— Ja naprawdę nie…
— I co o tym sądzisz, Jordy? Czy zgadłbyś kiedykolwiek, że zaczęli od genów soi? Przyrost zysku w zeszłym kwartale — siedemnaście procent.
— Zadziwiające — skwitował Jordan nieco kwaśnym tonem. Miał nadzieję, że lody będą takie sobie, ale były to najlepsze lody, jakich w życiu próbował.
Hawke zaśmiał się, zezując na niego bystro znad swojego rożka. Jordan domyślał się, że jutro GeneFresh Farms odwiedzi organizator z ramienia Ruchu Śpi-My — jeśli rozmowy już się nie rozpoczęły. Festyn Zysków na grobli urządzano po to, by uczcić firmy takie jak GeneFresh, które stawały się (albo dopiero miały się stać) nowymi komórkami w rewolucyjnym Ruchu Śpi-My. Przeciętne zyski podniosły się do zapierających dech w piersiach siedemdziesięciu czterech procent, odkąd media nagłośniły sprawę morderstwa Sharifi. Związek między śmiercią Timothy’ego Herlingera a wzrostem popytu na produkty Śpi-My — dla Jordana bolesny, bo będący efektem histerii — poddał wpływom retoryki Hawke’a miliony nowych konsumentów. „Wiedziałem — wykrzykiwał każdy z członków Ruchu Śpi-My, pełen triumfu, strachu, złości i pazerności. — Bezsenni się nas boją! Są tak wystraszeni, że próbują zapanować nad nami za pomocą morderstwa!”
W fabryce skuterów w Missisipi, gdzie ku irytacji Jordana Hawke ciągle upierał się, by budynki zarządu trwały w sztucznie rustykalnym stylu, produkcja wzrosła dwukrotnie, zanim osiągnęła stały poziom. Hawke obwiesił ściany stosownymi wykresami, obdarzył wszystkich jednym ze swoich szerokich uśmiechów i ogłosił Festyn Zysków na grobli „gdzie za czasów mojego prapradziadka miejscowi politycy piekli sobie zębacze”.
Jordan, Kalifornijczyk, który nie miał pojęcia, kim był prapradziadek Hawke’a, nie zdawał sobie dotąd sprawy, że niemodyfikowane zębacze mogły być jadalne. Spojrzał z ukosa na Hawke’a, który się roześmiał.
„Nie chodzi o mojego dziadka z plemienia Irokezów, Jordanie. O zupełnie innego, który miał zgoła inną pozycję społeczną. Choć nie był też jednym z tych twoich władców świata”.
„To nie są wcale moi władcy świata. Nie wywodzę się z tej klasy” — burknął Jordan, dotknięty do żywego. Śmiech Hawke’a wprawiał go w zakłopotanie.
„Jasne, że nie” — odrzekł wtedy Hawke i znów się roześmiał.
A teraz mówił — jak gdyby rozmowa o GeneFresh Farms wcale nie miała miejsca, jak gdyby Jordan wcale nie próbował zmienić tematu — znów o tym samym.
— Podstawowa ułomność twojej ciotki polega na tym, że w ogóle nie przynależy do naszego stulecia. Należy do wieku osiemnastego. To fatalnie urodzić się w niewłaściwych czasach.
— Nie rozmawiajmy dzisiaj o Leishy Camden, dobrze, Hawke?
— W osiemnastowiecznym rozumieniu cnotami były sumienie społeczne i racjonalne myślenie oraz głęboka wiara w dobro i porządek. I wykazując taką postawę ówcześni ludzie chcieli zmienić lub ustabilizować świat — te wszystkie Locki i Roosevelty. Czy to ci nie pasuje do Leishy Camden?
— Powiedziałem…
— Ale oczywiście romantycy zmietli to wszystko z powierzchni ziemi i nigdy już do tego nie wracaliśmy. Dopóki nie pojawili się Bezsenni. Nie uważasz, że to interesujące, Jordanie? Żeby innowacja biologiczna cofnęła zegar społecznych wartości?
Jordan zatrzymał się i stanął twarzą w twarz z Hawkiem. Gdzieś na lewo od niego, nad wodami rzeki pojawiło się holo Śpi-My, zaiskrzyło się i znikło ze snopem elektronicznych iskier.
— Tak naprawdę nie obchodzi cię, co mówię, prawda, Hawke? Przetaczasz się po moich słowach jak walec. Liczy się tylko to, co ty powiesz.
Hawke milczał, przyglądając mu się bystrze.
— Po co mnie w ogóle zatrudniałeś? Szukasz tylko okazji, żeby mi dołożyć, pokazać, jaki ze mnie głupiec i…
— Szukam tylko okazji — powiedział cicho Hawke, a topniejące lody ściekały mu po palcach — żeby wzbudzić w tobie złość.
— Złość.
— Tak, złość. Czy myślisz, że mogę mieć z ciebie jakikolwiek pożytek, jeśli pozwalasz, abym robił z ciebie głupca? Kiedy nigdy nie upierasz się przy swoim zdaniu? Chcę, żebyś sam z siebie poczuł wściekłość, kiedy ktoś nadepnie ci na odcisk, inaczej Ruch nigdy nie będzie miał z ciebie żadnego pożytku. Do diabła, a co według ciebie stanowi podstawę działań Śpi-My? Pierwsza rzecz to obudzić w ludziach gniew!
Coś tu było nie tak, coś nie było w porządku — a może „nie tak” było widzieć Hawke’a ze ściekającym po palcach lodem, kiedy mówi do Jordana beznamiętnym tonem, a jednocześnie wpatruje się w groblę, bezustannie lustrując tłum — w jakim właściwie celu? Żeby sprawdzić, czy ktoś nie podsłuchuje? Tylko jedna młoda parka, która od budki StarHolo idzie spacerkiem w ich stronę, mogłaby ewentualnie podsł…
Missisipi eksplodowała. W górę wystrzelił potężny słup wody, niedaleko Jordana grobla zadrżała i pękła na pół. Jeszcze jeden wybuch i zawaliła się budka StarHolo. Młodych ludzi zmiotło na chodnik jak lalki. U stóp Jordana pojawiła się głęboka szczelina; w następnej sekundzie Hawke zwalił go z nóg. Padając Jordan zdołał ujrzeć, że nad jego głową rozwija się zdalnie sterowane holo, rozrasta się na wysokość dobrych dziesięciu stóp, tak że widać je z każdego zakątka terenu, na którym trwał festyn. Ale nie wiadomo jakim cudem nie było to już logo Ruchu Śpi-My, tylko czerwono-złote litery na tle połyskujących na rzece świateł: Samsung-Chrysler.
Nikt w to nie uwierzył. Samsung-Chrysler, oburzony, odrzucił wszelkie próby obarczenia go odpowiedzialnością za zamach. Była to stara i szacowna firma; nawet robotnicy fabryki skuterów nie wierzyli, żeby S-C mógł podłożyć podwodne ładunki wybuchowe wzdłuż grobli. Nie wierzyły w to i media, i Rada Ruchu Śpi-My, i Jordan.
— To twoja robota — powiedział do Hawke’a.
Hawke ledwie zaszczycił go spojrzeniem. Całe jego biurko zaścielały kioskowe wydruki brukowców: Za bombami na festynie Śpi-My stoi Azyl! Bezsenni znów uciekają się do przemocy! Tani papier pomarszczył się wokół drobnych rozdarć spowodowanych przez drukarkę w kiosku — marnym produkcie z fabryki Śpi-My w Wichita. Dwa z wielkich paluchów Hawke’a wygładzały właśnie największe rozdarcie. Z części fabrycznej dobiegały nieregularne stocatta dźwięków z obsługiwanych ręcznie maszyn.
— Użyłbyś dosłownie wszystkiego — mówił dalej Jordan. — Histeria w mediach przy okazji śmierci Herlingera to dla ciebie nie kwestia prawdy, tylko kwestia korzyści, jakie uda ci się wyciągnąć dla siebie. Wcale nie jesteś lepszy od tych z Azylu!
— Nikomu nie stała się żadna krzywda.
— Ale mogła się stać!
— Nie — odparł Hawke. — Nie było takiej możliwości.
Minęła dobra chwila, zanim Jordan zdołał pojąć.
— Ten lód, który topił ci się w rękach… To był detonator, prawda? Ciepłoczuły mikroczip tuż pod skórą. Żebyś mógł wybrać moment, kiedy nikomu nic się nie stanie.
— Czy zacząłeś się wreszcie złościć, Jordanie? — spytał miękko Hawke. — A może chcesz pojechać ze mną, żeby zobaczyć jeszcze więcej niemowląt chowanych bez opieki medycznej czy choćby bieżącej wody, bo według zasad jagaizmu pożywienie i energia Y są podstawowymi prawami przysługującymi bezrobotnym, a usługi medyczne czy hydrauliczne są kontraktowymi przedsięwzięciami wolnorynkowymi? Chcesz zobaczyć jeszcze kilku dorosłych mężczyzn, którzy wysiadują po całych dniach i gniją wiedząc, że nie mogą konkurować z automatyzacją albo genomodyfikacją uzdolnień? Chcesz zobaczyć jeszcze kilka berbeci zarażonych tęgoryjcem, parę band włóczących się nastolatków, dla których tworzy się najróżniejsze ustawy, ale nie miejsca pracy? Jeszcze nie jesteś zły?