jeśli nie odpowiemy na ataki, jeśli nadal będziemy produktywnymi i praworządnymi obywatelami, wygramy w końcu swoją asymilację przy użyciu czystej przewagi ekonomicznej — tak jak każda z nowych uprzywilejowanych grup. Ale nie wtedy, gdy podzielimy się na takie frakcje! Kiedyś wiedziałaś o tym, Jenny!
— Nie nazywaj mnie tak! — przerwała jej ostro Jennifer. Ledwie zdołała się powstrzymać od zerknięcia na portret Tony’ego. Leisha nie przeprosiła.
— Asymilacja nie przyjdzie z samą tylko potęgą ekonomiczną — podjęła Jennifer już spokojniejszym tonem. — Należy ją wygrać przewagą polityczną, której nie posiadamy i której w systemie demokratycznym nigdy mieć nie będziemy. Nie wystarczy nas, żeby stworzyć liczące się lobby w parlamencie. Kiedyś i ty o tym wiedziałaś.
— Już utworzyłaś najsilniejsze lobby w Waszyngtonie. Kupujesz głosy, ile ci potrzeba. Siła polityczna bierze się z pieniędzy, zawsze tak było. Cała koncepcja społeczeństwa oparta jest na pieniądzach. Wszystkie wartości, które chcemy zmienić lub propagować, możemy zmieniać lub propagować tylko w obrębie wyznaczanym przez pieniądze. I tak właśnie robimy. Ale jak mamy propagować jednolitą ekologię wymiany między Bezsennymi i Śpiącymi, jeśli nas samych chcesz podzielić na zwalczające się frakcje?
— Nie musielibyśmy się dzielić, gdybyście ty i tobie podobni umieli rozpoznać wojnę, na którą właśnie patrzycie.
— Potrafię rozpoznać wojnę, na którą właśnie patrzę. Pełno jej w tym waszym głupim ślubowaniu.
Znów osiągnęły impas, zawsze ten sam impas. Jennifer odwróciła się w stronę barku.
— Napijesz się czegoś, Leisho?
— Jennifer… — zaczęła Leisha i przerwała. Po chwili ciągnęła z widocznym wysiłkiem: — Jeśli ta twoja Rada Azylu stanie się rzeczywistością… to zostaniemy wykluczeni. Ja, Kevin, Jean-Claude, Stella i reszta. Nie będziemy mieli prawa głosu przy przygotowywaniu oświadczeń dla mediów ani przy podejmowaniu wewnętrznych decyzji, nie będziemy nawet w stanie pomagać nowym Bezsennym dzieciom, bo nikt, kto złoży ślubowanie, nie będzie mógł korzystać z sieci Grupy, tylko z sieci Azylu… Co dalej? Bojkot ekonomiczny każdego z nas?
Jennifer nie odpowiedziała, więc Leisha dokończyła powoli:
— Mój Boże. Ty naprawdę myślisz o ekonomicznym bojkocie…
— To nie będzie tylko moja decyzja. Podjąć ją musi cała Rada Azylu. Wątpię, czy przegłosuje taki bojkot.
— Ale ty byś to zrobiła.
— Nigdy nie byłam jagaistką, Leisho. Nie wierzę, że jednostkowa doskonałość jest ważniejsza niż dobro ogółu. Obie są jednakowo ważne.
— Tu nie chodzi o jagaizm i ty doskonale o tym wiesz. Tu chodzi o kontrolę, Jennifer. Nienawidzisz wszystkiego, czego nie możesz kontrolować — tak samo jak najgorsi ze Śpiących. Ale ty posuwasz się jeszcze dalej: traktujesz sprawowanie władzy jak coś świętego, bo ty na domiar złego potrzebujesz jeszcze świętości. I to właśnie jest to, czego najbardziej potrzeba tobie. Społeczność tego wcale nie potrzebuje.
Jennifer wyszła z pokoju, ściskając dłonie, żeby powstrzymać je od drżenia. To oczywiście była jej wina, że ktokolwiek inny poza nią samą mógł wywołać ich drżenie. To był błąd, słabość, której nie zdołała wykorzenić. Jej porażka. W holu wpadły na nią dzieci, które wybiegły właśnie ze swego pokoju.
— Mamuś, chodź, zobacz, co zbudowaliśmy na CAD!
Jennifer położyła ręce na głowach dzieci. W szorstkich włosach Najli wyczuła splątany węzeł. Włosy Ricky’ego, ciemniejsze niż włosy jego starszej siostry, lecz delikatniejsze, przypominały w dotyku jedwab. Ręce Jennifer uspokoiły się.
Dzieci dostrzegły, kto jest w pokoju dziennym.
— Ciocia Leisha! Ciocia Leisha przyjechała! — Włosy odpłynęły spod palców Jennifer. — Ciociu Leisho! Chodź, zobacz, co zbudowaliśmy na CAD!
— Naturalnie — rozległ się głos Leishy — zaraz przyjdę. Ale najpierw chciałam o coś spytać waszą mamę.
Jennifer nie odwróciła się. Jeżeli jakiś zdrajca z Azylu przesłał Leishy zapis ślubowania lojalności, to co jeszcze mógł jej przesłać?
Ale Leisha zapytała tylko:
— Czy Richard otrzymał już wezwanie w sprawie Simpson kontra Rybołówstwo Lądowe?
— Tak, otrzymał. Właśnie przygotowuje ekspertyzę do zeznań.
— To dobrze — odpowiedziała Leisha niewesołym tonem. Ricky wędrował spojrzeniem od matki do Leishy. Głosem, z którego zniknęła część uprzedniej wylewności, zapytał:
— Mamo… czy mam zawołać tatę? Ciocia Leisha pewnie chce zobaczyć się z tatą… prawda?
Jennifer obdarzyła syna uśmiechem. Prawa do połowów przybrzeżnych — prawie poczuła litość dla Leishy. Trawiła dni na takie błahostki.
— Oczywiście, Ricky — odpowiedziała, kierując szeroki uśmiech w stronę Leishy — przyprowadź tatę. Ciocia Leisha na pewno chce się z nim zobaczyć. Naturalnie.
9
— LEISHO — POWIEDZIAŁA NA JEJ WIDOK RECEPCJONISTKA w kancelarii — ten pan czeka na ciebie od trzech godzin. Nie jest umówiony. Mówiłam mu, że możesz dzisiaj nie wrócić.
Mężczyzna wstał, nieco chwiejnie, jak ktoś, kto zesztywniał, utrzymując mięśnie zbyt długo w tej samej pozycji. Był niewysoki i drobny, dziwnie wiotki, odziany w wymięty brązowy garnitur — ani z tych tańszych, ani z tych droższych. W jednej ręce trzymał zwinięty wydruk jakiegoś brukowca.
Śpiący — pomyślała Leisha. Zawsze rozpoznawała.
— Czy pani Leisha Camden?
— Przykro mi, ale w tej chwili nie przyjmuję żadnych nowych spraw. Jeśli potrzeba panu prawnika, będzie pan musiał zwrócić się gdzie indziej.
— Myślę, że ta sprawa jednak panią zainteresuje — odparł ku jej zaskoczeniu mężczyzna. — A w każdym razie będzie pani chciała coś wiedzieć na ten temat. Proszę mi poświęcić dziesięć minut. Rozwinął gazetę i wyciągnął w jej stronę. Na pierwszej stronie widniało jej zdjęcie z Calvinem Hawke’em, a nad nim tytuł: Bezsenni dostatecznie zaniepokojeni, by inwigilować Ruch Śpi-My.
Teraz już wiedziała, dlaczego Hawke pozwolił jej zwiedzić fabrykę skuterów.
— Tu jest napisane, że zdjęcie zrobiono dziś rano — powiedział mężczyzna i dodał znienacka: — O rany!
Od razu wiedziała, że nie pracuje w środkach masowego przekazu.
— Zechce pan wejść do mojego biura, panie…?
— Adam Walcott. Doktor Adam Walcott.
— Jest pan lekarzem?
Spojrzał wprost na nią. Miał mlecznoniebieskie oczy jak matowe szkło.
— Naukowcem. Badania genetyczne.
Nad jeziorem Michigan zachodziło słońce. Leisha zaciemniła przejrzystą ścianę, usiadła naprzeciw swego gościa i czekała.
Pan Walcott splątał swe wrzecionowate nogi z nogami krzesła na podobieństwo precla.