Выбрать главу

— Tak — powtórzył raz jeszcze.

— Zacznij negocjacje w sprawie zakupu stacji orbitalnej Kagura. Nie przez Kevina Bakera. To ma być tajne.

Will Sandaleros sprawiał wrażenie, że nie przeszkadza mu, kiedy ona powtarza mu jeszcze raz to, co ustalili między sobą całe lata wcześniej. Sprawiał wrażenie, że rozumie, iż jego żona po prostu musi wydawać rozkazy. Potem błyszczącymi oczyma jeszcze raz popatrzył na biometr.

* * *

Miri otworzyła drzwi do pracowni Tony’ego. Przeniósł się do własnej kwatery roboczej w budynku naukowym dwa jakieś sześć miesięcy temu, kiedy przestali się mieścić w jednej pracowni. Za każdym razem, kiedy Miri patrzyła na opuszczoną połowę wspólnego biurka, odczuwała smutek, choć sądziła, że pochodzi on częściowo stąd, że jej własna praca idzie tak kiepsko. W ciągu ostatnich dwóch lat wykonała modele wszystkich genetycznych modyfikacji, jakie udało jej się wymyślić, a nie zbliżyła się ani o krok do takiej, która położyłaby kres drganiom i jąkaniu się wynikłym z przyśpieszenia procesów elektrochemicznych u Superbystrych. Czuła, że jej praca staje się zupełnie jałowa, przypominała jej tylko o owym brakującym komponencie — czymkolwiek mógł być — jej sznurów myślowych. Nieokreślona, jałowa i bezproduktywna. Dzisiaj znowu kompletna klęska. Była w koszmarnym nastroju — koszmarnym, rozbieganym, chaotycznosznurowym, jałowym nastroju. Potrzebowała pocieszenia i zachęty od Tony’ego. Potrzebowała Tony’ego.

Drzwi pracowni były zamknięte, lecz Tony wprowadził odbitkę siatkówkową Miri do autoryzowanego pliku, no i światełko sygnalizujące „Środowisko sterylne” nie było włączone. Miri przytknęła prawe oko do skanera i pchnęła drzwi.

Tony leżał na podłodze, a pod nim leżała Christina Demetrios. Ponad jego rzucającym się ciałem Miri dojrzała, jak oczy Christy rozszerzają się, potem ciemnieją.

— Och! — jęknęła.

Tony nie odezwał się, najpewniej nie słyszał Miri, a może nawet i samej Christiny. Silnie zwarte nagie pośladki i całe ciało przebiegał dreszcz orgazmu. Miri wycofała się na korytarz, zamknęła za sobą drzwi i pobiegła do swojej pracowni.

Siedziała na biurku ze spuszczoną głową, z zaciśniętymi, rozedrganymi dłońmi. Tony nic jej nie powiedział… No dobrze, ale dlaczego właściwie miałby jej o tym mówić? To była jego sprawa, nie jej, przecież była tylko jego siostrą. Nie kochanką — siostrą. W głowie tworzyły się i przetwarzały sznury myśli. Po raz pierwszy zrozumiała sens różnych starożytnych i niejasnych opowieści, które pamiętała tylko dlatego, że zapamiętywała wszystko. Hera i Io. Otello i Desdemona. Znała przecież na wylot fizjologię seksu: sterowane hormonami wydzieliny, przekrwienie naczyń, feromonowe wyzwalacze. Wiedziała wszystko. Nie wiedziała nic.

Zazdrość. Jedno z najbardziej niszczycielskich i aspołecznych uczuć, jakie istnieją. Żebracze uczucie.

Miri wstała i zaczęła przechadzać się w roztargnieniu. Przecież nie może poddać się poniżającej zazdrości. Tony zasługiwał na coś lepszego ze strony własnej siostry. Idealizm (stoicyzm, epikureizm, „Kształtuje nas to, co kochamy”, tyłek Tony’ego wpompowującego coś w Christinę…). Rozwiąże ten problem na swój własny sposób (ciemność, pełnia, pulsujący ból, ciśnienie grawitacji, które zapala gazy w termonuklearnych reakcjach, pulsujące Cefeidy…).

Obmyła ręce i twarz. Włożyła czystą parę białych szortów i przewiązała ciemne włosy czerwoną wstążką. Jej usta, pomimo bezustannego drżenia, zacisnęły się stanowczo. Nie musiała wiele myśleć; do kogo się udać, bo już od dawna wiedziała i była tej wiedzy świadoma, jak i wszelkich płynących z niej przesłanek (ciemność, pełnia, leżenie na brzuchu na podłodze pracowni albo pod genomodyfikowanymi roślinami sojowymi, które składały się w kryjący ją łuk, jej ręce między udami).

Nazywał się David Aronson. Był od niej trzy lata starszy. Normalny, lecz dość inteligentny, z całej mocy wierzył w Ślubowanie Azylowi i przywództwo jej babki. Miał ciemne kręcone włosy, tak ciemne jak włosy Miri, lecz przy tym bardzo jasne, szare oczy o długich, ciemnych rzęsach. Miał długie nogi, a choć miał dopiero osiemnaście lat, jego ramiona były szerokie i mocne jak u dorosłych mężczyzn. Miał pełne usta o szerokich, ruchliwych wargach, mocne, jak odlane ze stali. Ostatnie sześć miesięcy upłynęło Miri na obserwowaniu ust Davida.

Znalazła go tam, gdzie się spodziewała — na lotnisku wahadłowców, gdzie ślęczał nad modelami maszynerii w CAD. Za dwa miesiące miał po raz pierwszy polecieć na Ziemię, żeby w Stanford zrobić doktorat z inżynierii maszynowej.

— Cześć, Miri.

Miał głęboki głos, nieco chropawy. Nie wiedzieć dlaczego Miri bardzo się ta chropowatość podobała.

— D-Davidzie, chcia…chciałabym cię o coś s-spytać.

Patrzył obok niej, na holograficzny obraz w CAD.

— O co?

Nie miewała problemów z bezpośrednim zadawaniem pytań, bo przecież przez całe jej życie główna trudność w porozumiewaniu się brała się z konieczności wysławiania się w mowie, tak uproszczonej w porównaniu ze złożonością jej myśli. Przywykła, że dla Normalnych trzeba wszystko maksymalnie upraszczać. A ta myśl już sama w sobie była przecież prosta, wydawało jej się, że cudownie wpasowuje się, jak nic innego, w ograniczenia języka.

— Cz-czy ch-chcesz się ze mną ko…kochać?

David wyprostował się raptownie. Krew napłynęła mu do twarzy. Nadal patrzył gdzieś obok niej.

— Przykro mi, Miri, ale to absolutnie niemożliwe.

— Dla…dlaczego?

— Bo mam już dziewczynę.

— K-kto to?

— Nie uważasz, że to moje prywatne sprawy?

Zabrzmiało to ozięble, a Miri nie rozumiała dlaczego. Przecież informacje niekomercjalne z całą pewnością powinny pozostawać do użytku wszystkich członków społeczności, a jaka informacja mogłaby mieć bardziej publiczny charakter niż ta? Przywykła do tego, że odpowiadano jej na wszelkie pytania. A jeżeli jej nie odpowiadano, zwykła była dowiadywać się, dlaczego tak się dzieje.

— Dla…dlaczego nie ch-chcesz mi p-powiedzieć, kto to?

David ostentacyjnie pochylił się nad ekranem.

— Myślę, że ta rozmowa dobiegła końca, Miri.

— Ale dla-dlaczego?

Nie odpowiedział. Sznury jej myśli splątały się nagle, zacisnęły się wokół niej jak pętla.

— D-dlatego, że j-jestem b-brzydka? Że tak pod…podryguję?

— Mówiłem już: nie mam ci nic więcej do powiedzenia!

Frustracja, zakłopotanie czy też gniew przeważyły w końcu nad uprzejmością i spojrzał jej wreszcie prosto w twarz, zanim oddalił się zdecydowanym krokiem. Miri rozpoznała owo spojrzenie: to samo widywała u swej matki, zanim Hermione zwróciła wzrok na ekran, filiżankę kawy czy co tam akurat miała pod ręką. Miri uświadomiła sobie także, że to ona sama była przyczyną tej frustracji, zakłopotania lub złości i że sama zrobiła wiele, by zasłużyć na taki brak uprzejmości. Nie chciał jej, a ona nie miała prawa naciskać — ale przecież chciała jedynie uzyskać odpowiedź. Nalegając, tylko sama siebie upokarzała. Nie chciał jej. Podrygiwała, miała zbyt dużą głowę, jąkała się, nie była taka ładna jak Joan. Nie zechce jej żaden Normalny.

Szła ostrożnie, jakby była jakąś substancją chemiczną, której nie wolno wstrząsnąć, z powrotem do swojej pracowni. Usiadłszy na biurku, znów złożyła dłonie — podrygujące i wstrząsane skurczami — i próbowała się uspokoić. Pomyśleć. Skonstruować porządne, zrównoważone sieci myśli, które nieść będą w sobie wszystko, co użyteczne, co istotne dla jej problemu — pod względem intelektualnym, emocjonalnym, biochemicznym — wszystko, co produktywne. Po dwudziestu minutach jeszcze raz wstała i wyszła ze swej pracowni.