Выбрать главу

— Żaden cel nie uświęca takich środków!

— Niech mnie diabli, jeśli nie!

— Ty wcale nie pomagasz Śpiącym z najniższych klas, ty tylko…

— Nie pomagam? A rozmawiałeś ostatnio z Mayleen? Jej najstarszą właśnie przyjęli na szkolenie do RoboTechu. I teraz Mayleen już może za to zapłacić.

— W porządku, pomagasz, ale wzniecasz przy tym jeszcze więcej nienawiści!

— Obudź się wreszcie, Jordanie. Żaden ruch społeczny nie mógł się obejść bez podkreślania istniejących podziałów, a to zawsze oznacza podsycanie nienawiści. Rewolucja amerykańska, abolicjonizm, ruch związkowy, prawa obywatelskie…

— To nie było…

— A w każdym razie ten akurat podział nie my wymyśliliśmy, tylko Bezsenni. Feminizm, prawa dla gejów, prawo do opieki społecznej…

— Przestań! Przestań mnie obrzucać jałowym intelektualizowaniem!

Ku jego zdumieniu Hawke uśmiechnął się szeroko. Przeszywał Jordana orlim spojrzeniem swych ciemnych oczu.

— Jałowe intelektualizowanie? Stałeś się już jednym z nas. Co by na to powiedziała ciocia Leisha, najwyższa kapłanka świątyni rozumu?

— Odchodzę.

Hawke nie wydawał się tym zaskoczony. Skinął głową, a ciemne oczy przecięły powietrze spojrzeniem ostrym jak lancet.

— W porządku. Odchodź sobie. Jeszcze tu wrócisz. Jordan ruszył w kierunku drzwi.

— A wiesz, dlaczego wrócisz, Jordy? Bo jeślibyś się ożenił — powiedzmy: jutro — i miał mieć dziecko, kazałbyś mu zmienić geny, żeby było bezsenne. Mam rację? A potem nie mógłbyś siebie za to ścierpieć.

Drzwi rozsunęły się przed Jordanem.

Hawke rzucił za nim miękko:

— Kiedy wrócisz, powitamy cię z otwartymi ramionami, Jordanie.

Dopiero za bramą, w miejscu, gdzie Missisipi rozlewa się łagodnie w deltę, Jordan zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego innego miejsca, w którym chciałby się znaleźć.

Mayleen przyglądała mu się ze swojej budki. Z tej odległości nie mógł odczytać wyrazu jej twarzy. Widział kiedyś jej najstarszą córkę, płochliwą dziewczynkę, tak samo chudą i białowłosą jak Mayleen. Szkolenie w RoboTechu. Tęgoryjec. Praca.

Zawrócił.

* * *

Pomarszczona twarz Susan Melling ukazała się nie na tle ścian z suszonej cegły, lecz na tle laboratorium wypełnionego terminalami, sprzętem do badań i wysięgnikami robotów.

— Susan, gdzie ty właściwie jesteś? — zdumiała się Leisha.

— W Chicago Med — odrzekła zwięźle Susan. — Dział badań. Udostępnili mi laboratorium dla gości.

Głębokie bruzdy na jej twarzy wygładził teraz entuzjazm. Leisha zaczęła powoli:

— Czy pracujesz może…

— Tak — przerwała jej Susan — nad problemem medycznym, który omawiałyśmy w Nowym Meksyku. Nad tym, co do którego szkoła medyczna zastrzegła sobie dyskrecję.

Leisha zdała sobie sprawę, że połączenie nie jest chronione, a w każdym razie nie dość dobrze chronione. Prawie się roześmiała: w zaistniałych okolicznościach cóż mogło znaczyć „nie dość dobrze”?

— Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że już zaczęliśmy — mówiła Susan. — I że mój szacowny chiński kolega dotarł szczęśliwie i włączył się do pracy.

Chiński? Susan wpatrywała się w nią uparcie, znacząco. Leishy przypomniało się nagle, że Claude Gaspard-Thiereux, genomodyfikowany pod względem inteligencji, powiedział kiedyś Susan na jakiejś pijackiej imprezie przy okazji międzynarodowego sympozjum, że materiał genetyczny włączony w jego własny pochodził od chińskiego dawcy. Ten fakt zdawał się go fascynować. Zaczął kolekcjonować imitacje waz z epoki dynastii Ming i hologramy Zakazanego Miasta, co z kolei zafascynowało Susan. Leisha uznała całą tę sprawę za mało istotną, ale najwyraźniej Susan spodziewała się teraz, że będzie o tym pamiętać.

Gaspard-Thiereux w Chicago Med. A przecież zdecydowałby się na przylot z Paryża tylko w jednym przypadku: gdyby Susan powiedziała mu, że badania Walcotta dadzą się sprawdzić.

Susan zaś ciągnęła swój lapidarny opis.

— Opracowaliśmy już początkową część problemu, kopiując każde kolejne stadium, a teraz natrafiliśmy na pewnego rodzaju przeszkodę. Ale pracujemy nad jej przezwyciężeniem, a o wynikach będziemy informować cię na bieżąco. Stosujemy osiągnięcia pana Wonga raczej do końcowej części prac, ponieważ właśnie w części końcowej zaistniała najbardziej problematyczna luka.

Leisha dostrzegła, że Susan wyraźnie bawi to wszystko — nie tylko same badania, ale i ta pseudokonspiracja, wszystkie te sekretne słowa-klucze. W jej głosie tańczyły radosne nutki; gdyby Leisha zamknęła teraz oczy, mogłaby ujrzeć Susan taką, jaką była czterdzieści lat temu, z warkoczami skaczącymi wokół twarzy, kiedy prowadziła dwie małe dziewczynki na kontrolowane testy-zabawy. Wzruszenie ścisnęło jej gardło.

— Zaczynacie od końca? — zapytała tylko po to, żeby coś powiedzieć. — To tak jakby w przygotowaniach do sprawy uwzględniać werdykt zamiast zebranych dowodów.

— Niezbyt trafna analogia — odparowała radośnie Susan. — A co u ciebie, Leisho?

— Rozprawa zacznie się w przyszłym tygodniu — odrzekła, jakby to miało starczyć za całą odpowiedź. I wystarczyłoby.

— Czy Richard nadal…

— Bez zmian — odpowiedziała Leisha.

— A Kevin…

— Nie wraca.

— Niech go diabli — rzuciła zaczepnie Susan, ale Leisha nie miała chęci rozmawiać o Kevinie. A co najbardziej bolało w tej jego dezercji, to fakt, że Kevin zdradził wszystkich Bezsennych, a nie tylko ją. Czy to miało oznaczać, że odtąd pisane są jej tylko sympatie polityczne, a nie osobiste?

— Susan, wiesz, co mi wczoraj przyszło do głowy? Że na całym tym świecie są tylko trzy osoby, które rozumieją, dlaczego będę zeznawać przeciwko Bezsennej, przeciwko — jak to określiła prasa — swemu własnemu plemieniu. Tylko trzy. Ty, Richard i… tato.

— Tak — przyznała Susan — Roger nigdy nie przedkładał solidarności klasowej nad prawdę. W rzeczy samej, nigdy nie odczuwał żadnej solidarności klasowej i kropka. Uznawał sam siebie za jednoosobową warstwę społeczną. Ale nie mam wątpliwości Leisho, że znalazłoby się więcej takich jak nas troje. Zwłaszcza na całym świecie.

Leisha przeniosła wzrok na biurko, podłogę i krzesło po drugiej stronie pokoju, zasłane wydrukami z kiosków gazetowych. Początkowo niezdolna przeczytać, z czasem nie była w stanie ich nie czytać.

— Nie wygląda mi na to, żeby było więcej niż trzy.

— Aaa — odrzekła tylko Susan. Był to ten sam dźwięk, który Leisha słyszała u Alice. Nigdy przedtem nie dostrzegła takiego podobieństwa. Po chwili Susan dodała: — Czy wiesz, że w tym roku oficjalna liczba zarejestrowanych genomodyfikacji in vitro w celu stworzenia bezsennych niemowląt wynosi dokładnie 142?

— Tylko tyle?

— A dziesięć lat temu szła w tysiące. Nawet porządni i trzeźwo myślący ludzie nie chcą narażać swoich dzieci na niebezpieczeństwo dyskryminacji. Ale jeśli badania tego twojego Walcotta… — Nie dokończyła.

— Nie mojego — sprostowała Leisha. — Stanowczo nie mojego.

— Aaa — mruknęła znów Susan. Pojedynczy dźwięk, a tak wieloznaczne brzmienie.

13

— SPRAWA NARÓD KONTRA JENNIFER FATIMA SHARIFI. Proszę wstać, Sąd idzie.