— Co to za niedozwolone substancje?
— Śnieg lunarny. Uzyskiwał peryferyjne burze elektryczne. Sprawia, że człowiek zaczyna uważać się za proroka. W aktach z procesu można wyczytać, że Herlinger twierdził, że nie mógł inaczej zarobić na czesne w szkole medycznej. Wydaje się bardzo zgorzkniały. Może lepiej sama przejrzyj jego akta.
— Przejrzę — odparła Leisha. — Czy to wygląda na chwilową gorycz młodego człowieka po fatalnej wpadce? Czy to raczej stała cecha jego charakteru?
Kevin wzruszył ramionami. Powinna była wiedzieć: to nie jest typ rozróżnień, który zajmowałby Kevina. Obchodziły go konsekwencje czynów, a nie ich motywy.
— Walcott ma tylko dwie poważniejsze publikacje — zastanawiała się Leisha — dość średnie wyniki w szkole, a mimo to zdolny był dokonać takiego przełomu?
Kevin uśmiechnął się.
— Zawsze byłaś intelektualnym snobem, kochanie.
— Tak jak my wszyscy. W porządku, badacze miewają szczęście. Albo to może Herlinger odwalił całą robotę przy DNA, a nie Walcott. Może Herlinger ma wielki potencjał intelektualny, ale albo w swojej naiwności daje się wykorzystywać, albo nie potrafi stosować się do reguł. A co z Samplice?
— Posiada wszelkie uprawnienia. To walczący o przetrwanie zakład, nastawiony na niewielkie dochody, wskaźnik wzrostu w zeszłym roku wyniósł mniej niż trzy procent, a to mało jak na zakład o zaawansowanej technologii, który nie przeprowadzał żadnych poważniejszych inwestycji. Osobiście daję im jeszcze rok, najwyżej dwa. Jest bardzo źle zarządzany. Dyrektor, Lawrence Lee, otrzymał tę posadę wyłącznie za swoje nazwisko. Jest synem Stantona Lee.
— Fizyka-noblisty?
— Tak. Dyrektor Lee utrzymuje ponadto, że pochodzi od samego Roberta E. Lee, choć to roszczenia mało uzasadnione. Ale nieźle się prezentują na ulotkach reklamowych. Walcott mówił prawdę: Samplice to jeden wielki bałagan. Wątpię, czy potrafią samodzielnie znaleźć coś we własnych kartotekach. Nie ma komu kierować. Lee dostał napomnienie od zarządu spółki za złe zarządzanie finansami.
— A First National?
— W najlepszym porządku. Wszystkie zapiski dotyczące tej kasety są ścisłe i kompletne. To nie znaczy, rzecz jasna, że nie mieszał w nich ktoś z zewnątrz; w elektronice i papierkach. Ale byłbym szczerze zdumiony, gdyby bank był zamieszany w to wszystko.
— Wcale go o to nie podejrzewałam — odrzekła ponuro Leisha. — Czy ma dobre zabezpieczenia?
— Najlepsze. To my je zaprojektowaliśmy.
O tym nie wiedziała.
— Zatem istnieją tylko dwie grupy ludzi, którzy zdolni są do tego rodzaju elektronicznych czarów, a jedną z tych grup jest twoja firma.
— To wcale nie musi być prawda — powiedział łagodnie Kevin. — Przecież niektórzy Śpiący też są świetnymi hackerami…
— Nie aż tak.
Kevin nie powtórzył już uwagi na temat jej intelektualnego snobizmu. Zamiast tego powiedział cicho:
— Jeśli badania Walcotta okażą się trafne, mogą jeszcze raz odmienić świat, Leisho.
— Wiem.
Zorientowała się, że stoi wpatrzona w jego twarz i zaczęła się zastanawiać, jakie też uczucia mogły uzewnętrznić się na jej własnej.
— Masz ochotę na kieliszek wina?
— Nie mogę, Leisho. Muszę skończyć tę robotę.
— Właściwie to ja też. Masz rację.
Wrócił do swojego gabinetu. Leisha zebrała notatki do Simpson kontra Rybołówstwo Lądowe. Nie bardzo mogła się skupić. Kiedy to ostatnio ona i Kevin kochali się? Trzy tygodnie temu? Cztery?
Tyle mieli roboty. Wydarzenia biegły tak szybko. Może zdoła się z nim zobaczyć, zanim rano znów wyjedzie? Nie, on odlatuje drugim samolotem do Bonn. No cóż, może innego dnia. Gdyby mieszkali w tym samym mieście, gdyby oboje mieli dość czasu… Nie czuła pilnej potrzeby sypiania z Kevinem. Właściwie nigdy.
Nagły przypływ wspomnień: dłonie Richarda na jej piersiach. Pochyliła się mocniej nad terminalem, żeby dokończyć poszukiwania precedensów w prawie morskim.
— To ty ukradłaś wyniki badań Adama Walcotta z kasety sejfowej w oddziale First National Bank w Chicago — powiedziała Leisha niemal obojętnym tonem.
Jennifer Sharifi podniosła wzrok i spojrzała jej prosto w oczy. Stały po przeciwnych stronach pokoju dziennego Jennifer, w Azylu. Za błyszczącym wzgórkiem upiętych włosów Jennifer mrugał i uśmiechał się portret Tony’ego Indivino.
— Owszem — odparła. — To ja.
— Jennifer! — jęknął Richard.
Leisha obróciła się z wolna ku niemu. Wydało jej się, że jęknął nie dlatego, że mogła coś takiego zrobić, ale że się przyznała. Richard wiedział.
Stał z nisko opuszczoną głową, tak że wcale nie było widać jego krzaczastych brwi. Wyglądał dokładnie tak samo jak tamten siedemnastolatek, którego pojechała odwiedzić w małym podmiejskim domku w Evanston, prawie trzydzieści lat temu. Richard odnalazł coś w Azylu — coś, czego potrzebował, jakieś poczucie wspólnoty. A Azyl to zawsze była i jest Jennifer. Jennifer i Tony. Niemniej, jeśli jest współwinny tej kradzieży, to znaczy, że musiał się bardzo zmienić. Żeby wziąć udział w czymś takim, Richard musiał się zmienić ponad jej wyobrażenie.
— Jennifer będzie rozmawiać tylko w obecności swojego adwokata — rzucił ochryple.
— Hm. Z tym chyba nie powinno być większych trudności — odparła Leisha lodowatym tonem. — Ilu prawników zagarnął dotąd Azyl? Candance Holt. Willa Sandalerosa. Jonathana Ciocchiarę. Ilu poza tym?
Jennifer przysiadła na sofie, podgarniając ku sobie fałdy białej abaji. Dzisiaj szklana ściana została wcześniej zmatowiona; igrały na niej jakieś niebiesko-zielone wzorki. Leisha znienacka przypomniała sobie, że Jennifer nie znosi patrzeć na zachmurzone niebo.
— Jeśli masz zamiar wnieść oskarżenie, Leisho, najpierw przyjedź tu z nakazem sądowym.
— Dobrze wiesz, że nie jestem prokuratorem. Reprezentuję interesy doktora Walcotta.
— Zatem planujesz donieść prokuraturze o tej kradzieży?
Leisha zawahała się. Wiedziała, tak samo jak pewnie wiedziała o tym Jennifer, że nie było wystarczających dowodów nawet na przesłuchanie przed wielką ławą przysięgłych. Papiery z kasetki zniknęły, ale zapis w bankowym komputerze wykazywał, że to sam doktor Walcott je stamtąd usunął. Mogła najwyżej ustalić, czy jakiś nowo zatrudniony pracownik First National miał dostęp do pokwitowań — jeśli oczywiście to był nowo zatrudniony pracownik. Na ile dokładnie zdołali przewidzieć przyszły bieg wypadków? Ich tajny system zbierania informacji sięgał na tyle szeroko, że był w stanie wykryć prace nawet i mniej znaczących naukowców pracujących w trzeciorzędnych zakładach biotechnicznych, jeżeli ich badania tyczyły bezsenności. A Leisha gotowa była dać głowę, że żaden z nowo przyjętych pracowników First National nie był przedtem zatrudniony w Samplice. Nie miała nic prócz poszlak — i oczywiście znajomości motywów Jennifer jako Bezsennej. Ale wymiaru sprawiedliwości nie będą interesowały jej przekonania.
Opadło ją poczucie głębokiej bezradności — przytłaczające, bo przecież zdarzało się jej tak rzadko — i naszło ją wspomnienie: siedemnastoletni Richard surfujący z nią, Tonym, Carol i Jeanine. Wszyscy roześmiani, wokół nich woda i piasek, niebo rozciągające się w nieskończone pasmo światła… Poszukała wzrokiem oczu Richarda.
Richard odwrócił się do niej plecami.
Jennifer zaś oświadczyła raźno: