— A jak moje dzieci?
— Dobrze. Najla…
— Ucałuj je ode mnie. Ale jest jeszcze coś, co musisz zacząć w moim imieniu, Will. Niezmiernie ważny krok naprzód. Może najważniejszy z kroków, jakie kiedykolwiek podjęto w Azylu.
— Co to takiego?
Jordan zaniknął za sobą drzwi biura. Natychmiast urwały się wszystkie dźwięki: łomot maszyn na hali fabrycznej, muzyka rockowa, nawołujące się głosy i, co najważniejsze, sprawozdanie z procesu Sharifi, transmitowane na dwóch ogromnych ekranach, które Hawke kazał specjalnie w tym celu zainstalować na obu końcach rozległej hali fabryki. Teraz wszystko ucichło. Jordan na własny koszt zainstalował sobie w biurze dźwiękoszczelne osłony.
Oparł się o zamknięte drzwi, wdzięczny za chwilę ciszy. Zadzwonił wideo telefon.
— Jordan, jesteś tam? — mówiła Mayleen ze swej strażniczej budki. — Jakieś kłopoty w Budynku Trzecim, nigdzie nie mogę znaleźć pana Hawke’a, lepiej tam idź.
— Jakie kłopoty?
— Chyba jakaś bójka. Kamera tam nie jest najlepiej ustawiona. Ktoś powinien się jej przyjrzeć, chyba że ją wpierw rozbiją.
— Idę — rzucił Jordan, gwałtownie otwierając drzwi.
„No to ja jej mówię… Podaj mi piątkę… Najnowsze zeznania zdają się ujawniać pewne wątpliwości ze strony doktora Adama Walcotta, domniemanej ofiary spisku Azylu… Przetańczyć z tobą chcę całą nooooc… Zeszłej nocy niezidentyfikowani sprawcy dokonali brutalnej napaści na siedzibę należącej do Bezsennych firmy Carver Daughter…”
Kiedy będę miał wakacje — myślał Jordan — chciałbym je spędzić w jakimś cichym, pustym i bezludnym miejscu. Sam.
Przebiegł główny budynek, potem wąską przestrzeń między zabudowaniami, zwaną przez miejscowych placem, i popędził w kierunku niskich zabudowań pomocniczych, gdzie sprawdzano i składowano części oraz gotowe skutery i gdzie dokonywano napraw sprzętu. Budynek Trzeci to była Kontrola Odbioru — na pół magazyn, na pół sortownia, gdzie nadsyłane części do skuterów rozdzielano na sprawne i uszkodzone. Bardzo wiele było uszkodzonych. Po podłodze walały się fragmenty piankowych opakowań. Z tyłu, między wysokimi regałami, krzyczeli jacyś ludzie. Kiedy Jordan biegł w tamtym kierunku, jedna z dwuipółmetrowych półek runęła na ziemię, rozsypując dookoła części jak odłamki granatu. Krzyknęła jakaś kobieta.
Zakładowa służba bezpieczeństwa była już na miejscu. Dwóch krzepkich mundurowych przytrzymywało jakiegoś mężczyznę i jakąś kobietę — oboje wyrywali się i wrzeszczeli. Strażnicy nie bardzo wiedzieli, jak mają się zachować, bo bójki między pracownikami Śpi-My zdarzały się niezmiernie rzadko. Na podłodze siedział jeszcze jeden mężczyzna; jęczał i trzymał się za głowę. Za nim leżała na ziemi jakaś potężna postać w ubraniu przesiąkniętym krwią.
— Co tu się, do cholery, dzieje?! — zapytał ostro Jordan. — Kto tam jest, Joey?
— To Bezsenny! — wrzasnęła kobieta, próbując kopnąć leżącego olbrzyma. Strażnik szarpnął ją w tył. Potężna, zakrwawiona postać poruszyła się nieznacznie.
— Joey?! Bezsenny?! — zdumiał się Jordan.
Przekroczył siedzącego na ziemi mężczyznę i przewrócił olbrzyma na plecy. Przypominało to odwracanie wyrzuconego na plażę wieloryba. Joey — nie miał nazwiska — ważył ponad sto dwadzieścia kilo i miał prawie dwa metry wzrostu. Był umysłowo niedorozwinięty, ale nieprawdopodobnie wprost silny. Hawke pozwolił mu mieszkać, pracować i żywić się przy fabryce. Joey nosił skrzynie i wykonywał różne prace fizyczne, w innych fabrykach dawno już zautomatyzowane. Hawke powiedział kiedyś, że Joey pracuje bez znużenia jak prawdziwy robot i że jest przykładowym wręcz członkiem klasy, którą Ruch Śpi-My usiłuje wydźwignąć ze stanu zależności i poniżenia. Jordana uderzyła wtedy nagła myśl, że Joey jest w tej chwili tak zależny od Hawke’a, jak nigdy nie byłby od opieki społecznej i że wobec okrutnych żartów swych kolegów z pracy może się czuć znacznie bardziej poniżony niż w państwowym domu opieki. Tego rodzaju refleksje zatrzymywał jednak Jordan dla siebie. Joey czuł się szczęśliwy i był niewolniczo wprost wdzięczny Hawke’owi.
— To Bezsenny! — syknęła z nienawiścią kobieta. — Nie ma tu miejsca dla takich jak on!
Joey Bezsennym? To nie miało sensu. Jordan zwrócił się zimno do mężczyzny, który nadal wyrywał się z uścisku strażnika:
— Jenkins, strażnik zaraz cię puści, ale jeśli zrobisz choć krok w stronę Joeya, zanim wszystkiego nie wyjaśnię, jesteś tu skończony. Zrozumiano? — Jenkins skinął ponuro głową. Jordan zwrócił się teraz do strażnika. — Zameldujcie Mayleen, że sprawa załatwiona. Powiedzcie, żeby wezwała karetkę dla dwóch pacjentów. A teraz, Jenkins, mów, co tu się działo.
— Ten gnojek to Bezsenny — powiedział Jenkins. — Nie chcemy tu żadnych…
— Dlaczego uważasz, że to Bezsenny?
— Bo go śledziliśmy — odparł Jenkins. — Turner, Holly i ja. On nigdy nie śpi. Nigdy.
— Szpieguje nas! — wrzasnęła kobieta. — To pewnie szpieg Azylu i tej suki Sharifi!
Jordan odwrócił się do niej plecami. Przyklęknął i zajrzał w zalaną krwią twarz Joeya. Zamknięte powieki olbrzyma drżały lekko i Jordan nagle zdał sobie sprawę, że Joey tylko udaje nieprzytomnego. Olbrzym miał na sobie najtańsze ubranie z włókien sztucznych, teraz całe w strzępach. Ze swymi nie strzyżonymi włosami i brodą, z zapachem nie mytego ciała, z potężnym cielskiem umazanym krwią przypominał Jordanowi zaszczute zwierzę — zmaltretownego samca słonia lub okulałego bizona. Jordan nigdy dotąd nie słyszał o niedorozwiniętym umysłowo Bezsennym, ale jeśli Joey był dostatecznie stary — a dla Jordana wyglądał starzej niż sam Pan Bóg — to pewnie zmodyfikowano mu tylko geny związane z potrzebą snu, nie sprawdziwszy całej reszty. A jeżeli naturalny iloraz inteligencji miał bardzo niski… Ale skąd wziął się tutaj? Bezsenni przecież bardzo dbali o swoich.
Jordan zasłonił sobą twarz Joeya od reszty. Głupie babsko dalej wykrzykiwało coś o szpiegach i sabotażu. Jordan zapytał łagodnie:
— Joey, czy jesteś Bezsennym?
Oblepione brudem powieki zatrzepotały rozpaczliwie.
— Joey, odpowiedz. Natychmiast. Czy jesteś Bezsennym?
Joey otworzył oczy. Zawsze był posłuszny bezpośrednim rozkazom. Po brudnych, zakrwawionych policzkach pociekły łzy.
— Panie Watrous… Niech pan nic nie mówi panu Hawke! Ja pana tak proszę, niech pan nic nie mówi panu Hawke!
Jordan poczuł piekący żal. Wstał. Ku jego zdumieniu Joey także dźwignął się chwiejnie na nogi, opierając się o półkę, która zachwiała się niebezpiecznie. Joey kurczył się tuż przy Jordanie, owiewając go swoim zapachem. Był przerażony. Bał się Jenkinsa, wpatrzonego ponuro w podłogę, jęczącego, zakrwawionego Turnera i obrzydliwie pyskatej Holly, która ważyła raptem z pięćdziesiąt kilo.
— Zamknij się — zwrócił się do niej Jordan. — Campbell, zostań z Turnerem, dopóki nie pojawi się karetka. Jenkins, ty i ona macie tu posprzątać i niech ktoś z sekcji szóstej sprawdzi, czy nie ma zakłóceń w dostawie części na taśmę montażową. Oboje macie się zgłosić do biura Hawke’a jeszcze dziś po południu. Joey, idź z Campbellem i Turnerem do ambulansu.
— Nieee — zaskowyczał Joey. Złapał kurczowo za ramię Jordana. Na zewnątrz wyła syrena karetki.
— Dobra — rzucił ostro Jordan. — W porządku, Joey. Każę im zbadać cię tutaj.
Rany Joeya okazały się powierzchowne — więcej krwi niż szkody. Kiedy lekarze skończyli badanie, Jordan powiódł go dookoła głównego budynku i bocznymi drzwiami wprowadził do swego biura, przez cały czas nie przestając się dziwić: Joey Bezsennym? Niewyszkolony, brudny, przerażony i głupi Joey?