Ricky zawsze znalazł jakiś sposób, żeby w swoich wiadomościach przemycić ojca, Najla nigdy. Powiedziano im, że ich ojciec będzie w sądzie świadczył przeciwko matce. Jennifer nalegała, aby Sandaleros im to powiedział. W tym świecie dzieci Bezsennych nie mogą sobie pozwolić na cieplarnianą nieświadomość.
— Dziękuję — rzekła opanowanym głosem. — A teraz opowiedz mi o linii obrony.
Potem, kiedy Sandaleros wyszedł, przez długi czas siedziała na krawędzi pryczy, wśród ogromnych przestrzeni swego umysłu sadząc coraz to nowe drzewa decyzyjne.
— Czy naprawdę masz zamiar to zrobić? — Ładna twarz Stelli Bevington na ekranie wideotelefonu wionęła chłodem. — Naprawdę chcesz zeznawać przeciwko jednemu z nas?
— Muszę, Stello — odparła Leisha.
— Ale dlaczego?
— Ponieważ Jennifer postąpiła źle. I dlatego że…
— Nie ma nic złego w tym, że dba się o siebie, nawet jeśli miałoby to oznaczać łamanie prawa! To od ciebie się tego nauczyłam, od ciebie i Alice!
— To nie to samo — powiedziała Leisha tak spokojnie, jak tylko potrafiła. Za głową Stelli widziała kalifornijskie palmy, pióropusze długich, niebieskich liści, przepołowionych srebrną kreską. Co Stella robi w Kalifornii? Żadne z publicznych połączeń nie było dostatecznie chronione. — Jennifer wyrządza nam wszystkim krzywdę. Nam wszystkim, zarówno Śpiącym, jak i Bezsennym…
— Mnie nie wyrządza. To ty krzywdzisz nas, rozbijając jedyną rodzinę, jaką posiada większość z nas. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, co ty, Leisho!
— Ja… — zaczęła Leisha, ale Stella przerwała połączenie.
Adam Walcott stał w bibliotece znajdującego się na szczycie wysokościowca mieszkania Leishy i Kevina, przyglądając się z roztargnieniem rzędom prawniczych książek, oprawionemu hologramów Kenzo Yagai, rzeźbie wyciosanej w dziewiczej księżycowej skale przez Mondi Rastella, przedstawiającej androgyniczną postać ludzką w strzelistej, heroicznej pozie, z wyciągniętymi w górę ramionami, z rozświetloną inteligencją twarzą. Leisha zaś przypatrywała się Walcottowi, który stanął na jednej nodze, przeczesał włosy jedną ręką, potem drugą, wzruszył wiotkimi ramionkami i z powrotem opuścił nogę. Cudak — nie było nań lepszego słowa. Walcott był najcudaczniejszym klientem, jakiego miała. Nie była nawet pewna, czy do końca rozumie powód, dla którego go tu wezwała.
— Doktorze Walcott, chyba pan rozumie, że nadal może pan walczyć o swoje prawa do patentu, zarówno przeciwko Samplice, jak i przeciw Azylowi, równocześnie ze sprawą morderstwa Sharifi. — Nie zająknęła się, mówiąc te słowa. Czasem, przebywając w przymusowym odosobnieniu własnego mieszkania, ćwiczyła je sobie na głos: „Sprawa morderstwa Sharifi”.
— Ale pani nie będzie mnie reprezentować — rzucił z irytacją. — Tak po prostu odpuszcza pani sobie całą tę sprawę.
Leisha cierpliwie zaczęła jeszcze raz od początku. On zdawał się naprawdę nie rozumieć.
— Do czasu rozprawy podlegam aresztowi prewencyjnemu, doktorze Walcott. Mojemu życiu grozi poważne niebezpieczeństwo. Ci, których minął pan w korytarzu, to nie moi ochroniarze, tylko szeryfowie federalni. Ustalono, że będę zamknięta tutaj, bo to miejsce posiada lepsze zabezpieczenia niż każde inne. No, może prawie każde. Ale nie mogę reprezentować pana w sądzie i nie uważam za korzystne, aby pan czekał, aż sytuacja ulegnie zmianie. W najlepiej pojętym pańskim interesie powinien pan wziąć sobie innego adwokata, więc przygotowałam panu listę nazwisk, z którą powinien pan się zapoznać.
Wyciągnęła ku niemu wydruk, lecz Walcott nawet po niego nie sięgnął. Stał teraz na drugiej nodze i ta dziwna, zanikająca siła wróciła teraz w tonie jego głosu.
— To nie w porządku.
— Nie w porządku?!
— Nie w porządku! Człowiek pracuje nad rewolucją genetyczną, oddaje całe serce jakiemuś małemu, śmierdzącemu zakładzikowi, gdzie nie rozpoznają geniusza, nawet kiedy się o niego przewrócą… Przecież coś mi obiecywano, pani Camden! Padły pewne obietnice!
Wbrew własnej woli zaczęła słuchać uważniej. Natężenie uczuć u tego małego człowieczka zaczynało budzić w niej obawę.
— Jakie obietnice, doktorze?
— Sława! Uznanie! Cały rozgłos, na jaki zasługuję, a który przypada teraz wyłącznie Bezsennym! — Rozłożył szeroko ramiona i stanął na czubkach palców; jego głos wzniósł się do krzyku: — To mi obiecywano!
Nagle zdał sobie sprawę, że Leisha chłodno analizuje jego zachowanie. Opuścił szybko ręce i uśmiechnął się do niej, tak wyraźnie i obrzydliwie nieszczerze, że Leishy mrówki przebiegły po grzbiecie. Trudno było sobie nawet wyobrazić, aby dyrektor Lee z Samplice, człowiek tak pochłonięty sobą i siebie niepewny, mógł kiedykolwiek brać pod uwagę cudze marzenia, mógł dokonywać tego rodzaju obietnic. Coś tu było nie tak.
— Kto panu tego naobiecywał, doktorze Walcott?
— No cóż — odparł, unikając jej wzroku — wie pani, jak to jest. Człowiek miewa młodzieńcze marzenia, a życie niesie ze sobą wiele obietnic. A te obietnice odchodzą w niebyt.
— Prędzej czy później każdy do tego dochodzi, doktorze Walcott — rzuciła ostrzej, niż zamierzała. — A czasem tyczy to wartościowszych marzeń niż tylko sława i uznanie.
Wyglądało, jakby wcale jej nie słyszał. Stał wpatrzony w portret Yagai, a jego lewa ręka powędrowała za głowę, by podrapać w zamyśleniu prawe ucho.
— Niech pan weźmie innego adwokata — jeszcze raz powtórzyła Leisha.
— Tak, tak zrobię. Dziękuję pani. Do widzenia. Sam się odprowadzę.
Leisha długo jeszcze siedziała na kanapie w bibliotece, zastanawiając się, dlaczego Walcott wprawiał ją w takie zakłopotanie. Nie chodziło przy tym o tę konkretną sprawę, chodziło o coś znacznie poważniejszego. Czy to dlatego, że zakładała, iż ten, kto jest kompetentny, musi też być racjonalny? Tak właśnie wyglądał amerykański mit: człowiek kompetentny, przesiąknięty zarówno indywidualizmem, jak i zdrowym rozsądkiem, w pełni panuje nad sobą i światem. Historia wcale nie potwierdzała tego mitu, ludzie bardzo kompetentni zwykle nie bardzo nad sobą panowali i wcale nie myśleli racjonalnie. Melancholia Lincolna, napady wściekłości u Michała Anioła, megalomania Newtona. Jej wzorcem był Kenzo Yagai, ale dlaczego Kenzo nie miałby być tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę? Dlaczego wymaga takiego samego logicznego i zdyscyplinowanego zachowania od Walcotta? Albo od Richarda, który musiał zebrać w sobie całą moralną siłę, żeby powstrzymać własną żonę od destruktywnych i niemoralnych postępków, ale który teraz przez całe dnie wysiaduje załamany w swoim areszcie prewencyjnym i nie ma ochoty umyć się, zjeść coś czy przemówić, dopóki ktoś go do tego nie zmusi? Albo od Jennifer, która swe wyjątkowe zdolności strategiczne oddała obsesyjnej żądzy władzy?
A może to jej, Leishy, brakuje racjonalizmu myślenia, kiedy wymaga od tych ludzi, żeby postępowali inaczej?
Wstała z kanapy i zaczęła przechadzać się po mieszkaniu. Wszystkie terminale były wyłączone — dwa dni temu nadeszła taka chwila, kiedy nie mogła już dłużej znieść histerii sieci informacyjnych. Okna były zaciemnione, żeby odciąć ją od widoku wciąż powtarzających się trójstronnych starć między policją a dwiema wzajemnie się zwalczającymi grupkami demonstrantów, które niemal bez przerwy stacjonowały pod jej oknami. ZABIĆ BEZSENNYCH, ZANIM ONI POZABIJAJĄ NAS! — wrzeszczały elektroniczne transparenty po jednej stronie. Z drugiej odpowiadał im napis: BEZSENNI TO NIE BOGOWIE! ZMUŚĆCIE ICH DO PODZIAŁU PATENTÓW! Od czasu do czasu obie grupki, znudzone walkami z policją, zaczynały walczyć ze sobą. W ciągu ostatnich dwóch nocy Kevin, który wracał do domu na kolację, musiał biec w stronę budynku między kordonami ochroniarzy, policjantów i rozwrzeszczanych protestujących, a automatyczne holokamery sieci informacyjnych podjeżdżały mu pod sam nos, żeby uzyskać zbliżenie twarzy.