Nikos Demetrios, brat-bliźniak Christiny, był zafascynowany pieniądzem. Jego międzynarodowy przepływ, fluktuacja, zastosowanie, wymiana i symbolizm były dlań — jak kiedyś wyjaśnił Miri — bardziej złożone niż naturalne wzorce Gai na Ziemi i równie pożyteczne dla biologicznego przetrwania, a o ileż bardziej zajmujące. Jako czternastolatek już podsuwał dorosłym Normalnym, którzy zasiadali w Radzie Finansowej Azylu, pewne posunięcia w handlu międzynarodowym. Zgodnie z jego sugestiami zakupili kilka bardzo korzystnych inwestycji na całej planecie: nową technologię detekcji wiatrowej, rozwijaną dopiero w Seulu, katalityczne zastosowania przeciwciał, sprzedawane w Paryżu, oraz znajdujący się w zarodku marokański przemysł aeroprzestrzenny. Miri znalazła go w centralnym budynku telekomunikacji, w jego maleńkim biurze pełnym ekranów z danymi.
— N-Nikos…
— Cz-cześć, M-Miri.
— Cz-czy ch-chcesz się ze mną ko…kochać?
Nikos patrzył na nią nieporuszenie. Tylko od karku do czoła przesunęła mu się fala cętkowanej purpury. Miri ujrzała, że i on, tak jak David Aronson, jest zakłopotany, lecz w przeciwieństwie do tamtego nie zawstydza go bezpośredniość pytania. A jej przyszła do głowy tylko jedna możliwa przyczyna jego zakłopotania. Odwróciła się i wypadła z jego biura.
— M-Miri! Po-poczekaj! — zawołał za nią Nikos. W jego głosie brzmiała nuta prawdziwego strapienia, bo przecież bawili się ze sobą od wczesnego dzieciństwa. Ale jego koordynacja ruchowa była jeszcze gorsza niż jej, więc z łatwością zniknęła mu z oczu.
Kiedy znalazła się z powrotem w swojej pracowni, zamknęła drzwi i włączyła zabezpieczenie „Środowisko sterylne”, po czym usiadła i z całej siły starała się nie rozpłakać. Jej babka miała rację: w życiu trzeba stawiać czoło wielu twardym koniecznościom: A przy tym się nie płacze.
Od tamtej pory zachowywała wobec Nikosa uprzejmy dystans, a on zupełnie nie wiedział, jak się ma w tej sytuacji zachować. W końcu zobaczyła go kiedyś z Normalną, ładniutką czternastolatką o imieniu Patrycja, która była wyraźnie zafascynowana jego umiejętnością robienia pieniędzy. Miri nigdy nie rozmawiała wiele z Christiną — teraz nie rozmawiała z nią prawie wcale. Davida nie widywała w ogóle. Wobec Tony’ego pozostała taka sama jak przedtem: był jej współpracownikiem, ukochanym i zaufanym przyjacielem. Jej bratem. Istniał teraz po prostu jeden obszar, którego nie obejmowały wzajemne zwierzenia, i to wszystko. To było nieistotne. Nie pozwoli, żeby to było istotne. Taka jest twarda życiowa konieczność.
Dwa tygodnie później znów zaczęła oglądać przekazy z Ziemi, lecz tylko kanały z erotyką. Znalazła jeden, który jej się spodobał, usunęła z oprogramowania drzwi wszystkie odbitki siatkówkowe prócz własnej i nauczyła się skutecznie onanizować. Robiła to dwa razy dziennie, a jej neurochemiczne reakcje były tak samo wzmocnione jak w każdym innym obszarze. Nigdy nie pozwoliła sobie myśleć przy tym o Tonym, a Tony nigdy nie zapytał, dlaczego już nie może wejść bez zapowiedzi do jej pracowni. Nie było potrzeby. Wiedział. Był przecież jej bratem.
Usadowiwszy się w fotelu wskazanym przez Dana, Leisha odkryła u siebie dziwną myśclass="underline" „Szkoda, że nie palę”. Przypomniała sobie ojca, kiedy palił, kiedy sięgał po opatrzoną monogramem złotą cygarniczkę, kiedy zamieniał w rytuał czynność zapalania papierosa. Przymykał oczy i wciągał policzki, kiedy zaciągał się pierwszym długim, głębokim sztachem. Roger mawiał zawsze, że to go odpręża. Ale już wtedy Leisha zdawała sobie sprawę, że kłamie; papierosy przywracały go do życia.
A czego brakuje jej w tej chwili: uspokojenia czy sił witalnych? Chyba jednego i drugiego, a to, co jej oferuje Dan, nie przyniesie ani jednego, ani drugiego.
Uparł się, żeby to ona była pierwsza — nikt inny. „To taka nowa forma sztuki” — powiedział z tą dziwną intensywnością uczuć, jaka cechowała go od czasu, kiedy Erik poddał go swoim nielegalnym eksperymentom. Dana zawsze cechowała duża intensywność uczuć, ale to było zupełnie co innego. Spoglądał na Leishę spod tych swoich gęstych, ciemnych rzęs, a ona czuła jakąś niejasną o niego obawę. A więc to tak się człowiek czuje, kiedy jest rodzicem, ten strach, że twoje dziecko nie zdoła osiągnąć tego, co sobie w sercu zamierzyło. Że mu się nie uda, a ciebie to zaboli o wiele bardziej niż własne niepowodzenia. Jak Alice to wytrzymywała? A Stella?
Ale nie Roger. Od początku był absolutnie pewien, że jego dziecko nie zazna niepowodzeń. Niespodzianka, tatusiu, przyjrzyj mi się teraz, jak gnuśnieję w bezczynności tu, na pustyni, jak jakiś obrażony Achilles, a w czasie, gdy mój Agamemnon wiódł tę swoją głupawą wojnę, ja wychowałam syna, którego głównym talentem jest dokonywanie drobnych przestępstw i który nie jest nawet mój. Zwróciła się do Dana, niezbyt delikatnie:
— Przecież wiesz, że nigdy nie byłam szczególnie wrażliwa na sztukę, bez względu na jej formę. Może ktoś inny…
— Wiem, że nie jesteś. I właśnie dlatego chciałem, żebyś ty była pierwsza.
Usadowiła się wygodniej w fotelu.
— No dobrze. Zaczynajmy.
— Wyłączyć światła — zakomenderował Dan.
Pokój w nowomeksykańskim domu, wyposażony przez ostatnie półrocze w sprzęt teatralny za pół miliona dolarów, pociemniał. Leisha słyszała, jak wózek sunie po podłodze. Potem włączył się holoprojektor na suficie, a Dan usadowił się tuż pod nim, z jakąś konsoletą na podołku. Wokół niego nie było nic — ani ścian, ani podłogi, ani sufitu, tylko on zawieszony w aksamitnej czerni standardowej zero-projekcji.
Zaczął coś mówić cichym głosem. Przez chwilę do Leishy docierał tylko sam głos, melodyjny i cichy. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, że Dan ma taki piękny głos. W zwykłych okolicznościach wcale się tego nie zauważało. Potem zaczęły przedostawać się słowa. Poezja. Dan — Dan! — recytował jakiś stary wiersz, coś o jakichś złocistych gajach, co zrzucają liście… Leisha była pewna, że już go kiedyś słyszała, ale nie mogła sobie przypomnieć, kto jest jego autorem. Ze względu na Dana czuła się lekko zażenowana. Miał piękny i kojący głos, ale recytowanie poezji pod holograficzne obrazki było tak młodzieńczo-artystowskie jak tylko można sobie wyobrazić. Ścisnęło jej się serce. Kolejny fałszywy krok, kolejne niepowodzenie…
Z ciemności zaczęły płynąć ku niej jakieś kształty…
Nie do końca określone, a jednak rozpoznawała je. Przesuwały się ponad Danem, wokół niego, przed nim, a nawet przez niego, a on tymczasem skończył swój wiersz i zaczął od początku. Ten sam wiersz. W każdym razie tak jej się wydawało. Leisha nie była pewna, bo coraz ciężej było jej skupić się na słowach — i tak nigdy specjalnie nie lubiła poezji, ale teraz zupełnie nie mogła się skupić. Nie mogła oderwać wzroku od tamtych kształtów. Wśliznęły się za Dana, a ona próbowała pobiec za nimi wzrokiem, zobaczyć je przez niego, lecz nie mogła. Te starania bardzo ją zmęczyły. A kiedy falujące kształty znów wychynęły, były zupełnie inne. Wytężyła wzrok, żeby dojrzeć, co przedstawiają… zaczęła poznawać…
Dan zaczął swój wiersz trzeci raz od nowa.
— Cóż to, Margaret, smucą cię złociste gaje, co tracą swe liście…
Czuła smutek, lecz nie z powodu liści. Kształty wślizgiwały się i wyślizgiwały z jej myśli, aż niespodziewanie Dan zniknął… Musi być niezły, skoro umiał coś takiego zaprogramować… A smutek wezbrał w niej i wypełnił ją całą. Wreszcie udało jej się poznać jeden z kształtów — to był jej ojciec, Roger. Stał w starej oranżerii w domu nad jeziorem Michigan, w domu, który zburzono dwadzieścia sześć lat temu. Trzymał w dłoniach egzotyczny kwiat o mięsistych, kremowych płatkach i zaróżowionym wnętrzu. Krzyknęła coś, a on powiedział: „Nie zawiodłaś, Leisho. Ani w sprawie Azylu, ani kiedy starałaś się sprawić, by Alice też była wyjątkowa, ani względem Richarda, ani w prawie. Jedyna prawdziwa przegrana jest wtedy, kiedy się nie wykorzysta swych własnych możliwości, a ty je przecież wykorzystałaś. Przez całe życie się starałaś”.