Walcott w końcu opuścił nogę na podłogę. Pokiwał głową.
— Pomyślę nad tym. Czy pani naprawdę sądzi, że grozi mi jakieś realne niebezpieczeństwo, pani Camden?
Leisha pomyślała o Azylu. Żołądek znów dawał o sobie znać, jednak nie miało to nic wspólnego z tym, co może ewentualnie przytrafić się Walcottowi. Splotła ręce na brzuchu.
— Tak — odparła. — Naprawdę tak sądzę.
10
JORDAN WATROUS NALAŁ SOBIE KOLEJNEGO DRINKA przy starej sekreterze, która w domu jego matki pełniła obowiązki barku. To trzeci? Czy czwarty? Może nikt mu nie liczy. Z wybiegającego w ocean pomostu przydryfował do niego czyjś śmiech. Dla Jordana zabrzmiał jak nerwowy chichot, co zresztą mogło być zgodne z prawdą. Co, u cholery, ten Hawke znów opowiada? I komu?
Nie miał ochoty przywozić ze sobą Hawke’a. To były pięćdziesiąte urodziny jego ojczyma, a Beck życzył sobie skromnej uroczystości w gronie rodzinnym. Ale matka właśnie skończyła remont domu i chciała się nim pochwalić. Przez dwadzieścia lat Alice żyła tak, jakby nie miała żadnych pieniędzy. Nie korzystała z pozostawionego jej przez ojca spadku, chyba że — o tym Jordan dowiedział się o wiele później — musiała opłacić szkołę dla niego i Moiry, ich komputery i zajęcia sportowe. Traktowała własne pieniądze jak wielkiego, niebezpiecznego psa, którego wzięła na przechowanie, ale do którego boi się podejść. Aż nagle, kiedy skończyła czterdziestkę, coś się w niej zmieniło — co, Jordan nie był w stanie pojąć. Ale czuł się zaskoczony — większość ludzkich działań stanowiła dla niego zagadkę, wprawiała go w zakłopotanie.
Matka ni z tego, ni z owego kazała wybudować sobie ten wielki dom w zatoce Morro Bay, nad samym oceanem, gdzie o kilka mil od lądu widywało się fontanny wytryskiwane przez szare wieloryby i uniesione w górę potężne ogony. Umeblowała go drogimi, na pozór skromnymi angielskimi antykami, które kupowała w Los Angeles, Nowym Jorku i Londynie. Beck, najłagodniejszy człowiek, jakiego Jordanowi udało się spotkać, uśmiechał się tylko pobłażliwie, mimo tego nawet, że jego żona zleciła budowę cudzej firmie. Niekiedy Jordan, przywożąc matkę na plac budowy, zastawał go przy pracy razem z cieślami związkowymi i ich robotami; Beck zbijał deski i ustawiał w szeregu belki. Kiedy dom był gotów, Jordan zaczął wyczekiwać z obawą na inne nieznane cechy osobowości matki, które mogłyby się objawić. Ambicje towarzyskie? Operacja plastyczna? Kochankowie? Ale Alice całkowicie ignorowała swoich goniących za modą sąsiadów, dała spokój swej korpulentnej figurze i podśpiewywała z zadowoleniem, kręcąc się wokół swych angielskich antyków lub po ukochanym ogrodzie.
— Dlaczego antyki? — spytał raz Jordan, dziobiąc palcem oparcie fotela w stylu sheraton. — I dlaczego angielskie?
— Moja matka była Angielką — odrzekła Alice i wtedy właśnie po raz pierwszy i ostatni Jordan usłyszał, że wspomina swoją matkę.
Przyjęcie urodzinowe Becka miało być zarazem parapetówką. Alice zaprosiła wszystkich przyjaciół swoich i Becka, swoich kolegów ze Stowarzyszenia Bliźniąt, kolegów i profesorów ze szkoły Moiry. Zaprosiła także Leishę i Kevina Bakera i jeszcze jedną Bezsenną, której Jordan nie widział nigdy przedtem — młodą, ładną i rudowłosą dziewczynę o nazwisku Stella Bevington — a którą jego matka wyściskała i wycałowała, jakby ta była jakąś drugą Moirą. Calvin Hawke natomiast zaprosił się sam.
— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Hawke — powiedział wtedy Jordan w biurze fabryki w Missisipi i każdej innej osobie taka odpowiedź wystarczyłaby w zupełności.
— Chciałbym poznać twoją matkę, Jordy. Zwykle mężczyźni nie mówią o swoich matkach tak dobrze jak ty. Ani tak często.
Jordan nic nie mógł poradzić: czuł, jak się czerwieni. Już w podstawówce bardzo brał sobie do serca oskarżenia o to, że jest maminsynkiem. Hawke nie miał na myśli nic… A może miał? Ostatnio wszystko, co mówił do niego Hawke, paliło jak żądło. Czy to wina Jordana czy Hawke’a? Jordan nie umiałby powiedzieć.
— To naprawdę tylko rodzinna uroczystość, Hawke.
— Z pewnością nie nalegałbym, gdyby w grę wchodziło wyłącznie rodzinne grono — odparował gładko Hawke. — Ale czy nie wspominałeś też, że ma to być wielka parapetówką? Mam prezent, który chciałbym podarować twojej matce do jej nowego domu. Coś, co należało kiedyś do mojej matki.
— To bardzo ładnie z twojej strony — odpowiedział Jordan, a Hawke uśmiechnął się szeroko. Bardzo go bawiło, że Alice wpoiła chłopcu tak nienaganne maniery. Jordan był na tyle bystry, żeby to zauważyć, ale nie dość bystry, by wiedzieć, co ma z tym począć. Tymczasem zaś uzbroił się w szczerość. — Nie chcę, żebyś tam jechał. Ma być moja ciotka i inni Bezsenni.
— Doskonale rozumiem — odparł Hawke, więc Jordan sądził, że sprawa jest zamknięta. Ale ciągle wypływała przy różnych okazjach. I jakoś żądła w na pozór niewinnych wypowiedziach Hawke’a stawały się coraz dokuczliwsze. No i jakoś tak się stało, że Hawke stał teraz na pomoście w domu jego matki, gawędząc z Beckiem, Moirą i całym pełnym podziwu tłumem przyjaciół Moiry, podczas gdy Leisha w milczeniu obserwowała go z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a Jordan wymknął się i nalał sobie trzecią — czwartą? — whisky tak gwałtownie, że polała się na nowy, bladobłękitny dywan jego matki.
— To nie twoja wina — powiedział jakiś głos za jego plecami. Leisha. Zupełnie nie słyszał, kiedy się zbliżała.
— Czym można wyczyścić plamy po whisky? — zapytał. — Detergentami? A może zniszczą dywan?
— Mniejsza o dywan. Chciałam powiedzieć: to nie twoja wina, że Hawke jest tutaj. Jestem pewna, że wcale go tu nie chciałeś i nie mam wątpliwości, że przetoczył się po tobie jak walec parowy. Nie obwiniaj się, Jordanie.
— Nie da mu się powiedzieć „nie” — odparł żałośnie Jordan.
— Och, Alice z pewnością by to potrafiła, gdyby tylko chciała. On jest tutaj dlatego, że ona się zgodziła, nie dlatego, że cię wymanewrował.
Ten problem trapił go już od dłuższego czasu.
— Leisho, czy moja matka aprobuje to, co robię? Cały ten Ruch Śpi-My?
Leisha przez długi czas nie odpowiadała. W końcu orzekła:
— Nigdy by mi tego nie powiedziała, Jordanie.
To była, oczywiście, prawda. Zadał głupie pytanie, chlapnął bezmyślnie. Bez większych efektów próbował osuszyć dywan serwetką.
— Dlaczego jej o to nie zapytasz?
— Bo zwykle nie rozmawiamy o Śpiących i Bezsennych.
— W to jestem skłonna uwierzyć — odrzekła Leisha. — Wiele jest rzeczy, o których nie mówi się w tej rodzinie, prawda?
— Gdzie jest Kevin?
Leisha spojrzała na niego ze szczerym zdumieniem.
— To było małe non sequitur, nieprawdaż?
Ogarnęło go wielkie zakłopotanie.
— Wcale nie chciałem przez to powiedzieć…
— W porządku, Jordanie. Przestań tylko bez przerwy za wszystko przepraszać. Kevin musiał się spotkać z klientem na orbitalu. Jordan gwizdnął ze zdziwienia.
— Nie wiedziałem, że na orbitalach są jacyś Bezsenni. Leisha nachmurzyła się.
— Bo nie ma. Ale Kevin wykonuje przeważnie zlecenia od klientów międzynarodowych, którzy nie są koniecznie, a nawet zwykle nie są Bezsennymi, i którzy…
— Są dostatecznie bogaci, żeby móc sobie na niego pozwolić — wszedł jej w słowo Hawke. — Pani Camden, w ciągu całego dzisiejszego wieczoru nie odezwała się pani do mnie ani razu.