Выбрать главу

— Nie wszyscy Bezsenni są jednakowo silni, doktorze. Ja, na ten przykład, jestem wystarczająco silny, by załatwić sprawę ekstradycji, ale nie jestem tak potężny jak moja ciotka. I lepiej będzie, jeśli już teraz przyjmie pan to do wiadomości. Bo inaczej już ona się o to postara — i to względem nas obu.

To nie był sen. Obrazy maszerowały nieprzerwanie z obrzeży do otwartych partii jego umysłu, a on je widział, on je znał. Ale teraz i on wędrował między nimi — on, Dan, uprzywilejowany lunatycznym rozdwojeniem, uśpiony, a mimo to zdolny kontrolować własne mięśnie. Przesuwał się między kształtami, zmieniał je, przetwarzał i kształtował przez swój sen na jawie.

— EEG wykazuje czynność delta, bo pacjent jest teraz głęboko pogrążony w śnie wolnofalowym — mówił lekarz, nie bardzo wiadomo, do Erika czy do siebie samego. — Większość marzeń sennych odbywa się w fazie rem, lecz niektóre wyzwalają się tylko podczas snu wolnofalowego i to jest bardzo ważne. Nasze leczenie opiera się na ustaleniu, że ograniczona w trwaniu faza snu wolnofalowego wiąże się zwykle ze schizofrenią, aktami przemocy i generalnie złą regulacją faz snu. Przez wykuwanie sztucznych ścieżek między nieświadomymi impulsami a fazą snu wolnofalowego zmuszamy mózg, by przeciwstawiał się i powstrzymywał impulsy, które są powodem niewłaściwych zachowań. Teoria mówi, że w rezultacie otrzymujemy stan znacznie głębszego uspokojenia, któremu nie towarzyszy jednak ospałe otępienie, jakie jest wynikiem działania tradycyjnych środków antydepresyjnych. W istocie to dopiero jest prawdziwe uspokojenie, oparte na nowym połączeniu mózgowym między dwiema wojującymi… Panie Bevington-Watrous, nikt nie przedostanie się przez system ochronny w tym budynku.

— Kto go projektował?

— Kevin Baker. Oczywiście przez podstawionych pełnomocników. Erik tylko się uśmiechnął.

Dan oddychał równo i głęboko, miał zamknięte oczy, a jego potężny tors i pozbawione mięśni nogi leżały teraz zupełnie nieruchomo.

Był panem kosmosu. Wszystko, co się w nim znajdowało, przesuwało się teraz przez jego umysł, a on przekształcał je swoim snem na jawie, aż stawało się jego własnością. On, który dotąd nie miał nic i był nikim, teraz był panem wszystkiego.

Mgliście, przez sen, usłyszał pierwsze dźwięki dzwonka alarmowego.

* * *

Wytropienie ich zajęło jej bite cztery dni. A udało się tylko dlatego, że w końcu zadzwoniła do Kevina Bakera, żeby poprosić go o pomoc.

Wpatrując się to w podłączonego do jakichś aparatów Dana, to w Erika, ściskającego własny łokieć jak krnąbrny uczniak, Leisha myślała: „Teraz już nie możemy się cofnąć”. Myśl ta była wyraźna, chłodna i stanowcza, i nie obchodziło jej wcale, że przy tym zarazem teatralna i niejasna. Wnuk Alice stał nad Śpiącym, którego wykorzystał, jakby ten był laboratoryjnym szczurem albo defektywnym chromosomem, jakby sam należał do tych wszystkich nienawistników, którzy przez trzy czwarte wieku spoglądają na Bezsennych jak na nieudany eksperyment lub defekt natury. Jakby był Calvinem Hawkiem, Davem Hannawayem albo Adamem Walcottem. Albo Jennifer Sharifi.

Wnuk Alice. Bezsenny.

Dan leżał nagi. Kiedy sen przegonił z jego twarzy zwykły wyraz goryczy, nie wyglądał nawet na swoje dziewiętnaście lat. Przypominał tamto dziecko, które przybyło kiedyś do niej na pustynię, buńczuczne i pewne siebie. „Mam zamiar mieć któregoś dnia Azyl na własność”. Uwiędłe nogi nie pasowały zupełnie do umięśnionego, męskiego torsu. Na piersiach miał bliznę po nożu, na prawym ramieniu świeże oparzeliny, a na szczęce sińce. Leisha wiedziała, że całą odpowiedzialność za to wszystko ponosi ona i jej otoczenie. Lepiej było pozostawić go samemu sobie, wygonić go wtedy, dziewięć lat temu, a nie próbować zrobić z niego kogoś, kim nigdy nie mógłby zostać.

„Tatusiu, kiedy urosnę, to wynajdę jakiś sposób, żeby Alice też była kimś wyjątkowym!” I nigdy tego nie zaprzestałaś, co, Leisho?

Wobec wszystkich Alice, wszystkich golców, wszystkich żebraków, którzy mieliby się o wiele lepiej, gdybyś dała im święty spokój, ty z tą swoją arogancką wyjątkowością.

Tony, miałeś rację. Oni są zbyt różni od nas.

Tony…

A do Erika rzuciła ozięble:

— Opowiesz mi dokładnie, co mu zrobiłeś. I dlaczego.

— Pani Camden, to eksperymental… — wtrącił gorliwie lekarz.

— Ty — mówiła nadal do Erika — ty mi opowiesz. Ochroniarze stanęli między nią a lekarzem, odcinając mu dostęp. Nagle całe pomieszczenie pełne było ochroniarzy.

— Byłem mu to winien — odparł krótko Erik.

— To?!

— To ostatnia szansa, żeby stał się człowiekiem.

— On był człowiekiem! Jak możesz eksperymentować sobie na…

— My też jesteśmy eksperymentami, a funkcjonujemy nie najgorzej — odparł Erik z taką wiarą że Leishy aż dech zaparło. Czy ona też była kiedyś taka młoda?

— Zawsze spodziewasz się najgorszego, Leisho — ciągnął Erik. — Owszem, podjąłem pewne ryzyko, ale czterej inni pacjenci poddani temu eksperymentowi dobrze na tym wyszli, więc…

— Podjąłeś ryzyko! Względem cudzego życia! Przecież ten zakład nie ma nawet medycznej licencji!

— Proszę o wybaczenie — wtrącił lekarz. — Mam zezwolenie, które…

— A który zakład eksperymentalny dostanie licencję w tych czasach? — odparował Erik. — Woły na to nie pozwolą. Zdusili w zarodku wszelkie badania genetyczne, zanim staną się siłą, która rozwali im to ich status quo, jakie nie… Leisho, czterej pozostali pacjenci po tym zabiegu czują się dobrze. Są spokojniejsi, lepiej panują nad własnymi emocjami, które…

— Nie miałeś prawa podjąć takiej decyzji!! Słyszysz? Dan nie wyraził na to zgody!

Przez chwilę Erik znów wyglądał jak gniewny, naburmuszony dzieciak, jakim był niegdyś.

— Ja też nie prosiłem o to, żeby być tym, kim jestem. Tato zdecydował za mnie, żeniąc się z Bezsenną. Czy ktoś kiedyś w ogóle może o czymś decydować?

Leisha wytrzeszczyła na niego oczy. On nie widział tu żadnej różnicy — naprawdę nie widział! Wnuk Alice, uprzywilejowany, a zarazem przez całe swoje życie odrzucony, który sądził, że przez samo to posiadł już wszelką mądrość.

Ale czy oni nie myśleli podobnie? Poczynając od Tony’ego?

Wargi Dana poruszały się miękko, kiedy pogrążony w głębokim śnie ssał nie istniejącą pierś.

* * *

Pokój rozjaśniał się z wolna: najpierw szarawe cienie, potem perłowa mgła, w której dryfowały niewyraźne kształty, wreszcie światło, czyste i blade. Dan spróbował poruszyć głową. Czuł, że z kącika ust spływa mu ślina.

W środku głowy coś mu się poruszało, a właściwie kilka cosiów, same niezwykle ważne. Przestał zwracać na nie uwagę — wiedział, że może sobie na to pozwolić, że cokolwiek pojawiło się w jego głowie, nie zniknie, dopóki on tego nie zbada. Nigdy już nie zniknie. Miał to na zawsze, było nim. Nie miał natomiast najmniejszego pojęcia, co to za pokój. Co się w nim działo. Kto w nim był. I po co.

— Już się obudził — powiedział ktoś w bieli.

Wykwitły nad nim jakieś twarze amorficzną masą, która dopiero po chwili zaczęła się różnicować. Twarze pielęgniarek, rzucające sobie ukradkowe spojrzenia. Niski lekarz o oliwkowej cerze, którego lewa ręka drgała gorączkowo. To drganie dotarło do Dana; zobaczył nerwowość tamtego, jego strach jako poszarpaną czerwoną linię, która rozrosła się nagle, przyjęła trójwymiarowy kształt, a wtedy ta inna rzecz w głowie Dana ruszyła jej na spotkanie. No i spotkały się, strach i poczucie winy z zakątków jego umysłu, odrębne, a mimo to należące do niego. Kształty doktora i Dana zlały się w jedno — Erik, koktajl Mołotowa, płonący Karl — a Dan przyjrzał się im, poczuł je i wiedział, że poznał już tego człowieka. Tego lekarza, który przez całe życie balansował na granicy ryzyka nie po to, by poprawić czyjś los, lecz by wypełnić czymś nicość, jaką czuł w środku. Tego mężczyznę, któremu nigdy nie wystarczał sukces (A może mogłem to zrobić lepiej? A może ktoś inny mógłby zrobić to lepiej?) i dla którego klęska była unicestwieniem. Zobaczył, jak doktor zareagowałby niegdyś na oblany test, na pacjenta utraconego na rzecz kogoś innego i w końcu na zamknięcie swego obecnego zakładu. Pierwsze dwa to były przygarbione i zgnębione kształty niepowodzeń, trzecim był rozpłomieniony, radosny triumf, że tę klęskę nie on sam spowodował, że narzucono mu ją z zewnątrz. Tak więc był to w istocie triumf, i to także ujrzał Dan w swoich kształtach, kształtach bez słów, które zapadały nie w serce — nie odczuwał szczególnej sympatii — lecz w kolejne warstwy umysłu, jak roślina, która zapuszcza korzenie w coraz głębsze warstwy gleby. Nieporuszone drzewo. Drzewo wiadomości, nieme jak wszystkie drzewa wznoszące się na tle nieba.