Zamrugał. Wszystko to trwało ledwie mgnienie. A będzie wiedział o tym na zawsze.
— Proszę unieść głowę — odezwał się lekarz szorstko, jakby to Dan mógł mu wyrządzić krzywdę, a nie na odwrót, i Dan ujrzał tę szorstkość w swoich kształtach. Inna szorstkość wypłynęła z głębin jego umysłu i połączyła się z tamtą. Przyglądał się uważnie. Te kształty były nim, ale on sam poza tym był czymś jeszcze, jakąś odrębną jednością, która przyglądała się i rozumiała.
Uniósł głowę. Ekran po jego prawej zaczął popiskiwać cicho. Doktor wpatrywał się w ten ekran z najwyższą uwagą.
Do pokoju wpadła Leisha.
Na jej widok w głowie Dana eksplodowało tyle kształtów, że nie mógł się odezwać. Pochyliła się nad nim i rzuciwszy okiem na ekran, przyłożyła mu do czoła chłodną dłoń.
— Dan …
— Witaj, Leisho.
— Jak się czujesz?
Tylko się uśmiechnął, bo w żaden sposób nie potrafił jej odpowiedzieć na to pytanie.
— Nic ci nie będzie, ale masz prawo wiedzieć o kilku rzeczach — rzekła z mocą, a on ujrzał, jak wyraźnie owe słowa wpisywały się w kształt Leishy. Zobaczył ten prosty, surowy kształt, jak walczy z innymi, chaotycznymi kształtami, które roztaczają wokół różne odroślą albo nibynóżki i nie dają się ująć, tak jak by tego chciała, w prawa i zasady. Sama ta walka przybrała swój własny kształt, więc próbował niezdarnie nadać mu odpowiednie słowo, lecz słowa nigdy nie przychodziły mu łatwo. Najbliższe temu znaczeniu słowo, jakie udało mu się znaleźć, to „rycerz”, ale i to było nieodpowiednie, zbyt blade jak na potęgę oddziaływania owego obrazu — obrazu Leishy walczącej o skodyfikowanie pozbawionego praw świata. To słowo nie pasowało. Nachmurzył się.
— Och, nie płacz, Dan, skarbie, nie płacz!
Nie miał najmniejszego zamiaru płakać. Nic nie rozumiała. Jak mogłaby zrozumieć? Sam nie rozumiał tego, co mu się przydarzyło czy też co mu wyrządzono, czy jak się tam sprawy miały. Erik chciał go skrzywdzić, owszem, ale nie stała mu się żadna krzywda, tylko jeszcze pełniej stał się sobą. Czuł się tak, jakby przedtem był w stanie przebiec dwie mile, a teraz dziesięć. Ciągle ten sam — te same mięśnie, kości, serce — jest jednak kimś więcej, a to więcej oznaczało przejście od zwyczajnego do… czegoś innego. Niezwykłego. Wydawał się teraz samemu sobie nadzwyczajny.
— Doktorze, on nie może mówić! — zawołała Leisha.
— Ależ może — rzucił cierpko lekarz i na krótko do Dana powróciły jego kształty: histerycznie nadmuchane podniecenie, które w rzeczywistości było strachem i radością, że się go nie okazuje. — Analizy mózgu nie wykazują żadnych uszkodzeń ośrodków mowy!
— Powiedz coś, Dan! — błagała Leisha.
— Jesteś taka piękna.
Nigdy przedtem tego nie dostrzegł; jak mógł tego nie widzieć? Leisha pochylała się nad nim, włosy miała złociste jak młoda dziewczyna, a na twarzy odcisnęła swój ślad zdecydowana moc kobiety w sile wieku. Ujrzał też kształty, które uformowały tę moc: kształty inteligencji i cierpienia. Jak mógł nie widzieć tego wcześniej? Jej piersi nabrzmiały lekko pod cienką tkaniną bluzki, szyja wznosiła się nad kołnierzykiem jak pełna ciepła kolumna, biała, w zagłębieniach subtelnie niebieskawa. A on nigdy przedtem tego nie dostrzegł. Nie widział, jaka Leisha jest piękna.
A ona cofnęła się lekko, nachmurzona.
— Dan… Jaki mamy rok? W jakim mieście cię aresztowano?
Roześmiał się. Śmiech wywołał ból w klatce piersiowej i dopiero teraz Dan zdał sobie sprawę, że jego pierś opasuje gruba taśma, a ręce przypięte są pasami.
Do pokoju wszedł Erik, stanął w nogach łóżka, a na widok jego poważnej twarzy w głowie Dana zakłębiły się nowe kształty. Ujrzał, dlaczego Erik zrobił to, co zrobił, wszystko, poczynając od tamtego dnia przy topoli, kiedy walczyliby ze sobą na śmierć, gdyby któryś miał na to dość sił. Za nimi nadpłynęły kształty ojca, bijącego dzieci w pijackim szale, kształty Karla, rannego i płonącego od bomby, którą rzucił nie dość wysoko. A wszystkie one były w istocie jednym i tym samym kształtem, tak brzydkim, że po raz pierwszy Dan poczuł, jak jego drugie ja, to obserwujące kształty, zaczęło od nich płonąć. Zamknął oczy.
— On zemdlał! — zawołała Leisha.
— Wcale nie zemdlał! — odwarknął lekarz.
A Dan nawet z zamkniętymi powiekami widział kształty, które wywołał razem z Erikiem, więc zaciskanie ich nie miało najmniejszego sensu. Otworzył oczy. Wiedział teraz, w czym tkwi sens. W czym musi być sens.
— Leisho… — zaskoczył go własny głos, taki wątły i słaby. Nie czuł się słaby. Spróbował jeszcze raz. — Leisho, potrzebuję…
— Tak? Czego? Co tylko zechcesz, Dan.
Wrócił do niego tamten dzień, kiedy został kaleką. Leżał na łóżku tak jak teraz, ojciec Erika pochylał się nad nim mówiąc: „Zrobimy wszystko, co w naszej mocy… wszystko”, a on sam myślał: „Teraz mam ich w garści”. Te same kształty. Zawsze, przez całe człowiecze życie — i nawet dłużej niż jego życie — świadczyły o nim te kształty, które poruszały się gdzieś na dnie jego umysłu, połyskując łuskowatymi ogonami i trzepocząc skrzelami, dłużej niż jego własne życie.
— Czego, Dan?! Czego potrzebujesz?
— Programowalnego projektora holograficznego Stauntona-Careya.
— …?
— Tak — szepnął resztką sił. — Natychmiast. Potrzebuję go natychmiast.
21
MIRI SKOŃCZYŁA TRZYNAŚCIE LAT. PRZEZ OSTATNI ROK oglądała audycje Śpiących, zarówno te w sieciach Amatorów Życia, jak i Wołów. Przez pierwszych kilka miesięcy było to nad wyraz absorbujące, ponieważ rodziło w jej głowie mnóstwo pytań: dlaczego wyścigi skuterów są aż tak ważne? Dlaczego piękni młodzi mężczyźni i kobiety w „Opowiastkach na dobranoc” tak często zmieniają partnerów seksualnych, skoro ci poprzedni wzbudzali u nich taką ekstazę? Dlaczego kobiety mają takie ogromne piersi, a mężczyźni takie potężne penisy? Dlaczego kongresmenka z Iowa wygłosiła pełną oburzenia przemowę na temat wydatków kongresmena z Teksasu, podczas gdy sama, jak się zdaje, wydawała równie dużo, a i tak nie byli członkami tej samej społeczności? Tak przynajmniej wynikało z tego, jak się określali. Dlaczego wszystkie sieci informacyjne chwalą Amatorów Życia za to, że nic nie robią — „kreatywne spędzanie czasu wolnego” — a prawie nie wspominają o ludziach, którzy zajmują się zarządzaniem, kiedy, jak się okazało, ci sami ludzie, którzy zarządzają wszystkim innym, zarządzają także i sieciami informacyjnymi?